Sofokles ANTYGONA, transkrypcja tekstu – Helmut Kajzar, reżyseria – Agnieszka Korytkowska, Teatr Ateneum w Warszawie – pisze Anna Piniewska
„Superklasyk” – tak określony zostaje antyczny dramat Sofoklesa w internetowym opisie „Antygony” z Teatru Ateneum. Jego realizacja sceniczna nie jest jednak ani klasyczna, ani współczesna. Dryfuje gdzieś pomiędzy, czerpiąc z różnych pomysłów i estetyk, zawieszona w teatralnej próżni, mimo kilku trafnych rozwiązań niestety rozczarowuje.
Agnieszka Korytkowska, reżyserka spektaklu, przed premierą, która odbyła się 13 listopada, przyznała, że jest zwolenniczką „ascetycznego języka teatralnego” – taką wypowiedź przynajmniej podaje Gazeta Prawna. Po obejrzeniu spektaklu muszę przyznać, że byłaby to jedna z ostatnich myśli, która przyszłaby mi do głowy. Faktycznie, scenografię zaproponowaną przez Jacka Malinowskiego fundują trzy proste materiały: szkło, beton i drewno, a rekwizyty są zredukowane do minimum. Scena jest niewielka, więc całkiem spora i odgrodzona szkłem instalacja czy też „grobowiec” – mimo że osobno wizualnie imponujące – razem przytłaczają. Zwłaszcza, że na wielkim rzutniku wyświetlane są wizualizacje betonowych murów czy wysokich schodów, które całkowicie burzą efekt minimalistycznej i surowej przestrzeni (a już na pewno nie przyczyniają się do wrażenia ascetycznego języka teatralnego). Obecność ubranych na czarno kobiet, opłakujących śmierć Antygony, byłaby wystarczająca; ich pojawienie się na płaskim ekranie to jedynie zbędna multiplikacja obrazu i rozproszenie zmysłu.
Także słowo momentami dekoncentruje. Transkrypcja tekstu Helmuta Kajzara, oparta na nowym przekładzie Roberta R. Chodkowskiego z 2004 r. (dyskutowanym w świecie filologów), różni się od klasycznej wersji Kazimierza Morawskiego. Tekst jakby troszeczkę na siłę uwspółcześniony, mniej poetycki i metaforyczny. Dalej – już co do artykulacji słów i rozwiązań technicznych – nie rozumiem nieścisłości wynikającej z (nie)używania mikroportów. Być może to nieistotny szczegół, ale mnie przynajmniej rozpraszał fakt, że raz głos był przetworzony, dobiegający z głośników, a już po chwili scenę opanował (dobrze słyszalny nawet z balkonu) szept Eurydyki, tudzież krzyk Kreona.
Kreon, w tej roli świetny Przemysław Bluszcz, był zdecydowanie jednym z donośniejszych i bardziej przekonujących głosów, który „przekrzyczał” Antygonę. Niestety, mam wrażenie, że przy nim Paulina Gałązka wypada blado. Aktorka ze świetnymi predyspozycjami, ciekawą i mocną barwą głosu, wyglądem spełniającym wyobrażenia czytelnicze, pewnym krokiem poruszająca się na scenie – jako tytułowa bohaterka nie jest wystarczająco przekonująca. Nie wierzę jej, gdy wypowiada (literacko) przejmujący przedśmiertny monolog; nie wierzę, że naprawdę walczy o swoje przekonania. Postacią, której uwierzyłam bezwarunkowo, była natomiast drugoplanowa Eurydyka (Sylwia Zmitrowicz) – zrozpaczona i zagubiona w swoim szaleństwie, słaniająca się na scenie pod ciężarem zaistniałej relacji. Także Tyrezjasz, rewelacyjny Wojciech Brzeziński, przesypując nerwowo białe kamyki i kreując przeszywające efekty dźwiękowe, podołał roli jakby obłąkanego wróżbity.
Wielopokoleniowość zespołu aktorskiego Ateneum na pewno rzuca się w oczy. Zdecydowanie jedną z lepszych scen jest ta, w której Danuta Nagórna łamiącym się głosem powtarza przedśmiertne słowa tytułowej bohaterki. Bardzo poruszające i jednocześnie sugerujące, że każda epoka będzie miała swoją Antygonę. Tak samo jak w każdej epoce tekst Sofoklesa będzie aktualny. W moim odczuciu to, co związane by było z aktualizacją dramatu w XXI wieku i z przesunięciem znaczeń, jest wyeksponowanie prostego faktu: Antygona jest kobietą. Jakby już nie chodziło o relacje: prawo boskie versus prawo ziemskie, a o osoby wierzące w te prawa, kolejno Antygonę i Kreona – kobietę i mężczyznę. „Tu u mnie rządzić nie będzie kobieta” – zdecydowanie powie zdenerwowany władca w rozmowie z synem Hajmonem (Adrian Zaremba). Także grupa wcześniej wspomnianych płaczek poniekąd potwierdzałaby tę myśl. Nie jest to jednak żadna ideologiczna dominanta, bardziej subtelna refleksja.
Owej dominanty nie znalazłam. „Antygona” w reżyserii Korytkowskiej to przeciętna i swoją drogą krótka sztuka o znamionach niesymetryczności. Finałowa część spektaklu przebiega bez echa w krótkiej narracji Koryfeusza (Maria Ciunelis). Nie jest to ani „Antygona” tradycyjna, ani rewolucyjna. Nie chodzi oczywiście o prostą potrzebę zaszufladkowania spektaklu, przecież w większości przypadków jednomyślna klasyfikacja bywa niemożliwa (a także pozbawiona sensu). Przedstawienia nieokreślone, łamiące bariery estetyk i ujednoliconych odczytań, nie muszą być złe – ba, nawet częściej stają się doceniane i jakże odkrywcze. W „Antygonie” z Teatru Ateneum widziałabym jednak niekonsekwencję i brak spójnego pomysłu reżyserki.
Fot. Bartek Warzecha