William Szekspir: „Wieczór Trzech Króli” w reż. Łukasza Kosa w Teatrze Osterwy w Lublinie – pisze Aram Stern.
„Życie jest tylko przechodnim półcieniem,
Nędznym aktorem, który swą rolę
Przez parę godzin wygrawszy na scenie
W nicość przepada – powieścią idioty,
Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą.”
/William Szekspir, „Makbet”/
„Hamlet” Mai Kleczewskiej – faworyt tegorocznego Konkursu o Złotego Yoricka na 26. Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku zrealizowany w Teatrze Polskim w Poznaniu – zaskakująco przegrał z „Kupcem Weneckim” Szymona Kaczmarka wyreżyserowanym w Teatrze Nowym im. Witkacego w Słupsku. Wyprowadzony poza scenę klasycznego teatru duński książę, „poległ w walce” z „Kupcem…”, z jego abstrakcyjnym poczuciem sprawiedliwości, które szukało zaspokojenia i było czymś poza dobrem i złem, poza okrucieństwem i miłosierdziem.
W finałowe szranki tego jakże osobliwego Konkursu, mającego wyłonić najlepszą polską inscenizację dzieł dramatycznych Williama Szekspira oraz utworów inspirowanych Jego dziełami w 2019 roku przez pierwszego i ostatniego selekcjonera, dopuszczony został tradycyjnie także trzeci „gracz” – spektakl z Teatru im. Juliusza Osterwy w Lublinie: „Wieczór Trzech Króli” w reżyserii Łukasza Kosa. I ponieważ o nim, choć w Gdańsku porwał festiwalową widownię do owacji na stojąco, napisano w trakcie i po tegorocznym Festiwalu Szekspirowskim co najmniej oszczędnie, tutaj słów będzie nieco więcej.
Już pierwsza scena sztormu, w którym gubią się bliźnięta Viola i Sebastian (Justyna Janowska i Paweł Kos), rozdzielone na wiele lat w katastrofie morskiej, pokazuje, że reżyser jest teatralnym wizjonerem. Oczywiście Łukasz Kos swój plastyczny rozmach pierwszej sceny – złożony z ogromnej płachty materii poruszanej przez zespół, by w kolejnej scenie w oka mgnieniu przemienić ją w habity – zawdzięcza współpracy z Pawłem Walickim i jego niezwykłej wizji scenograficznej. W niej ogromne gwiazdobloki (betonowe bryły wykorzystywane do ochrony brzegu przed erozją morza), przysłonięte w pierwszej części przedstawienia delikatną materią, która służy także za ekran (scenografia multimedialna: Patrycja Płanik), przenoszą czas akcji z czasów Elżbietańskiej Ilirii we współczesność, na wybrzeże współczesnych Bałkanów, jednak natychmiast zauważamy, że nie w kostiumach! Wyszukanych, dopracowanych przez Maję Skrzypek w najdrobniejszym detalu, zachwycających oko (wiem, że to nie fatamorgana, a wyłącznie prawda, potwierdzona obserwacją z pierwszego i to podwyższonego (!) rzędu, dostawionego tuż przed wydłużoną sceną w gdańskim Teatrze Wybrzeże), przepysznych w każdym detalu, nawet w ozdobnych suspensoriach aktorów i… aktorek.
Celowo zacząłem wymieniać dokonania autorów scenografii i kostiumów na początku tekstu, gdyż te ostatnie mają właśnie „organiczny” wręcz wpływ na genderową powłóczystość ruchów aktorek i aktorów na scenie, tak płynnych, jak sama akcja „Wieczoru Trzech Króli”, tytułu komedii uściślonego przez samego Szekspira dodatkiem: „(… ) albo co chcecie”. Co więc chcemy, to też mamy: Daniela Dobosza w roli efemerycznej księżnej, pogrążonej w żałobie damy Oliwii, Przemysława Gąsiorowicza kreującego urzekająco całą publiczność z uwodzicielskim błyskiem w oku, posiadaczkę obfitego biustu jej służącą, Marię, również zakochanego w pięknej Oliwii księcia Orsino (Edyta Ostojak) oraz Martę Ledwoń w roli bigota Malvolio, trzymającego w garści nie tylko finanse dworu.
