Recenzje

Gdzie jesteś, Grotowski?

„Grotowski non-fiction” Krzysztofa Szekalskiego z zespołem w reż. Katarzyny Kalwat, Koprodukcja Teatr im. Kochanowskiego w Opolu oraz Wrocławskiego Teatru Współczesnego, na Opolskim Maratonie Teatralnym – pisze Magda Mielke.

Katarzyna Kalwat i Krzysztof Szekalski podjęli się stworzenia spektaklu, który ma na celu rozpracowanie mitu guru polskiego teatru, Jerzego Grotowskiego. Do projektu zaprosili aktorów, którzy nigdy nie spotkali mistrza, ani nie widzieli jego głośnych realizacji. Za pomocą hybrydycznej formy multimedialnego projektu, bazując w dużej mierze na intuicji, z dużą dawką ironii snują osobiste interpretacje, które o największym polskim reformatorze teatru mówią jednak niewiele.

Spektakl składa się z kilku części. Pierwsza to imitacja konferencji naukowej. Czworo aktorów z Teatru Dramatycznego im. J. Kochanowskiego w Opolu i troje z Wrocławskiego Teatru Współczesnego – miast mocno związanych z twórczością Grotowskiego – zasiada za długim, konferencyjnym stołem. Dookoła wiszą fotografie – stylizowane na Grotowskiego portrety aktorów. Wyświetlane jest także wideo Tomasza Tyndyka, które wprowadza kolejny wariant opowieści. Multiplikacja wizerunku reżysera, poza zdjęciami i instalacją wideo, objawia się tutaj przede wszystkim w różnorakich opiniach, które padają na jego temat. Wśród przytaczanych anegdot i ferowanych poglądów, łatwo dostrzec niezgodę nawet co do faktów. Duchowa, a także fizyczna przemiana, która zaszła w Grotowskim znajduje więc w spektaklu wiele wyjaśnień, a każdy z autorów hipotez jest mocno przywiązany do swojej wersji. Konferencję moderuje prof. Krystyna Duniec – wybitna teatrolożka, pracująca w Zakładzie Historii i Teorii Teatru Instytutu Sztuki PAN (na zmianę z krytykiem i publicystą Romanem Pawłowskim). To uwiarygadnia formułę konferencji. Niestety, w pokazie w ramach Opolskiego Maratonu Teatralnego, efekt ten został nieco osłabiony przez wyświetlane napisy tłumaczenia tekstu.

Występujący pod swoimi nazwiskami aktorzy, często w bardzo osobistych wypowiedziach, dzielą się swoimi spostrzeżeniami na temat postaci i stylu twórczości Grotowskiego. Tekst przedstawienia powstawał bowiem podczas prób, w trakcie improwizacji. Idealistka, Monika Stanek, nieustannie powtarzająca: „chcę być patrzona, a nie widziana”, w naiwny, aczkolwiek szczery i rozczulający sposób, ulega utopijnej wizji odrzucenia warsztatu na rzecz cielesnego, realnego spotkania z widzem. W porzuceniu techniki dostrzega jedną słuszną drogę kontynuowania dzieła mistrza. Rozbudza tym w Jerzym Senatorze tęsknotę za metafizyką. Aktor w Grotowskim chce odnaleźć duchowego przewodnika, nie wstydzi się swojego marzycielstwa, a nawet, w akcie odwagi, zaczyna nawoływać publiczność do uczciwości i wierności. Młody, gniewny Mariusz Bąkowski wciela się w samego mistrza i parodiuje jego charakterystyczny sposób mówienia. W brawurowym monologu rozważa nad granicami wolności twórczej. Milczący Andrzej Jakubczyk, konsekwentnie odmawia odpowiedzi na pytanie o własne doświadczenie, za Melvillowskim kopistą z Wall Street przywołuje formułę – „wolałbym nie”. Najbardziej oczytanym i zaznajomionym z Grotowskim zdaje się Rafał Kronenberger. Jego bardzo wyrazista postać z ogromnym zaangażowaniem opowiada historię z dzieciństwa reżysera o czytaniu Ewangelii w chlewiku w Nienadówce, którą on sam często powtarzał, tworząc swoją autokreację. Wrażliwa Magda Maścianica, pobrzdąkując na elektronicznym instrumencie, szuka u Grotowskiego pokładów muzyczności i zmysłowości. Najbardziej krytyczną postawę prezentuje świetna Ewelina Paszke-Lowitzsch, w feminizujących wystąpieniach, swoim pełnym zaangażowania emploi momentami przypomina Krystynę Jandę. Szydzi z infantylizmu i zaangażowania kolegów odrzucających rzemieślniczą sprawność na rzecz głębszych przeżyć. Jej zdaniem każda „prawdziwa” sztuka powstaje na fundamencie wypracowanej techniki. Wytykając seksizm, porusza temat roli kobiet w teatrze Grotowskiego, potępia ich usłużne i poddańcze postrzeganie.

