O spektaklu „SIX” Toby’ego Marlowa i Lucy Moss w reż. Eweliny Adamskiej-Porczyk w Teatrze Syrena w Warszawie pisze Katarzyna Harłacz i Magdalena Hierowska.
Legenda o sześciu żonach i jednym szaleńcu
Raczej na NIE – Katarzyna Harłacz
Teatr Syrena zrealizował z rozmachem musical „SIX” – znany przebój, który zyskał ogromne uznanie krytyków i publiczności teatrów brytyjskiego West Endu i amerykańskiego Broadwayu.
„SIX” jest opowieścią o sześciu żonach szesnastowiecznego króla Anglii i Irlandii, Henryka VIII, który doprowadził w swoim kraju do rozłamu Kościoła katolickiego. Spektakl przyjął formę muzycznych występów w stylu pop – każda z kobiet, śpiewając i tańcząc, opowiadała o swoim małżeństwie z Henrykiem i o tym, w jakich okolicznościach ich związek się zakończył. Na początku jako główny wątek wysunął się aspekt współzawodnictwa sześciu żon o palmę pierwszeństwa, bycia ważniejszą i bardziej uprzywilejowaną pośród całej szóstki.
Problem rywalizacji pomiędzy kobietami jest znanym tematem w historii naszej cywilizacji. W społeczeństwie, w którym dominuje układ patriarchalny, istniała (i jeszcze istnieje nadal, choć coraz mniej) silna zależność kobiet od mężczyzn – zależność, która może wywołać lęk i usilne staranie się, aby być tą najważniejszą dla partnera, a zazdrość o wpływy innych kobiet może prowadzić do niezdrowego współzawodnictwa i zawiści.
W historii szeroko pojętej sztuki wielu twórców podejmowało temat kobiecej rywalizacji. Nasuwa się tu skojarzenie z filmem „Zawieście czerwone latarnie”, wyreżyserowanym w 1991 roku przez Zhanga Yimou i będącym adaptacją powieści Su Tonga. Pomimo różnic kulturowych (dzieło opowiada o Chinach początku XX wieku) ukazana w filmie historia ma wiele wspólnego z głównym przekazem musicalu „SIX”. Wielożeństwo akceptowane w konfucjańskim państwie może mieć podobne konsekwencje, co wielokrotne małżeństwa angielskiego monarchy w XVI wieku. W filmie Zhanga Yimou cztery żony bogatego i wpływowego chińskiego arystokraty konkurują ze sobą o względy męża, jego uwaga wiąże się z licznymi przywilejami i lepszym statusem społecznym wybranki. Bezwzględna rywalizacja kobiet doprowadza ostatecznie do tragicznych skutków.
W XVI-wiecznej rzeczywistości angielskiej to Henryk VIII cynicznie pozbywał się kolejnej żony, by móc spokojnie ożenić się z następną wybranką. Europejska kultura i obyczajowość nie pozwalają na żadną poligamię, a w czasach dominacji Kościoła katolickiego nie było także mowy o rozwodach. Ale Henryk VIII, kiedy nie mógł uzyskać zgody papieża na unieważnienie pierwszego małżeństwa, odciął się od Kościoła katolickiego, sam ogłosił się przedstawicielem Boga na ziemi i stworzył nowe wyznanie – anglikanizm. W ten sposób wpisał się na trwale w dzieje historii, a to, co robił potem, tylko potwierdzało jego bezwzględność i pychę.
Musical „SIX” przyjął sobie za cel opowiedzenie o historii żon Henryka VIII, o ich perturbacjach życiowych i tragicznych okolicznościach, na jakie były narażone, będąc w związku z angielskim monarchą. To podejście wpisuje się w obecny trend opowiadania o historii z kobiecej strony – strony, która zwykle do tej pory, w świecie skupionym na męskiej perspektywie, była pomijana. Musical opowiada o rywalizacji kobiet o to, która z nich jest „naj”, bo miała najtragiczniejszą sytuację i najbardziej została skrzywdzona przez męża. Jednak pod koniec spektaklu fabuła nieco ulega zmianie i dawne rywalki, teraz już wspólnie (choć po inspiracji jednej z nich) zmieniają front i przekonują widzów, że nie ma sensu się kłócić, można na nowo opowiedzieć swoje narracje, tym razem z jednakowym szacunkiem do przeżyć wszystkich.
Sama idea pokazania trudnej historii kobiet z ich punktu widzenia jest bardzo dojrzała i interesująca. Skupienie się na życiu królowych, a nie króla, uświadamia, jak bardzo bohaterki miały skomplikowaną sytuację i ile było w nich lęku o dalsze życie. Traktowane instrumentalnie, stały się marionetkami w rękach bezwzględnego męża, ich życie było narażone na kaprysy władcy.
Realizacja tego przesłania nie do końca sprawdziła się jednak w przypadku polskiej inscenizacji. Nie wystarczył piękny głos aktorek, mocna muzyka i żywiołowa choreografia. Czasami brakowało ciekawego pomysłu na realizację poszczególnych scen – niektóre były nieco naiwne i ujęte zbyt powierzchownie.
