„Zjemy wasze dzieci. Z cebulą” w reżyserii Doroty Bator, Grzegorza Grecasa, Ady Tabisz, Roberta Traczyka na scenie Teatru Laboratorium Instytutu Grotowskiego we Wrocławiu, w ramach „Miesiąca na Faktach” – pisze Jarosław Klebaniuk.
Każdy głos za racjonalnością i tolerancją w kraju, w którym zasoby jednej i drugiej wydają się ograniczone i malejące, uznać należy za ważny. A jeżeli jest to głos zaangażowany, donośny i operujący na wielu rejestrach, to warto szczególnie się weń wsłuchać. Za taki uznaliśmy z Elą widowisko zaprezentowane przez zespół ośmiorga młodych aktorów na scenie wrocławskiego Laboratorium. Mówienie o środowisku LGBT nie może być łatwe, gdy trwa nagonka niejednokrotnie wspierana przez instytucje państwa. Mówienie w sposób zniuansowany i bezkompromisowy jest tym bardziej cenne.
Już na początku spektaklu zostaliśmy skonfrontowani z agresją wymierzoną przeciwko uczestnikom Marszu Równości w Białymstoku. Obraźliwe i wyrażające gotowość do fizycznej przemocy hasła skandowane przez aktorów zagłuszały wręcz relację uczestnika, choć ten mówił przez mikrofon, a pozostali krzyczeli bez wspomagania. Miało to pewną symboliczną wymowę. Z pierwszego rzędu słabiej słyszałem stojącego metr ode mnie narratora niż znacznie bardziej oddalonych „kontrmanifestantów”. Moc tej sceny polegała, jak sądzę, na tym, że odtwarzała atmosferę nienawiści i grozy, która musiała panować wtedy w Białymstoku. Rzadko coś mnie w teatrze porusza, recenzencki kajecik i rekolekcje z setek powtarzalnych układów gry trzymają mnie bezpiecznie na miejscu, jednak w tym przypadku doświadczyłem trudnych do opanowania emocji. Z teatralnego punktu widzenia zostało to zatem genialnie wymyślone.
„Zjemy wasze dzieci…” dostarczyły znacznie więcej okazji do bycia poruszonym. Struktura spektaklu w naturalny sposób wywoływała zaskoczenie, gdy zaczynało się dziać coraz to coś niespodziewanego lub w nieoczekiwany sposób. Takim momentem było wejście na scenę drag queen, na szpilkach i w teatralnym dymie. „Winna” Agnieszki Chylińskiej została tu opatrzona znacznie bardziej drapieżnym wizerunkiem niż w oryginalnym teledysku. Krew na ustach kazała wierzyć, że „niegrzeczna i grzeszna (…) zawsze będzie winna”. Mała scena po Grotowskim pozwalała na bliski kontakt z widzem. Zimne dłonie, ten marker stresu, który wciąż zdarza mi się przed ważnym wystąpieniem konferencyjnym lub trudnymi zajęciami na uczelni, były tu udziałem aktora. Ale mogłyby też zdarzyć się naprawdę, gdyby – jak w spektaklu – reakcje otaczających były podobnie nieprzychylne. Pozostali aktorzy i aktorki mimiką i pantomimiką okazywali konsternację, oburzenie, zniesmaczenie i wstręt, potem zaś gniew, który przerodził się w próby powstrzymywania i akty agresji wraz z końcowym zdeptaniem. Te dłonie zagrały więc same siebie bezbłędnie. Zresztą cała kreacja Huberta Fiebiga była znakomita.
Po tych dwóch bardzo wokalnych i pełnych ekspresji scenach nastąpiły kolejne: relacje wierzących (należących w przeszłości lub obecnie do kościoła rzymskokatolickiego) gejów i lesbijek, opowieść mężczyzny, który po niekontrolowanym seksie na imprezie obawiał się, że złapał HIV, relacja kobiety, która została odrzucona przez matkę, gdy powiedziała jej o swojej orientacji seksualnej, a potem historia innej, której religijna matka i niewykształcony ojciec nie tylko zaakceptowali jej orientację, lecz kibicowali w wyborze partnerki. Opowiedzianych historii było zresztą więcej. Każda była na swój sposób poruszająca. Jedna z bohaterek wyznała „Religia dała mi wstyd co do seksualności (…) Przez większość życia czułam się grzeszna, winna i brudna”. Inna osoba wyjaśniała, dlaczego nie jest cierpliwa i grzeczna, lecz agresywna w kontaktach z nieakceptującymi ludzi ze środowiska LGBT: „…bo ja się śpieszę”. Ktoś spytał retorycznie: „Ile jeszcze tygodni takie g… będzie się sączyć z telewizji,z mediów, z gąb polityków?”. Temat sposobu komunikowania swojego sprzeciwu wobec nietolerancji i walki o godność pojawił się zresztą w spektaklu kilkukrotnie i opinie samych aktywistów były podzielone. Ela stwierdziła później, że „chamskie wlepki”, które były przedmiotem kontrowersji powinny być rozdane widzom. Uznałem jednak, że widocznie były to tylko rekwizyty, a nie prawdziwe wklejki.
Ela zwróciła uwagę na świetnie zagraną rolę geja opowiadającego o imprezie i następującym po nim niepokoju o stan zdrowia. „Jakbym znowu była w pracy”, powiedziała, a zostało jej jeszcze parę dni szkolnych ferii. Skręcony na krześle i skrępowany Jan Niemczyk rzeczywiście wypadł przekonująco.
Kilka innych scen także mogło utkwić w pamięci. Jedna z nich zainspirowana była grą w krzesła (to także znane psychologom ćwiczenie warsztatowe). Osoba, która została bez miejsca tym razem czyniła wyznanie związane z jakimś ważnym momentem kształtowania się seksualnej tożsamości. Zabawne było, gdy aktywne słuchanie jednej z nich przybrało formę głośnego zbiorowego „mhm” nawet w odpowiedzi na „nie” wypowiedziane przez opowiadającą. W innym miejscu jedna z bohaterek wyrecytowała wiersz, z którego pochodzi tytuł tej recenzji. Osamotnienie i sieroctwo, to wynikające z nietolerancji otoczenia, lecz i to wtórne związane z odrzuceniem przez rodziców, często staje się udziałem lesbijek, gejów, biseksualistów i transseksalistów.
W jednej z ostatnich scen zaśpiewany został utwór Douga Armstronga „It’s Okay To Be Gay”. Wniosło to trochę optymizmu w smutny, choć nie pozbawiony zabawnych momentów („On nie jest aż taki kochany, ale w tym przypadku był.”) spektakl. Krzysztof Satała wcześniej przekonująco odegrał geja, który dużo wysiłku wkładał w to, aby stworzyć pozory, że wchodzi w relacje z kobietami. Wątek nieujawniania się lub też nie okazywania publicznie czułości przez homoseksualnych partnerów przewijał się zresztą w przedstawieniu. Jest to jedna z tych spraw, o którą walczy ruch LGBT, a której sprzeciwia się większość ludzi w Polsce, zindoktrynowana przez lata konserwatywnej ideologii wpieranej przez kościół, a także rządy PO i PiS.
W przedstawieniu aktorzy dbali o dobry kontakt z widownią. W co najmniej jednym przypadku widzowie byli angażowani do mówienia przez mikrofon. Ela dworowała sobie potem ze mnie, że dostałem w spektaklu rolę mówioną (o sprawie poniekąd gardłowej), a więc powinienem napisać o samym sobie. Zatem piszę. Nie byłem zresztą jedynym zatrudnionym po złej stronie mocy. Z zewnątrz musiało to być wcale zabawne, gdy widownia wyrywkowo odgrywała tłum nienawistników.
W teatrze dokumentalnym nie zabrakło nie tylko indywidualnych historii, lecz i dyskusji między zaangażowanymi w działanie na rzecz ruchu LGBT. Podczas sceny zebrania aktywistów pokazane były błędy i radzenie sobie z nimi (na przykład zwrócenie uwagi kolegom zajętym przeglądaniem treści w komórkach w czasie, gdy ktoś mówił). Warto w tym miejscu przypomnieć o wydanej niedawno świetnej książce czworga psychologów: Tomasza Besty, Katarzyny Jaśko, Joanny Grzymały-Moszczyńskiej i Pauliny Górskiej „Walcz, protestuj, zmieniaj świat! Psychologia aktywizmu”, w której między innymi zawarte są wskazówki, jak budować grupę działającą na rzecz jakiejś idei, jak organizować i prowadzić spotkania i jakie środki z większym prawdopodobieństwem pozwalają osiągnąć cel. Nie jest ona typowym poradnikiem, gdyż większość zawartości stanowią relacje z badań naukowych i wyciągane z nich wnioski, praktyczne podpowiedzi zaś – jedynie je uzupełniają. Jednak można w niej znaleźć odpowiedź na pytania, które nurtowały aktywistów w spektaklu, choćby na to, na ile skuteczna w działalności aktywistycznej jest przemoc w porównaniu z działaniami pokojowymi.
W całym spektaklu na podkreślenie zasługuje bardzo dobre aktorstwo, nie tylko wymienionych wcześniej, lecz także żeńskiej części zespołu: Marty Bartczak, Katarzyny Janek, Anki Kiecy i Małgorzaty Polakowskiej. Wiele zbiorowych scen wymagało dobrej synchronizacji. Tak było w przypadku skandowania czy śpiewu, lecz także w zbiorowych scenach pantomimicznych. Twórcom, także tym, którzy na scenie pojawili się dopiero na brawach (zasłużone owacje na stojąco!) należą się gratulacje nie tylko za wysoką jakość pracy artystycznej, lecz i za odwagę w podjęciu tematu. Dzięki takim działaniom duszna atmosfera prawicowego zaścianka Europy choć na chwilę ustępuje pod wpływem świeżego powiewu.
fot. Tobiasz Papuczys
Jarosław Klebaniuk – Instytut Psychologii, Uniwersytet Wrocławski