Recenzje

Godzina 21:37 w teatrze

O spektaklu „Śmierć Jana Pawła II” w reż. Jakuba Skrzywanka w Teatrze Polskim w Poznaniu pisze Kamil Bujny.

Postać polskiego papieża niebezpiecznie wymknęła się Kościołowi i zaczęła funkcjonować w przestrzeni publicznej na skrajnie różne sposoby. Sam fakt, że chwila śmierci Jana Pawła II budzi tak wiele różnych skojarzeń świadczy o niejednoznacznej roli Wojtyły w świadomości Polaków. Choć dla wielu wierzących godzina dwudziesta pierwsza trzydzieści siedem stanowi symbol kresu wielkiego pontyfikatu, to dla młodszych pokoleń pozostaje przede wszystkim motywem mniej lub bardziej udanych memów.

Do tematu śmierci papieża można było podejść na wiele sposobów i wydaje się, że właśnie ta możliwość stała się zarzewiem tak szerokiej debaty wokół przedstawienia Jakuba Skrzywanka. Jeszcze przed premierą pojawiły się głosy, że spektakl pochodzącego z Wrocławia reżysera godzi w dobre imię Wojtyły, że stanowi przykład antykościelnej prowokacji. Czy tak w istocie jest? Trzeba dużo złej woli, by w przedstawieniu  Teatru Polskiego w Poznaniu doszukać się prowokacji. To, co widzimy na scenie, wydaje się lustrzanym odbiciem wszystkich przedpremierowych zarzutów. „Śmierć Jana Pawła II” nie jest bowiem pokazem ani kontrowersyjnym, ani politycznym. Wręcz przeciwnie. Twórcy wydają się niezainteresowani nie tylko oceną pontyfikatu, lecz także samym Wojtyłą. Postać papieża, jeśli nie jest tu marginalna, to przynajmniej pozostaje drugorzędna; ważniejsza okazuje się analiza socjologicznego i kulturowego fenomenu śmierci, a dokładniej – teatralizacji tego zdarzenia. Reżyser, pokazując proces odchodzenia głowy Kościoła, stara się uświadomić widzowi, że to, co siedemnaście lat temu media z różnych powodów „uświęciły”, tak naprawdę zostało brutalnie zdesakralizowane. W umieraniu papieża – zdaje się mówić Skrzywanek – nie było niczego pięknego; było za to dużo, niepotrzebnie wystawionego na widok publiczny, cierpienia.

„Śmierć Jana Pawła II” składa się z dwóch części: pierwsza poświęcona jest samej agonii, druga pogrzebowym ceremoniałom; obserwujemy umieranie najpierw człowieka, później głowy Kościoła. Od samego początku widzimy słabego, zgarbionego, siedzącego na wózku inwalidzkim papieża. Jego pokój, wydzielony marmumowymi półściankami, prędko zamienia się w domowy szpital, pojawiają się w nim medyczne urządzenia i pampersy. Wojtyła przestaje być samodzielny, nie może mówić, ma problemy z oddychaniem, chodzeniem i jedzeniem. W końcu umiera. Zanim jednak do tego dojdzie, zostaje zmuszony do publicznego błogosławieństwa wiernych oraz poświęcenia kilku przedmiotów. Druga część prezentacji rozpoczyna się w chwili śmierci, od zaintonowania przez Stanisława Dziwisza pieśni  „Te Deum laudamus”. Od tego momentu – nie licząc sceny z prosektorium, w trakcie której tanatokosmetyka przeprowadzana jest w rytm włoskiego disco-polo – widzowie stają się uczestnikami bardzo realistycznie ukazanych watykańskich funeralnych obrzędów.

Jeśli jest coś, co niektórzy mogliby uznać w poznańskim przedstawieniu za kontrowersyjne, to pokazywanie Wojtyły nie tyle jako bohatera, ile człowieka, któremu odebrano prawo do spokojnej śmierci. To upublicznienie bodaj najbardziej intymnego momentu w życiu człowieka wymownie wybrzmiewa w prezentacji i jawi się jako wyraźnie wyartykułowany zarzut wobec Kościoła. Choć wielu dziennikarzy liczyło na teatralny skandal, to właściwie od samego początku wiadomo, że spektakl wygrywa zupełnie inne sensy: portretuje papieża z dużą czułością, przedstawiając go jako schorowanego, zmęczonego człowieka, któremu należy po prostu współczuć. Zupełnie inaczej ukazani zostają za to duchowni, towarzyszący głowie Kościoła w ostatnich dniach życia – mam na myśli biskupów i kardynałów, w tym Dziwisza. Wykorzystują oni sytuację dla własnych lub instytucjonalnych celów: zmuszają niepotrafiącego już mówić papieża do wystąpień oraz upuszczają z niego krew, by móc nią później handlować. Skrzywanek zderza ze sobą w ten sposób bezradność oraz cierpienie umierającego z wyrachowaniem i obojętnością wysoko postawionych duchownych. Współczucie, tak – wydawałoby się – naturalne w chwili śmierci, nie zostanie okazane Wojtyle przez żadnego z hierarchów; może to zrobić jedynie widz.

Reżyser, umieszczając oglądających w przestrzeni minionych wydarzeń, niejako zmusza ich do ciągłego rewidowania własnych wspomnień. Już po wejściu do foyer oglądamy instalację artystyczną, prezentującą różne popkulturowe wyobrażenia śmierci Jana Pawła II, a w trakcie spektaklu – podobnie jak bohaterowie wyświetlanego z rzutnika filmu – mierzymy się z pytaniem: „co robiłeś w dniu, gdy umierał papież?”. Skrzywanka interesuje jednak nie tyle prawda, fakt, ile postprawda oraz wszelkie kulturowe naleciałości, zniekształcające wyobrażenia. Oglądając „Śmierć Jana Pawła II”, łatwo dojść do wniosku, że to, jak pamiętamy Wojtyłę, to nie są nasze wspomnienia, tylko efekt gromadzących się przez lata medialnych interpretacji. Papież-z-naszej-pamięci to figura zupełnie wyimaginowana, skonstruowana na bazie narracji Dziwisza, historii o kremówkach, śmiesznych memów i filmu z Adamczykiem. Przedstawienie stanowi punkt wyjścia do pytania o to, co wiemy o Janie Pawle II, a co zostało nam przez instytucję Kościoła i prasę wmówione.

Charakterystyczne dla spektaklu jest prowadzenie opowieści poprzez zderzanie ze sobą różnych opozycji: prywatnego i publicznego, świeckiego i sakralnego, prawdziwego i medialnego, spontanicznego i formalnego. Odejście Wojtyły „do domu Pana” jest w tym spektaklu podwójne: dzieje się naprawdę i na niby, w czasie rzeczywistym i w przestrzeni medialnej. To, co widzimy przed sobą, obserwując postać Michała Kalety, kłóci się z oświadczeniami Stolicy Apostolskiej, wyświetlanymi na umieszczonych z dwóch stron sceny telewizorach. Ta rozbieżność wywołuje u widza dysonans poznawczy i zmusza go do konfrontowania własnych wyobrażeń z faktami: bardzo realistycznie ukazany proces bolesnego umierania zostaje zderzony z oficjalnymi relacjami o spokojnej i naznaczonej mistycyzmem śmierci. Skrzywanek znajduje w tych opozycjach sposób na uwiarygodnianie kreślonego przez siebie obrazu i zasiewanie w odbiorcy wątpliwości co do autentyczności własnych wspomnień. Przedmiotem manipulacji miałyby być w tym przypadku nie tylko ostatnie dni Wojtyły, lecz także nasza pamięć o jego całym pontyfikacie.