Czuć wyraźnie, że reżyser we wszystkich tych postaciach opiera się na głębokiej analizie ich charakterów, ich kompleksów i obsesji, nie pozwalając aktorom na ich parodiowanie. W roli Błazna obsadził grającą od prawie 55 lat (!) na scenie Ninę Skołubę-Urygę i to tylko potwierdza jego pewną powściągliwość w tej realizacji Szekspirowskiej komedii omyłek. Z kolei dla poprawnej równowagi scenicznej Łukasz Kos prowadzi kapitalnie zabawnie: Magdalenę Sztejman jako Sir Andrew Chudogębę, Wojciecha Rusina w roli wiecznie opitego Sir Toby’ego czy wtórującego im w psikusach i pojącego widzów trunkiem Fabiana (Tomasz Bielawiec). Scena tej Trójcy skrywającej się pod makietką miasta przed złowrogim Malvolio jest majstersztykiem komediowym! Jedynie Viola, Antonio (Krzysztof Olchawa) i Anna Nowak w wystąpieniu Prologa, pozostają „ziemskimi” postaciami. Aż się nie chce wierzyć, że wszystkich bohaterów lubelskiego przedstawienia obsadzono drogą… losowania ról!
Reżyser perfekcyjnie maskuje temperament wspaniałego zespołu Teatru im. Juliusza Osterwy w Lublinie, na scenie koncentrując się na zabawnym konflikcie postaci. Nie króluje w nim jednak wyłącznie teatr namiastek, pseudoprzeżyć czy pseudoproblemów! Szczególnie widać to w wewnętrznych rozterkach księcia Orsino (jego imię zostało prawdopodobnie zapożyczone przez Szekspira od włoskiego możnowładcy, Orsiniego, księcia Bracciano, który odwiedził Londyn zimą 1600-1601). W monologu w wykonaniu Edyty Ostojak, przechylonym maksymalnie w stronę nieszczęśliwej miłości, pesymistycznym i gęstym od napięć, aktorka ukazuje całą bogatą gamę stanów psychicznych swego bohatera i zasługuje na osobne brawa! Wzroku oderwać nie można również od wcielającej się w męską rolę Malvolia Marty Ledwoń, przypominającej w swym grymasie Glenn Close w filmie „Niebezpieczne związki” Stephena Frears’a. Zachowuje go nawet w sytuacji ośmieszenia jej bohatera przez złośliwą służkę Marię, choć w ruchach z nabożnisia przeistacza się w rubaszne indywiduum.
Muzyka, skomponowana i wykonywana na żywo przez Dominika Strycharskiego, mocno nawiązująca do stylistyki barokowej, pełna także współczesnych tonów, dialoguje ze scenami, precyzyjnie je uzupełniając. Przede wszystkim jednak niezwykłego uroku dworskości, posuwistych ruchów kobiet, jakby rodem z teatru japońskiego i lekkości pojedynków, nadaje spektaklowi tancerka, performerka i choreografka, Katarzyna Sikora. Szczególnie pięknie naszkicowanym w finałowym tańcu całego zespołu do piosenki wykonywanej przez Błazna.
Kilkanaście potężnych trójzębów na scenie, przeszkadzających aktorom (i trochę widzom), w finale zakończonym podwójnymi zaręczynami bohaterów poszybowało pod sufit. To daje nadzieję, że Polska jeszcze kiedyś mentalnie się „odbetonuje”. Przecież już po dwóch latach przerwy (w 2017 i 2018 roku nie przyznano głównej nagrody), Jury w składzie: Dorota Buchwald, Jacek Kopciński i Roman Pawłowski przyznało wreszcie Nagrodę Złotego Yoricka 2019 Nowemu Teatrowi im. Witkacego w Słupsku za równie wyśmienity spektakl „Kupiec Wenecki” w reżyserii Szymona Kaczmarka. W nim jednak ciężkie trójzęby pozostały na brzegu…
Fot. Natalia Kabanow