Recenzje

Dziwne śledztwo

Marta Grzywacz: Nasza pani z Ravensbrück. W.A.B., Warszawa 2020 – pisze Izabela Mikrut.

Druga połowa XX wieku, czasy powojenne. Zaczyna się proces oprawców, tych, którzy w obozach koncentracyjnych byli odpowiedzialni za śmierć niewinnych ludzi. W sądzie nie pojawia się Johanna Langefeld, najbardziej kojarzona z obozem Ravensbrück. Już wkrótce świat obiegnie plotka, że to byłe więźniarki pomogły jej w ucieczce z aresztu. Sytuacja wydaje się nieprawdopodobna, tym bardziej, że liczy się wymierzanie sprawiedliwości katom. Marta Grzywacz sięga do tej tajemnicy i próbuje wskazać rozwiązanie zagadki. Uruchamia dziennikarskie śledztwo. Przede wszystkim odnotowuje wydarzenia z obozu, przeplatając je wprowadzeniami do rozdziałów z zeznań, jakie składała bohaterka książki.

Najpierw pokazuje to, co dla wszystkich dzisiaj oczywiste: zasady funkcjonowania obozów koncentracyjnych. Stopniowo wkracza coraz bardziej w codzienność więźniarek, ale też odwołuje się do coraz trudniejszych zagadnień – między innymi opisuje eksperymenty medyczne, obecność „królików”, czyli tych kobiet, które zostały wyznaczone do operacji i umierały zwykle w męczarniach. W pierwszej części tomu, kiedy Marta Grzywacz zajmuje się analizowaniem zasad panujących w obozie, trochę pomija rolę Johanny Langefeld, bohaterka książki znika z horyzontu na długie momenty. Nie jest zresztą potrzebna, skoro Grzywacz musi nakreślić kontekst, niby znany, a jednak – budujący wagę dalszych informacji. Za każdym razem odbiorcy dowiadują się czegoś z akt Johanny Langefeld, a później mają szansę uzupełnić te informacje o dodatkowe wiadomości – już ze wspomnień więźniarek. Tutaj autorka wybiera tony reportażowe, wnika jak najgłębiej w opowieści kobiet, które były świadkami dramatycznych wydarzeń. W tym znajduje miejsce na relację o Langefeld: zaczyna wydobywać kolejne czynniki łagodzące późniejsze oskarżenia. Nagle okazuje się, że organizatorka obozu była w swoich postawach konsekwentna, ale też uczciwa. Nie znęcała się nad więźniarkami dla samej przyjemności zadawania bólu i cierpienia, jeśli rozdzielała kary – to zawsze łagodniejsze niż inne nadzorczynie. Nie wykorzystywała swojej władzy, a poza tym nie akceptowała zasad działania obozu koncentracyjnego, chciała opuścić stanowisko. Traktowanie więźniarek po ludzku – wobec wszechobecnego zła – zamieniło się w czynnik łagodzący wszelkie zarzuty. Johanna Langefeld stała się bohaterką – chociaż pozostającą po stronie oprawców.

W warstwie narracji Marta Grzywacz unika tonów sensacyjności. Wie, że temat obroni się sam – autorka trafi swoją publikacją w pierwszej kolejności do tych czytelników, którzy interesują się tematami drugiej wojny światowej i chcą poznawać opracowania wspomnień uczestników wydarzeń. Rezygnuje zatem z przedstawiania scen z obozu, wybiera relację zapośredniczoną – wystarczają jej opowieści dawnych więźniarek, uzupełnienia i komentarze dodawane do zgromadzonych faktów. Pisze szczegółowo, chociaż nie zawsze skupiać się będzie na życiorysie Johanny Langefeld – o wiele bardziej atrakcyjny wydaje się jej motyw „dobrego” kata, historia łamiąca schematy i umożliwiająca rzucenie nowego światła na zestereotypizowaną już w dyskursie wspomnieniowym sytuację. Johanna Langefeld postępuje wbrew oczekiwaniom przełożonych – i stopniowo podczas lektury tomu „Nasza pani z Ravensbrück” będzie się to stawało coraz bardziej jasne dla czytelników.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,