Recenzje

Dużo słów, które mogą mieć znaczenie

O książce „Ostatni rok lekkiego życia” Michała Kempy wydanej w Wydawnictwie W.A.B. pisze Alicja Cembrowska.

„Ostatni rok lekkiego życia” Michała Kempy jest książką specyficzną. Głównie dlatego, że autor już na wstępie nastraja czytelników, jak powinni ją rozumieć i odbierać. A raczej nie rozumieć i nie odbierać. Ostatecznie trochę mi głupio, że mam cokolwiek o niej napisać.

Długo zastanawiałam się, dlaczego mam problem z książką Michała Kempy. Moja relacja z jego „literaturką”, jak sam ją określa, przebiegała etapowo: początkowo byłam sceptyczna, styl autora wydał mi się nieszczery i fasadowy; później poczułam się „złapana”, a nawet zauroczona niektórymi refleksjami i ścieżkami myślowymi; na końcu uznałam, że pogubiłam się w tym kempowym świecie i nie wiem, kiedy osoba pisząca jest szczera, a kiedy podstępem chce mnie wciągnąć w swoje interpretacje. Nie czuję się z tym komfortowo z kilku powodów.

Michał Kempa przyznaje, że jest egocentryczny. W rozmowie z Kasią Gargol w podcaście Talk Slow mówi, że „jest uzależniony od uwagi”. Nieszczególnie dziwi zatem fakt, że napisał książkę o sobie, w której tłem jest pandemiczny rok – od grudnia 2020 do grudnia 2021. Świąteczna klamra to chyba jedyna spójna koncepcja w „Ostatnim roku..”. Jednocześnie podkreślanie swojej egocentryczności nie współgra z książkowym obrazem Kempy. Z samej narracji przedziera się raczej dosyć zagubiony facet po trzydziestce, chyba nawet nieśmiały, który nie do końca wierzy w swoje możliwości. Autor już w powitaniu ustawia się w pozycji zachowawczej, pisząc: „Proszę się nie nastawiać. Niczego na siłę się nie doszukiwać. Żadnej wielkiej literatury tu nie ma. Żadnej fabuły też”. Od razu budzi to skojarzenia z połamanym w środku komikiem, który przed opowiedzeniem żartu ostrzega, że będzie to słaby żart.

Teoretycznie zatem jakakolwiek ocena jest bez znaczenia. Osoba pisząca wie, że jego książka to pomieszanie z poplątaniem. Nie omieszka o tym kilka razy przypomnieć, wyznając przy okazji, że ciężko jemu to pisanie idzie, nie ma pomysłu, coś musi kombinować. A kombinować nie lubi. Jest również prawdopodobne, że taką formą chciał podkreślić swoje rozedrganie, a powtórzeniami, stylistyką i zmianą szyku zdań nawiązać do „Dnia Świra” (mimowolne skojarzenie po pierwszych zdaniach: „Lubię sobie pochodzić. Pochodzić to lubię. Pochodzić to tak. Dzisiaj się wziąłem przeszedłem do sklepu”). Jednocześnie irytujące jest to samobiczowanie, tym bardziej we fragmentach błyskotliwych, świeżych i zwyczajnie dobrych – osłabianych jednak przez samego autora. Jeżeli mogłabym dodać podtytuł tej książki, to brzmiałby on: „Autosabotaż Michała Kempy”.

Wielu czytelników uznało to za wyraz odwagi. Faktycznie, przyznawanie się do słabości, potknięć i pustki w głowie nie jest współcześnie modne. Teraz każdy odnosi sukcesy i świetnie sobie radzi. Michał Kempa napisał, że jego książka „miała być o małych sprawach, o małym żyćku” i w tych fragmentach absolutnie się broni. Ba, jest bardzo dobra. W tych wątkach opada maska, czuć, że mniej liczy się forma, a bardziej treść. Widać to w notatkach o Babci Buni, o graniu z rodzicami w grę, w niepozornych refleksjach o spacerowaniu i spostrzeżeniach z Nowego Jorku („nawet podziwiam tych Amerykanów, że nie wierzą w te nasze durne, romantyczne europejskie wizje bycia artystą. Chcesz być komikiem, aktorem, piosenkarzem, tancerzem, pisarzem – idziesz na kurs i się uczysz. I tyle.”). Jest w tych opisach czułość i uważność. Być może dlatego, że mniej dotyczą autora, a bardziej innych ludzi, relacji, więzi, bycia częścią jakiejś zbiorowości, ale także otaczającego świata.

Mam podejrzenie, że to nadmierny egocentryzm mógł sprawić, że poczułam zgrzyt. Jednak nie dlatego, że gardzę egocentryzmem, a raczej przeciwnie – identyfikuję się z nim, lubię, gdy ludzie się do niego przyznają, uważam, że jest to pożyteczna i pozytywna cecha. Jednak działa tutaj życiowa zasada: co za dużo to nie zdrowo. Egocentryzm łączy mnie z autorem, ale rozdziela w momencie, gdy piszący zbyt nachalnie i usilnie próbuje mi, jako czytelniczce, udowodnić, że „jest pizdą” i w sumie sam nie wie, po co i o czym pisze książkę. To trochę tak, jakby komik powtarzał mi przez godzinę ten sam żart i czekał aż się zaśmieję, przyznam swoją reakcją, że ma rację.

Istnieje prawdopodobieństwo, że Kempa nie zastosował tego zabiegu celowo – może faktycznie kierowała nim prosta, naiwna szczerość, potrzeba wyznania, że nie do końca potrafi docenić siebie i swoje osiągnięcia, więc woli pokazać kilka „upadków Michała”. Mocno czuć, że wiele stron „Ostatniego roku…” to strumień świadomości, jakaś niekontrolowana powodziowa fala, która przedarła się przez wały. A z drugiej – być może to biadolenie jest koncepcją, projektem, strategią.

Zdaję sobie sprawę, że dużo tu „być może” i „możliwe”. Jednak książka Kempy jest szalenie subiektywna (to nie zarzut), a dodatkowo sam autor swoimi sugestiami, chociażby tymi, że pisał ją bez pomysłu i trochę na kolanie, mocno ogranicza pole interpretacyjne. Dlatego na wstępie zaznaczyłam, że głupio mi o tej książce pisać. Czuję, że autor chce i nie chce jednocześnie, żeby jakkolwiek mówiono o „Ostatnim roku lekkiego życia”. Być może (znowu!) jest to dla niego forma autoterapii, chociaż do samej terapii podchodzi sceptycznie. Pozwolenie sobie na stworzenie takiego zapisu, na wypuszczenie różnych myśli bywa oczyszczające i z tym nie zamierzam dyskutować.

Szkoda mi jedynie, że Wydawnictwo W.A.B. nie zdecydowało się na uporządkowanie tych myśli, w których mimo wszystko czuć lekkość i swobodę autora. W obecnej formie są one jednak bardzo chaotyczne, porozrzucane, nierówne. Jeden rozdział ma 10 stron, inny 60, kolejny dwie. I widać, że to przypadek. Nagle pojawia się przerwa na „kilka niezwiązanych ze sobą tekstów”. Jest w tym jakiś bałagan konstrukcyjny, który podsuwa podejrzenia, że zabrakło pomysłu, co właściwie z tym materiałem zrobić, jak te słowa okiełznać. Najmocniej jednak czuć to w Listach do Dashy (w których nomen omen jest naprawdę dużo smaczków), które  – tak podejrzewam – powstały na szybko, bo terminy gonią, może też i po to, żeby książka nie była za krótka.

Kempa określa siebie „człowiekiem poprawnym”, „człowiekiem o dobroci dostatecznej, takiej w miarę”. Pisze, że „za głupi był na mądry strach”. Mimo zgrzytów – chaos, kilka anegdot bez puenty i usilne próby przekonania innych, co mają myśleć o jego książce – w „Ostatnim roku lekkiego życia” poznajemy Michała mądrego. Gotowego na strach. Otwartego na to, żeby przyznać: „Boję się”. Wbrew pozorom, nie czuję, że dobrze poznałam narratora, ba, mam wrażenie, że po stronie 268 jest dla mnie jeszcze większą zagadką i tajemnicą, niż po stronie pierwszej. To jednak ogromny komplement. Czuję, że postać, która powtarza, że „jest pizdą” i w sumie niewiele osiągnęła, ma do przekazania coś więcej. Krępuje mnie, że autor chce, żebym tak o nim myślała. Dlatego nie będę tak o nim myślała. Bo też jestem egocentryczką i zadbam w tym przypadku o swój komfort.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,