O spektaklu „Amadeusz” Petera Shaffera w reż. Piotra Siekluckiego w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie pisze Piotr Gaszczyński.
Teatr Nowy Proxima w Krakowie od początku nowego sezonu kontynuuje ścieżkę, która dotychczas sprawdzała się znakomicie. Bierze na warsztat kultową postać i przerzuca wariację na jej temat na sceniczne deski. Tym razem zaczynamy z „wysokiego c”. Przed Państwem Wolfgang Amadeusz Mozart – pogromca salonowych konwenansów, cudowne dziecko muzyki, ekscentryk, prowokator, dziwak. Geniusz w pełnym tego słowa znaczeniu.
Za fundament Amadeusza posłużył znany na całym świecie dramat o tej samej nazwie autorstwa Petera Shaffera (przekład Maciej Stroiński). Osią tekstu brytyjskiego dramatopisarza była relacja między Mozartem a Antonio Salierim, nadwornym kompozytorem cesarza Józefa II. Salonowe gierki, intrygi, walka dwóch muzyków o muzyczną palmę pierwszeństwa, w tle obyczajowy i historyczny pejzaż końca XVIII wieku to wszystko i wiele więcej znajdziemy zarówno w dramacie, jak i w przedstawieniu w reż. Piotr Siekluckiego. Ale po kolei.
Ciężkie, bufiaste kotary. Poddenerwowani Venticelli (Michał Sienkiewicz, Alex Spisak), w cudownie przegiętych kreacjach (scenografia i kostiumy Łukasz Błażejewski), biegają wzdłuż sceny, by dopiąć wszystko na ostatni guzik. W końcu jakby nie było, jesteśmy na dworze cesarza – u Habsburgów ordnung muss sein. Aby pomówić o narodzinach geniuszu, trzeba zacząć od śmierci – pochylający się nad grobem, leżący na łóżku pod aparaturą Antonio Salieri (Jerzy Fedorowicz) rozpoczyna opowieść o swoim życiu i relacji z Mozartem (Vitalik Havryla). W trakcie spektaklu co jakiś czas wtrąca się, dorzuca swoje „didaskalia” do wydarzeń. Na scenie spotkamy jeszcze dwie wersje włoskiego kompozytora: epizodyczną, chłopięcą (Jonatan Maciejowski) i dojrzałą (Marcin Kalisz), będącą uosobieniem pałacowych intryg, snobizmu i konserwatyzmu w podejściu do sztuki. Salieri Kalisza jest niczym naukowiec. Przechadzając się wzdłuż tablicy z założonymi za plecami rękoma, kreśli, rozpisuje swoje kompozycje, które dla laika jak ja, wyglądają jak znane z filmów s-fi kosmologiczno-fizyczno-matematyczne obliczenia. Jest powściągliwy, stonowany, muzyka jest dla niego uosobieniem harmonii i ładu wszechświata. I tak trwałoby to w nieskończoność, gdyby nie informacja o przybyciu na dwór cudownego młodzieńca z Salzburga.
Mozart Vitalika Havryla wygląda jak raper nowej szkoły (zainteresowanych odsyłam do portretów takich twórców jak chociażby Żabson, Young Multi czy Malik Montana). Jest uosobieniem słowa kontestacja. Dwór (Jacek Strama, Janusz Marchwiński i Marcin Mróz) z początku przyjmuje go z ciepłą rezerwą, nawet cesarz (Sławomir Sośnierz) przygląda mu się z zaciekawieniem, niczym egzotycznemu zwierzęciu. Mozart jest jak gwałtowna burza. Ciska na lewo i prawo gromami w postaci stworzonych w mgnieniu oka kompozycji, jest gwałtowny, rozemocjonowany, kochliwy i rozedrgany. Uczucie łączące go z Konstancją Weber (elektryzująca Nina Stec) jest jednocześnie romantyczne i toksyczne, pełne paradoksów. Dla Salieriego to za wiele. Stworzył spokojny, przewidywalny świat, do którego ktoś wdarł się bez pytania, potraktował drzwi „z buta” i postanawia przejąć ster.
Konfrontacja dwóch artystów jest oczywiście odwieczną dychotomią starego i młodego, ładu i chaosu, koncepcji i brawury. W Amadeuszu twórcom udało się coś bardzo ciekawego – tak naprawdę nie wiadomo komu kibicować w tym osobliwym pojedynku. Z jednej strony magia Mozarta nas uwodzi, z drugiej strony czujemy współczucie dla Salieriego, zdolnego kompozytora, który nie zaistniał w szerszej świadomości, bo miał tego pecha, że żył w tym samym czasie co jego ekscentryczny towarzysz.
Muzyka w Amadeuszu jest osobną postacią. To nie tylko greatest hits Mozarta, ale i występy w specjalnie zaaranżowanej do tego „scenie” w kotarze (ustawionej jako przeciwwaga dla łoża śmierci po drugiej stronie scenografii). To na niej odbywają się próby do Wesela Figara, tam Katherina Cavalieri (Martyna Kleszczewska) czaruje salzburczyka swoim niesamowitym głosem. To w końcu walka o kształt muzyki doprowadziła do najsłynniejszego beefu XVIII wieku. To ona ożywia i uśmierca, niszczy i powołuje do życia. Zmienia nastroje, a czasem i władzę. To siła, która odpowiednio wykorzystana jest w stanie zmieniać świat. Salieri to wiedział, ale zabrakło mu talentu. Mozart miał talent, ale przedwcześnie spalił się wraz z nim w szalonej gorączce życia.
Amadeusz w Teatrze Nowym Proxima to opowieść o miłości do muzyki i opętaniu przez muzykę. To hołd złożony muzyce i jej twórcom. To ukłon w stronę sztuki, która trwa przez wieki po śmierci twórcy. To sztuka do wielokrotnego odbioru /odsłuchu – a taki efekt to nie lada sztuka.
fot. Małgorzata Fatalska