O spektaklu „Niedźwiedzisio” Maliny Prześlugi w reż. Artura Romańskiego w Teatrze Baj w Warszawie pisze Paulina Sygnatowicz.
Każdy z nas może być kim zechce. Wystarczy się nie poddawać. I mieć przy sobie kogoś, kto w chwili zwątpienia da nam motywacyjnego kopa. Przesłanie „Niedźwiedzisia”, najnowszej premiery warszawskiego Teatru Baj, dla młodych widzów jest bardzo czytelne. Choć sam spektakl ma kilka słabych punktów.
Zamiana rolami
Artur Romański, aktor i reżyser od 24 lat związany z poznańskim Teatrem Animacji, po raz kolejny sięgnął po tekst Maliny Prześlugi, dramatopisarki nagradzanej za sztuki skierowane do dzieci i młodzieży oraz autorki popularnej książki „Ziuzia”. Pomysł na „Niedźwiedzisia” jest uroczy i poruszający dziecięcą wyobraźnię. Mały pluszowy miś spotyka potężnego niedźwiedzia. Postanawiają zamienić się rolami – pluszak marzy o tym, aby być tak groźnym, jak jego kompan. Król lasu zaś chciałby być miłym i przytulaśnym, aby kołysać dzieci do snu. Taka zamiana rolami to niełatwe zadanie. Gdy nie wychodzi, przychodzą chwile zwątpienia. Prześluga wyraźnie pokazuje jednak, że gdy czegoś naprawdę się chce, to można. Potrzeba mieć tylko obok siebie kogoś kto wesprze, nauczy i zmotywuje. Bo na przeszkodzie w realizacji marzeń zazwyczaj stoimy my sami. To piękne przesłanie jest bardzo czytelne, zwłaszcza, że zostaje wyartykułowane wprost w finałowej piosence spektaklu. To właśnie na piosenkach z muzyką Stanisława Pawlaka i w dobrym wykonaniu Marty Gryko-Sokołowskiej i Piotra Michalskiego spoczywa cały ciężar spektaklu. To w nich aktorzy, niczym grecki chór, komentują zachowania bohaterów i przekazują najważniejsze treści.
Rozchwiana konstrukcja
Niestety, reżyser nie ułatwia młodym widzom podążania za fabułą. Zapewne chcąc zmieścić się w 45-minutowym spektaklu, stosuje zbyt wiele skrótów. Dla niewprawionej teatralnie widowni (spektakl rekomendowany jest od 5 lat) ich odczytanie może być trudne. Symboliczna, a przez to wymagająca dopowiedzeń (choć piękna wizualnie), jest pierwsza scena poznania się głównych bohaterów. Zbyt skrótowo jest także potraktowany moment, w którym Niedźwiedź stara się ułożyć do snu dwójkę dzieci i sfrustrowany niepowodzeniem ucieka do lasu. Niepotrzebna dla rozwoju akcji, choć budząca uśmiech na twarzach rodziców, jest scena, w której to mama z tatą próbują położyć do spania Gucia i Jagnę. Służy ona wprowadzeniu postaci Pluszowego Misia. Takiej ekspozycji jednak brakuje drugiemu z bohaterów. Nieczytelna jest scena wycinki lasu, gdy pojawiają się potwory (w niektórych dzieciach budzące strach), które dopiero po jakimś czasie okazują się koparkami.
Choć w „Niedźwiedzisiu” brak jest przemyślanej konstrukcji, młodzi widzowie „kupują” przedstawiony świat. Duża w tym zasługa aktorskiego zespołu na czele z dynamicznym Oskarem Lasotą (Niedźwiedź) i sympatycznym Robertem Płuszko, który znakomicie animuje Pluszowego Misia. Bardzo dobrze wypada również Piotr Michalski jako rozgadany Zając. Jego krótka scena w lesie to przykład na świetnie zrobioną aktorską etiudę. Dobrym scenograficznym pomysłem Natalii Krynickiej jest maska niedźwiedzia, której Lasota nie nosi na twarzy, a trzyma w ręku. Ułatwia to odczytywanie emocji, a jego Niedźwiedź staje się pełnowymiarową postacią. Szkoda, że na podobny zabieg twórcy nie zdecydowali się także w kontekście postaci dzieci. Te, będące jedynie cieniami, nikną w spektaklu, nie dając widzom szansy na utożsamienie się z bohaterami, którzy są im najbliżsi.
Mimo słabych punktów w konstrukcji „Niedźwiedzisia”, dziecięcej widowni spektakl się podoba. I wychodzą z teatru z mocnym przekonaniem, że gdy tylko czegoś naprawdę mocno się pragnie, to sukces jest na wyciągnięcie (pomocnej) dłoni. A to przecież w teatrze jest najcenniejsze.
fot: Albert Roca Macià