Najważniejsza część przedstawienia rozpoczyna się – na przekór tytułowi – po śmierci Jana Pawła II, w chwili dopełnienia wszystkich koniecznych ceremoniałów (m.in. sporządzania aktu zgonu i zniszczenia papieskiego pierścienia). Odbywa się wówczas uroczyste czuwanie: Wojtyła zostaje wystawiony na widok publiczny w Kaplicy Sykstyńskiej (nad sceną przez cały spektakl góruje jej kopuła), kapłani śpiewają po łacinie litanię, a oglądający mogą osobiście pożegnać Ojca Świętego. Twórcy aranżują tę część w taki sposób, że raczej trudno – czy ma się na to ochotę, czy wręcz przeciwnie – nie wziąć udziału w pogrzebie. Aktorzy wywołują na scenę kolejne rzędy publiczności, informując przy tym, że papieżowi można robić zdjęcia, ale nie można hamować ruchu. Widzowie ustawiają się w kolejce, a następnie – z widocznym przejęciem – obchodzą katafalk i wychodzą do foyer, gdzie czeka na nich sklepik z watykańskimi pamiątkami.

Dawno nie widziałem w teatrze tak znakomicie zaplanowanego i zrealizowanego zamysłu. I nie chodzi mi tylko o performatywność sceny finałowej, lecz także o reżyserską umiejętność przekuwania w teatralne doświadczenie teoretycznych intuicji i społecznych diagnoz. Twórcy z powodzeniem włączają wszystkich widzów w spektakl: tak jak śmierć Wojtyły zjednoczyła różne grupy społeczne, tak Skrzywanek zmusza do współuczestnictwa w żałobie. Jego przedstawienie – pod pozorem rekonstruowania ostatnich dni życia papieża – przywołuje niegdysiejsze emocje, na powrót wtłaczając oglądających w zdarzenia sprzed siedemnastu lat. Wszystko, co dzieje się przed sceną finałową, ma na celu przygotowanie odbiorców do ostatecznego doświadczenia, jakim jest uczestnictwo w teatralnym pogrzebie. Właśnie – teatralnym. To słowo-klucz, hasło, które odnosi się nie tylko do pokazu, lecz także do prawdziwej śmierci Wojtyły. Reżyser nie puentuje w żaden sposób przedstawienia, nie proponuje żadnych konkretnych wniosków; oddając scenę publiczności, oddaje jej prawo do oceny zarówno samej scenicznej rzeczywistości, jak i wydarzeń z dwa tysiące piątego roku. Widz, kierując się własną wrażliwością i oczekiwaniami, z którymi przyszedł na spektakl, na własną rękę definiuje sens „Śmierci Jana Pawła II” – dla jednych będzie to przepracowywanie wspomnień, dla innych ponowne doświadczenie żałobnego wzmożenia, a dla jeszcze innych uczestniczenie w popkulturowym wydarzeniu, utrwalonym przede wszystkim w internetowych postach i memach. Intonowana podczas przedstawienia „Barka” powoduje wśród publiczności różne reakcje: niektórych wzrusza, innych bawi. Tak samo jak godzina dwudziesta pierwsza trzydzieści siedem czy słynna już wadowicka kremówka. Abstrahując od politycznego potencjału współistniejących ze sobą odmiennych interpretacji i ich społecznych konsekwencji, wspólne dla wszystkich pozostaje poczucie teatralności – nie tylko w poznańskiej prezentacji, lecz także w ocenie ich realnych odpowiedników z przeszłości. Skrzywanek pokazuje bowiem, że śmierć Wojtyły była wielokrotnym spektaklem, w którym ważniejsza od autentyczności stała się nadmiarowa teatralność; chcieliśmy widzieć nie tyle umierającego człowieka, ile bohatera; nie tyle kres życia, ile przejaw świętości; nie tyle żałobę, ile karnawał smutku, który – tak jak niespodziewanie zakończone poznańskie przedstawienie – wciąż trwa w najlepsze.

fot. Magda Hueckel

Komentarze
Udostepnij
Tags: , ,