Bartosz Żurawiecki: Festiwale wyklęte. Krytyka polityczna, Warszawa 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Trochę dziwić może fakt, że córka jednego z poetów nie ma pojęcia o istnieniu festiwali w Kołobrzegu i Zielonej Górze – chyba że to po prostu manifestacja poglądów, a nie stan faktyczny. Wydaje się, że dopiero wchodzące w dorosłość pokolenie internetowe zadziwi informacja o przeglądach piosenki żołnierskiej czy imprezach, które w PRL-u święciły triumfy, a obecnie stają się wstydliwym momentem w biografii. W czasach sentymentu do wszystkiego, co wiąże się z peerelowską codziennością, gwiazdy estrady nie powinny ukrywać swoich występów poza Opolem i Sopotem, a jednak – część najchętniej by o tym zapomniała.
Bartosz Żurawiecki nawiązuje do takich „pomijanych” przez artystów występów (ale też nie drąży i nie próbuje dotrzeć do piosenkarzy, którzy w opublikowanych książkach unikali wyjaśnień – szkoda, może dowiedziałby się czegoś poza to, co wyczytuje między wierszami), ale dociera też do estradowców, którzy nie zamierzają ukrywać działalności na tym obszarze – i rzucają nowe światło na organizację czy motywacje występujących. Tom „Festiwale wyklęte” to bardzo ciekawa publikacja, która wkracza w rejony obyczajowości i pozwala przypomnieć ciekawy aspekt sztuki estradowej. Bartosz Żurawiecki odkrywa to, co próbuje się dzisiaj maskować lub przemilczać, bardziej nawet wiedziony ciekawością niż próbą złośliwego wytknięcia słabostek i konformizmu artystów. Owszem, zdarza się, że kogoś potraktuje z ironią – ale to wtedy, gdy dostrzega jawne próby fałszowania przeszłości. Przeważnie daje się poprowadzić resentymentom i – zbiera nietypowe opowieści o występach w trudnych czasami warunkach. Sprawdza, jak to było z tworzeniem przebojów na festiwale i kto najbardziej dał się zapamiętać publiczności, dociera do chcących podzielić się wspomnieniami artystów, dzięki czemu może poznawać bliżej szczegóły pomijane przez dziennikarzy czy niedostępne zwykłym widzom festiwalowym. Rzuca cytatami (wprawdzie nie wszystkie należą do pereł twórczości rozrywkowej, ale coś może czytelników zaintrygować) i zderza komentarze występujących oraz twórców. W każdym rozdziale znajduje punkt zaczepienia, który zapewni mu przychylność czytelników. „Festiwale wyklęte” to książka, która pokazuje, że nie wszystko trzeba przekreślać i odrzucać: dostrzega autor obok politycznych (czasem niezamierzonych) deklaracji również całą „ludzką” otoczkę, udaje mu się uchwycić specyfikę czasów bez popadania w egzaltację czy tony znane z narracji o PRL.
Z jednego mógłby spokojnie Żurawiecki zrezygnować: z własnych wtrętów zdradzających stosunek autora do pewnych tematów. Wątki homoseksualizmu czy lewicowości (tym razem w znaczeniu wyboru politycznej drogi), drwiny ze znalezionych w przytaczanych cytatach rewelacji – już przez umieszczenie tych danych w odpowiednim kontekście widać wyraźnie poglądy Żurawieckiego, nie trzeba ich jeszcze tak mocno podkreślać. Przez osobiste drobne komentarze niewnoszące nic do obrazu „festiwali wyklętych” automatycznie traci na znaczeniu dobra narracja. Autor próbuje – w dość naiwny sposób – prowokować i zmuszać do opowiedzenia się po jednej ze stron, nie myśląc o tym, że rezygnacją z obiektywnego opowiadania zniechęci do siebie część odbiorców. W tym wypadku ważniejsze jednak powinny być festiwale – a nie przemyślenia Żurawieckiego.