W tej polifonicznej narracji mocno przejawiają się osobiste troski aktorów, ideały przyświecające ich pracy, obawy z nią związane, tęsknoty i oczekiwania. Kiedy próba zwerbalizowania fenomenu postaci Grotowskiego coraz bardziej wymyka się spod kontroli, następuje druga, odmienna część spektaklu, w której dochodzi do rekonstrukcji początkowej sceny z ostatniego spektaklu Grotowskiego „Apocalypsis cum figuris” – jednej z najbardziej bluźnierczych w historii teatru. Ewelina Paszke-Lowitzsch każe Monice Stanek i Rafałowi Kronenbergerowi zmierzyć się zarazem z ciężarem ewangelicznego mitu o przemianie chleba w ciało Chrystusa, jak i z narosłymi wokół samej sceny „Chleb życia” mitami. Klęczący aktor recytuje fragment Ewangelii wg św. Jana, zapowiadający Eucharystię. Intonująca pieśń kobieta, rozkłada przed nim na serwecie bochen chleba. On zaczyna się masturbować i lubieżnym gestem zlizuje z ręki nasienie. Uważnie to obserwująca kobieta rzuca się na niego i oblizuje mu dłonie. Następuje imitacja aktu seksualnego z udziałem bochenka chleba. Bluźniercze uświęcenie. Paszke-Lowitzsch wymusza na aktorach coraz większe intymne zaangażowanie w odgrywaną scenę. Za pierwszym razem, gdy dziewczyna się zbliża, mężczyzna ucieka. Druga próba również okazuje się bezskuteczna. Za trzecim razem, odchodząc od pierwowzoru, aktorka obnaża piersi.

Kolejna, bardziej performatywna część spektaklu stanowi próbę wytworzenia metafizycznego doświadczenia i interakcji z widzami. Aktorzy zapraszają publiczność do wspólnego leżenia na scenie. I choć na pokazie w ramach opolskiego Maratonu Teatralnego, zaproszenie spotkało się z dość pokaźną odpowiedzią, to reszta, pozostającej na swoich miejscach widowni, zapewne wyczuła czający się pod tą propozycją fałsz. Pozorność budowania wspólnoty z widzem zostaje w spektaklu zdemaskowana bowiem już na samym początku, gdy Rafał Kronenberger pyta, ile osób przeżyło w ciągu ostatniego roku w teatrze katharsis. Aktor nie czeka na odpowiedź, zapewne nie dostrzega nawet siedzącej w ciemności widowni, rzuca fałszywą liczbę i oddaje się z powrotem swojemu wywodowi. Gdy więc w ostatniej części spektaklu – stypie po Grotowskim, ponownie zachęca się widzów do dołączenia do stołu i częstuje winem, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że wszystko to powstało „na pokaz”, a widza, jak i samego Grotowskiego wykorzystuje się tu do prywatnej wypowiedzi na temat losów artysty. Losów smutnych, bo jak pokazuje scena swoistej sekcji zwłok, w której dokonuje się analizy zawartości kieszeni marynarki, nawet po wielkim artyście pozostają śmieszne i nieznaczące eksponaty – do połowy wypalona paczka ulubionych papierosów, niewyraźna notatka, nadgryziony orzech.

Demiurg, wirtuoz, hochsztapler, sprawny rzemieślnik, alchemik, zarządca teatru, szowinista – spektakl „Grotowski non fiction” w kalejdoskopowej formie przedstawia różne wcielenia jednego z najważniejszych twórców teatru. Pozbawione teatrologicznego zadęcia przedstawienie, na początku zdaje się igrać z patetycznym podejściem do mistrzów i ściągać z pomnika postać Grotowskiego. Szybko jednak okazuje się, że nie o niego tu chodzi. Stanowi tylko punkt odniesienia, ucieleśnienie tęsknoty za innym teatrem. Wyedukowanego widza, doskonale zdającego sobie sprawę ze złożoności postaci i wagi działalności założyciela Teatru Laboratorium 13 Rzędów, spektakl ten rozczarowuje. „Przeciętny” widz, dla którego za nazwiskiem Grotowskiego za wiele się nie kryje, wyjdzie ze spektaklu zdezorientowany i niedoinformowany. Nie udało się Kalwat i Szekalskiemu stworzyć przedstawienia, które nie będąc typowym teatrem biograficznym, wychodziłoby poza wąską grupę wyznawców i specjalistów „Grota”.


Fot. Tomasz Tyndyk


Magda Mielke – absolwentka Dziennikarstwa i studentka Filmoznawstwa na Uniwersytecie Gdańskim. Recenzentka filmowa i teatralna, miłośniczka współczesnej literatury.

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , ,