Recenzje

Dziady w Pałacu: misterium

O spektaklu „Dziady” Adama Mickiewicza w reż. Mai Kleczewskiej z Teatru im. Słowackiego w Krakowie na 42. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych pisze Aram Stern.

O Mickiewiczowskich Dziadach w reżyserii Mai Kleczewskiej zrobiło się głośno tuż po ich listopadowej premierze w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie w 2021 roku. Po tylu recenzjach i artykułach oraz falach oburzeń polityków prawej strony o spektaklu pisać nielekko. Nie poddaje się on bowiem określeniom znanym mu i „namacalnym”, ocenom łatwym, takim które określić by można „efektownymi”. Obraz świata Mai Kleczewskiej, migotliwy i jednocześnie spójny, w jej spektaklu nie od razu do nas dociera: wrażenia pozostają chwilami zatarte i sprzeczne, a różne sceny wydają się zrazu niezrozumiałe. Tyle że w Dziadach nie może być inaczej – są one bowiem DOŚWIADCZENIEM nie tylko reżyserki i aktorów, lecz także widza.

„Noc listopadowa” krakowskiej premiery Dziadów Kleczewskiej skupiała jak w soczewce narodowo-arcypolskie misterium, jakim 120 lat wcześniej (w ówczesnym Teatrze Miejskim) uraczył krakowską elitę sam Stanisław Wyspiański. Maja Kleczewska w swej wizji silnie do jego inscenizacji nawiązuje, co szczególnie „zagrało” tu i teraz podczas otwarcia tegorocznych, 42. Warszawskich Spotkań Teatralnych. Otwarcia spektakularnego: Dziady w sowieckim upominku-Pałacu otworzyła aktorka z Ukrainy, która w Prologu wygłosiła fragment z trzeciej części Do przyjaciół Moskali.

Trwająca od trzech miesięcy tragiczna, ale i heroiczna walka naszych wschodnich sąsiadów z rosyjskim agresorem tylko na chwilę spowodowała „zawieszenie broni” lewych i prawych polskich szranków, obsadzonych przez walczących od lat na słowa, transparenty, kalumnie i pięści. Ten „zaklęty krąg” dwóch niechętnych sobie obozów od kilku lat owija swymi mackami rodziny, przyjaciół, dzieli znajomych. Tak też się dzieje w spektaklu Mai Kleczewskiej, gdy w obrzęd dziadów „wciągani” są kibice w dresach, głośni i groźni bojownicy za wiarę jedynie słuszną, i bezradni starością warszawscy Powstańcy, i ktoś zbolało-barwny spod znaku LGBTQ+, i panie z bazaru, i chasydzi, i influencerka w prześmianej sukni Miss Polonia z nieodłącznym selfie-stickiem w dłoni. Wywołani przez Guślarza (znakomity Feliks Szajnert) ruszą w tan polski, wir przeklęty… Ich wir zaklęty, „chocholi”, ten z Wesela, już się nie zatrzyma.

Dziadów nie można przecież wyłącznie wystawiać. Trzeba je jeszcze skonfrontować z mitem i trudną historią na karku, na tym one polegają. Dziady nie zaistnieją bez publiczności, trzeba je przecież przy jej wtórze odprawić. Maja Kleczewska bierze więc do ręki wytrych do naszej kultury i już w pierwszym akcie wypowiada zaklęcie: gromadnej pod- i półświadomości.

Słynna reżyserka, wraz z dramaturgiem Łukaszem Chotkowskim, w swej inscenizacji Dziadów ostro rozprawia się więc nie tylko z wojenką polsko-polską, ale stawia również teatralne zwierciadło, ostro odbijające rzeczywistość tym, od których wykluczeni oczekiwaliby pomocy. Przed Księdzem Piotrem (wyśmienity i porażający Marcin Kalisz), już NIE pokornym bernardynem, wieszczącym odnowę Narodu, lecz kardynałem opartym o ołtarz potężnego Kościoła (scenografia i kostiumy: Katarzyny Borkowskiej), który nie chce pochylić się już nad udręczonymi. Grzeszy równie mocno, ileż złem wokół siebie ciska Senator (gościnnie: genialnie niepohamowany Jan Peszek, także w choreografii Kai Kołodziejczyk). Samowolny tyran, manipulujący ludźmi w poczuciu bezkarności. Przejaskrawiony do granic możliwości, jak każdy despota.