Na pewno ogromnym plusem była strona wokalna i taneczna spektaklu. Aktorki z różnymi temperamentami (tak jak i różne charaktery miały żony Henryka) i w różnym stylu opowiadały historie swego życia. Jednak poza wspaniałym śpiewem, tańcem i muzyką (i, oczywiście, poza piękną myślą przewodnią) musical nie okazał się szczególnie wyjątkowy. Pewne sceny można było ciekawej, głębiej zagrać. Można było pobawić się odniesieniami historycznymi, np. pokusić się o nawiązanie do muzyki renesansu (przez chwilę, na początku, słychać było dźwięk podobny do wirginału, ale ten pomysł nie był kontynuowany). Podobnie kostiumy nie do końca przekonywały – niektóre luźno nawiązywały do epoki, co było zabawne i interesujące, ale niestety, taka konsekwencja nie dotyczyła wszystkich strojów. Bardzo ciekawym wizualnie rozwiązaniem (i jednocześnie podkreślającym symbolikę korony królewskiej) była dekoracja złożona z ogromnej korony, wiszącej nad sceną i aktorkami. Jednak całość musicalu okazała się raczej zbiorem różnych zabiegów, mniej lub bardziej udanych, mimo że bardzo przyjemnie słuchało się wszystkich utworów w wykonaniu artystek Teatru Syrena.
Raczej na TAK – Magdalena Hierowska
Szóstka na szóstkę
Sześć wzniosłych historii o trudnościach bycia królową w czasach, kiedy łatwiej było stracić głowę dosłownie, niż zaznać szczęścia w ramionach ukochanego mężczyzny. Wszystkie sześć żon angielskiego króla Henryka VIII na scenie Teatru Syrena wyśpiewały z niebywałą gracją pieśni o tęsknocie za miłością, której nigdy nie zaznały, ponieważ niełatwo było uzyskać szacunek u bezwzględnego monarchy z dynastii Tudorów.
Historia dość odległa i zważywszy na to, że szesnastowieczna Anglia znacznie różni się od współczesności, twórcom tego musicalu nie zabrakło odwagi, by o problemach czasów, w których kara śmierci była zwyczajem powszechnym, poprowadzić feminizujący dyskurs o kobietach próbujących się wyzwolić z oczekiwanej uległości. Libretto autorstwa Lucy Moss i Toby’ego Marlowa po prapremierze na Edinburgh Festival Fringe w 2017 roku bardzo szybko znalazło się wśród najważniejszych tytułów West Endu i Broadwayu. Dlatego Teatr Syrena podjął się zadania niezwykle trudnego, dodając do tłumaczenia (Jacek Mikołajczyk) charakterystyczny slogan polskich celebrytów. Również kostiumy (Krystian Szymczak) tylko w niewielkim stopniu nawiązywały do strojów historycznych i raczej były sukniami superbohaterek w szalonym turnieju, mającym rozstrzygnąć, która z sześciu wspaniałych kobiet miała najgorzej w życiu. Pomysł może nieco absurdalny, ale ciekawa forma koncertu z dość dynamiczną choreografią i reżyserią Eweliny Adamskiej-Porczyk to nie tylko spektakularne show, lecz także próba złamania konwencji w sposobie analizowania teatru historycznego.
Nie ulega wątpliwości, że znakomicie przygotowane aktorki skradły serca widowni, a odważnie kreślona linia dramaturgiczna sprawiała, że każda z bohaterek mogła w pełni zaprezentować swoją postać. Dzięki temu mogliśmy ujrzeć w zaskakującej stylizacji Katarzynę Aragońską (Agnieszka Rose/Olga Szomańska), Annę Boleyn (Aleksandra Gotowicka/Izabela Pawletko), Jane Seymour (Marta Burdynowicz/Agnieszka Rose), Annę z Kleve (Marta Skrzypczyńska/Małgorzata Chruściel), Katarzynę Howard (Anna Terpiłowska/Aleksandra Gotowicka) oraz Katarzynę Parr (Natalia Kujawa/Marta Skrzypczyńska). Ich niebywały temperament oraz znakomite zdolności wokalne pozwoliły uwierzyć, że ta odważna konwencja, choć nieco przerysowana i karykaturalna, może mieć głęboki sens. Mimo wszystko pomysł, mogący wzbudzać kontrowersje, został przeprowadzony spójnie. Każdy najmniejszy szczegół był opracowany świadomie i nawet damy dworu zaistniały na scenie jako znakomite muzykantki.
Taki sposób prowadzenia akcji mógł wywołać wątpliwości, czy oby na pewno przepełniony seksapilem girls band to obraz godny pamięci monarchiń. Oczywiście takie zawahania interpretacyjne można mnożyć w nieskończoność, ale nie taka jest idea tego spektaklu, stworzonego głównie z potrzeby zaspokojenia rozrywkowych potrzeb widza, żywo reagującego po każdej scenie gromkimi brawami.
Przecież żaden zdroworozsądkowy odbiorca tego widowiska nie uwierzy, że w szesnastowiecznej Anglii żony Henryka VIII pląsały w takt melodyjnego bitu w kusych brokatowych sukienkach, a o skazaniu na ścięcie i wygnaniu mówi się jak o wygranej w konkursie na najpiękniejszą miss epoki. Należy mieć na uwadze, że teatr to bardzo nieokiełznane dzieło ludzkości, bogate w treść i różnorodne formy. Dlatego zabawa konwencją w tak odważny sposób nie może być postrzegana jako wada tego musicalu. Skoro tragiczne losy sześciu żon apodyktycznego króla stały się pretekstem do rozważań o kobiecości w humorystyczny sposób, to zapewne zaistniała taka potrzeba, by skonfrontować tragizm z komedią i muzykę z ciszą pamięci, o której twórcy tego spektaklu nie chcą skromnie milczeć.
fot. Krzysztof Bieliński