O spektaklu „Frankenstein” Mary Shelley w adaptacji Huberta Sulimy i reżyserii Jędrzeja Piaskowskiego w Teatrze Żeromskiego w Kielcach pisze Katarzyna Wnuk.
Frankenstein Huberta Sulimy i Jędrzeja Piaskowskiego nie jest wierną inscenizacją XIX-wiecznej powieści, ponieważ niektóre wydarzenia odbiegają od treści książki Mary Shelly. Widać to już w pierwszej scenie, w której pojawia się matka autorki Frankensteina, zmarła kilka dni po narodzinach pisarki. Śmierć matki stanowi także początek historii Wiktora Frankensteina. Wydarzenie to niszczy beztroskie życie rodziny i staje się pierwotną motywacją Wiktora, powodem jego zainteresowania tematem umierania i pragnienia stworzenia człowieka nieśmiertelnego. Tak samo jak w oryginalnej historii fascynacja ta kończy się dla bohatera tragicznie, a iluzoryczny sukces ostatecznie okazuje największym życiowym błędem.
Zdarzenia poznajemy zarówno z perspektywy Frankensteina, jak i stworzonego przez niego potwora. Bezimienny wbrew zamiarom swojego twórcy wygląda inaczej niż zwykli ludzie, dlatego wzbudza we wszystkich lęk i odrazę, co ma decydujący wpływ na jego postępowanie. To właśnie odrzucenie i obelgi ze strony innych oraz wynikająca z tego samotność sprawiają, że staje się prawdziwym potworem, niosącym śmierć tym, których wini za swój okrutny los. Zrozumienie przyczyn popełnionych zbrodni pozwala dostrzec, że granica pomiędzy monstrum a zwyczajnymi ludźmi jest cienka. Twór Frankensteina pragnie miłości i akceptacji, zatem tego samego, czego chce każdy człowiek, jednak ludzkie uprzedzenia co do jego wyglądu czynią realizację tych potrzeb niemożliwą. Nie sposób uznać Bezimiennego za niewinnego, lecz bez winy nie są tutaj również ci, których spotkał na swojej drodze, począwszy od Wiktora, gdyż to on jako pierwszy go odepchnął. Podobieństwo tego bohatera do człowieka podkreśla również fakt, że twarz wcielającego się w niego Dawida Żłobińskiego nie jest zakryta maską ani ucharakteryzowana na twarz potwora. Jego fizyczną odmienność odzwierciedla natomiast kostium z butami na wysokim koturnie, czyniącymi postać nienaturalnie wysoką.
Scenografia Frankensteina składa się z niewielu elementów. Szczególną uwagę zwracają: biała kotara w tle oraz konstrukcja złożona z dwóch części przypominających zdeformowane ludzkie twarze, które w poszczególnych scenach pełnią różne funkcje. Całość zgodnie z zamysłem twórców przywołuje na myśl sen, którym według matki Mary Shelley jest wszystko, czego doświadcza Wiktor.
„Frankenstein” Huberta Sulimy i Jędrzeja Piaskowskiego wydobywa z powieści Mary Shelley to, co czyni ją tak aktualną, pomimo iż od publikacji dzieła minęło ponad dwieście lat – pragnienie przezwyciężenia śmierci, odczuwalne szczególnie mocno w obliczu utraty bliskich oraz zgubną skłonność do oceniania innych po wyglądzie, a nawet pogardy tymi, którzy wizualnie bardzo różnią się od reszty. Wyeksponowanie tych właśnie motywów sprawia, że spektakl wbrew pozorom nie jest propozycją skierowaną głównie do pasjonatów gatunku science fiction. Odmienne spojrzenie na popularną powieść i konsekwentna realizacja przyjętej interpretacji czynią Frankensteina wartym zobaczenia.
fot. Monika Stolarska