O spektaklu „Moja żona odeszła z naszą terapeutką” w reżyserii Michała Sufina w Klubie Komediowym w Warszawie pisze Anna Czajkowska.
Klub Komediowy w swej przyjaznej, niezobowiązującej przestrzeni przy ul.Nowowiejskiej w Warszawie prezentuje kolejny wart uwagi spektakl, w zabawnej, poetyckiej i śpiewnej oprawie, z nutą gorzkiej, głębiej ukrytej refleksji. „Moja żona odeszła z naszą terapeutką, czyli jak zakończyć wieloletni związek i nic przy tym nie poczuć” ma charakter „komedii rozwodowo-muzycznej albo… poradnika” – o czym informują organizatorzy. Podziwiam pomysłowość autora i reżysera Michała Sufina, lekki i ironiczny dowcip oraz profesjonalizm reżyserii, dzięki której przedstawienie ma unikalną klasę i styl, a znamiona spontaniczności dodają mu pikanterii. Podstawę inscenizacji stanowi – to chyba już norma w Klubie Komediowym – dobrze napisany scenariusz. Gotowy tekst autorstwa niezawodnego, choć mocno rozgadanego Michała Sufina (który swej elokwencji daje upust niezależnie od pory rozpoczęcia spektaklu) nie ucieka od satyry czy zwykłej farsy, ponadto częstuje widza niebanalnymi trawestacjami i wyrafinowanym humorem oraz absurdem słowa. Przygotowany precyzyjnie i bez przesadnej złośliwości jest równie brawurowo zagrany przez kilkuosobowy zespół.
Opowieść rozpisana na szereg scenek dotyczy niekończących się problemów w rodzinach patchworkowych (z pewną nadzieją i szansą na odnalezienie szczęścia), powtórnych związków, nadto terapeutów i ich romansowych natur, ironicznych żartów na temat sapioseksualności (czyli preferencji seksualnej, w której najbardziej liczy się intelekt), anegdot o artystach traumatykach oraz ekspresjonistycznych seksuolożkach. Traktuje nadto o mniej śmiesznych rozstaniach i o dzieciach, które jakoś muszą odnaleźć się w tej niecodziennej rzeczywistości, z „nową mamą” czy kolejnym tatą. A to tylko część, namiastka tego, co w czasie długiego, dwugodzinnego spotkania z Klubem Komediowym i występującymi w nim aktorami mamy szansę zobaczyć, przemyśleć – ku rozrywce i poważniejszej refleksji. Każdy, nawet sceptyczny widz z pewnością doceni anty-puenty, sarkazm, otwartość na znaczenia czy pozorne niedokończenia i inne niebanalne pomysły w spektaklu. Aktorzy i aktorki zaprezentowali mistrzostwo wynikające z doskonałej dykcji (przymykam oko na jedną z wad wymowy, choć trochę kłuje…), nienagannej emisji głosu oraz – koniecznie – dynamiki w utrzymywaniu tempa (i to jakiego!). Bartosz Szpak jako główny bohater, eksbyły i może przyszły mąż (nie ma jak dobra terapia, która z pewnością się przyda jeszcze przed kolejnym ślubem i rozwodem) musi zagrać w proponowaną przez eksżonę (wytrawna jak szampan z najlepszej winiarni Małgorzata Mikołajczak w tej roli) grę i założyć się, że „kto pierwszy coś poczuje przy rozstaniu, przegrywa”. Eksterapeutka (Wiktoria Wolańska jako profesor Jamochłońska – permisystka, czyli kolejna świetna kreacja w tym spektaklu) brutalnie go zostawia i to chyba boli naszego bohatera najbardziej. Oliwy do ognia dolewa zatroskana Ambiwalenta Cioteczka, czyli sapiofilka Abulija Wiotka (moja faworytka sceniczna, zjawiskowa Monika Pikuła). Bartosz Szpak, dzięki umiejętności posługiwania się frazą, intonacją i wokalnymi zdolnościami, zasługuje na wielkie brawa. Mateusz Lewandowski jako literat, amant, terapeuta i coach (kogóż on tu nie kreuje!) to klasa sama w sobie. Niewzruszenie i konsekwentnie gra z widzem, jeszcze lepiej ze scenicznymi partnerkami i rolą, wykorzystując różnicę tonów, akcentów i pauz – co za wielka gratka obserwować go kolejny raz w teatrze. A dziewczyny? W oparach absurdalnego humoru czują się jak ryby w wodzie. Każda z postaci jest mocno zarysowana, z przesadą i barwnie. Monika Pikuła w kolejnych odsłonach wydaje się jeszcze wyborniejsza, dojrzalsza w swej autoironii i komizmie. Wzruszyć też potrafi. Wiktoria Wolańska, którą pamiętam z „Farsy na trzy sypialnie” granej kilka lat temu w Teatrze Collegium Nobilium (wcieliła się tam w Delię) nieodmiennie bawi, z wyczuciem, ale i zmysłową, konieczną energią. Małgorzata Mikołajczak w roli Żony i recepcjonistki pozostaje wspaniała, uwodzicielsko groteskowa i z naturalnym wdziękiem. Joanna Halinowska jako Wywijunia i jako pół Ars Amandy ciągnie oczy i uszy. Takie aktorstwo cenię i lubię!
Powiązane ze sobą mini scenki różnią się czasem tempem czy ładunkiem emocjonalnym, przynosząc spore urozmaicenie. Kabaretowo-satyryczno-muzyczne, bywają nieco zgryźliwe, a jednak warto w nich dostrzec małe cudowności, wynikające z wnikliwej obserwacji otaczającej rzeczywistości, człowieczych przywar i owczych pędów oraz uroczej, ludzkiej ułomności. Bohaterowie, choć w teatralnych „przebraniach i maskach”, czasem wstydliwie dotknięci śmiesznostkami i przyzwyczajeniami chyba mogą być nam bliscy? Publiczność płacze ze śmiechu, potem z zachwytu, ponieważ wysoki poziom artystyczny oraz spójna kompozycyjnie całość – z pewnością zasługa reżysera Michała Sufina – utrzymuje jej uwagę i zainteresowanie bez chwili przerwy.
Znakomity, nieprzewidywalny, przepełniony komizmem i absurdem spektakl, oparty na własnych, dobrze napisanych tekstach, muzyce i piosenkach, ponadto świetnie zagrany i dopracowany w szczegółach można polecać zawsze i wszędzie. Takiej zabawy jak w Klubie Komediowym życzę sobie i innym widzom jak najczęściej!