Wyjaskrawiona pozostaje także muzyka Cezarego Duchnowskiego, tak potężnie orkiestrująca Bal u Senatora, z całym zespołem i tancerzami Baletu Cracovia Danza na scenie, rozdzierany krzykiem prawdziwie tragicznej matki Polki – Pani Rollinson (znakomita Agnieszka Przepiórska, także jako Frejend). Muzyka przewrotnie koi ucho widza chórem ministrantów w „kłującym” monologu Księdza Piotra, by w pozostałych scenach pozostać dźwiękową ilustracją tego zawrotnie polskiego misterium. Jakby tego było mało: metafizyczny wymiar i podkreślenie zapierającego dech plastycznego piękna sceny nadaje wspaniała reżyseria światła Katarzyny Borkowskiej.

W kolejnym akcie na ziemię sprowadzi nas już młodzież uwięziona przez carską policję, grana u Kleczewskiej, a jakże – przez kobiety, by powiązać nimi ich współczesne role podczas Strajku Kobiet, nieświadomość przyczyn bicia przez Policję czy zatrzymań za walkę o sprawę. Mickiewiczowskie więźniarki są jednak świadome, jakie wyroki na nie czekają i szlachetnie, ze śpiewem na ustach, gotowe oddać życie za ojczyznę. Wielowymiarowość tej sceny Kleczewska, podobnie jak w swym spektaklu Twarzą w Twarz (koprodukcji Teatrów: Powszechnego w Warszawie i Polskiego w Bydgoszczy), podkreśla wielkim ekranem i kapitalną podwójną projekcją jednocześnie z dwóch kamer (wideo: Maciej Czuchryta, Adam Izdebski i Tadeusz Pyrczak).

Wreszcie – Konrad: wieszcz narodowy, bajroniczny i prometejski, który tak przyzwyczaił nas we wcześniejszych inscenizacjach do bycia arcypolskim aniołem wznoszącym do nieba swe silne skrzydła. U Mai Kleczewskiej jest kobietą (w tej roli przejmująca i fenomenalna Dominika Bednarczyk). Jej skrzydła istoty równej Bogu przybrały w Teatrze Słowackiego formę kul ortopedycznych, by jak „stemple” przytrzymać Ją przy ziemi, dając na niej oparcie także wielu polskim kobietom i osobom z niepełnosprawnościami. Jedną z najpiękniejszych, najbardziej magicznych scen spektaklu pozostanie zapewne w pamięci widzów ta, gdy Konrad-kobieta powłócząc nogami „wdrapuje się” powoli na scenę, zdublowana przez równie wspartą o kule tancerkę w głębi sceny. Wielka Improwizacja WIELKIEJ Dominiki Bednarczyk, tkwiącej samotnie na scenie Teatru Dramatycznego w świetle punktowego reflektora, niepełnosprawnej fizycznie, acz spiżowej duchem, stała się tym samym także hołdem dla tych kobiet, które tu w Warszawie jeszcze kilka miesięcy temu wieczorem maszerowały tłumnie niedaleko pałacu. Dlatego jej Wielka Improwizacja tak boli jednych, innych zachwyca, być może niejedną też zakłuje… Chromy Konrad Dominiki Bednarczyk nie zostawi już sceny ani na chwilę, również w naszych głowach. Także podczas owacji na stojąco, po obejrzanym przez piszącego recenzję niniejszego spektaklu na 42. WST, kiedy to z rąk dyrektora, Bartosza Zaczykiewicza, Aktorka osobiście odebrała I nagrodę aktorską za rolę Konrada na zakończonych tydzień wcześniej 62. Kaliskich Spotkaniach Teatralnych.

A Mickiewiczowskie Dziady na teatralnych scenach co rusz wybuchają i wybuchać będą jak kolejne fale pandemii, bo stanowią MIT ujęty w formę rytuału. Obrzęd ten u Mai Kleczewskiej jest obdarty z wszelkiego sentymentalizmu. Jak nasze czasy – inaczej nie można.

fot. Bartek Barczyk

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , , , , , , , , ,