O spektaklu „Ożenek” Nikołaja Gogola w reż. Janusza Gajosa w Och-Teatrze w Warszawie pisze Anna Czajkowska.
Napisany w 1836 roku, a opublikowany po raz pierwszy w 1842 roku „Ożenek”, nie spodobał się petersburskiej publiczności. Ostra satyra obyczajowa, bez elementów błogości i nadmiernej śmieszności, w której Mikołaj Gogol rezygnuje z tradycyjnej miłosnej intrygi i szczęśliwego finału, kuła w oczy rosyjską elitę. Komedia bez słowa o miłości, ze ślubem opisanym przez autora jako dobra transakcja, nie wprowadza na scenę oczekiwanych przez dziewiętnastowiecznych widzów romantycznych kochanków. W dodatku, zamiast arystokracji pojawiają się w niej zwykli, trzeźwo myślący kupcy oraz mieszczanie, a panna nie ma nic wspólnego z dotychczasowymi amantkami, typowymi dla wcześniejszych teatralnych spektakli. Wszyscy szukają jedynie korzyści w owej handlowej rywalizacji zwanej małżeństwem. Takie potraktowanie bohaterów i obyczajów było aż nadto rzeczowe i nowatorskie, jak na ówczesne standardy. W ten sposób Gogol, niezrozumiany przez ówczesnych, wprowadził do dramaturgii utwór przełomowy, który doceniono jako coś świeżego, wybitnego dopiero z biegiem lat. Przestano krytykować pospolity język bohaterów – zamiast eleganckich frazesów i dialogów pojawiła się przecież gwara. Ów naturalizm Gogola jest pełen kapitalnego dowcipu, niewiarygodnej dawki zjadliwego humoru wplecionej w język dramatu, z dbałością o jego klarowność, płynność i spójność. Debiutujący w roli reżysera Janusz Gajos traktuje „Ożenek” z należytym szacunkiem, w sposób tradycyjny, bez udziwnień i nadmiernego unowocześniania sztuki, a mimo to z lekkim powiewem współczesności. Wykorzystuje znakomity przekład Tuwima, by zachować wszelkie niuanse fraz, uciec od zbyt grubej czy dosadnej rubaszności, ponieważ genialny, jędrny humor Gogola broni się na scenie sam.
Jadowita satyra, której podtytuł jest ironiczny, przewrotny (Gogol pisze o „Zdarzeniu całkiem niewiarygodnym”), okazuje się nadspodziewanie aktualna i zasłużenie cieszy się niesłabnącą popularnością na scenach światowych. Pokochano specyficzne i ekspresywne słownictwo Gogola, który był perfekcjonistą w tej i innych związanych z pisaniem dziedzinach.
Główna bohaterka dramatu, niemłoda już kupiecka córka Agafia Tichonowa, korzystając z usług swatki, postanawia znaleźć męża o odpowiednim statusie społecznym. Fiokła Iwanowna sprowadza do domu panny paru kawalerów, którym nie w głowie romantyczne uniesienia, a każdy na ożenku chce zyskać jak najwięcej. O względy Agafii rywalizuje postawny egzekutor Jajecznica i emerytowany oficer marynarki Żewakin oraz emerytowany oficer piechoty Anuczkin, a także Podkolesin, zatwardziały stary kawaler – niedołęga, niezdolny do podjęcia jakiejkolwiek decyzji („taki już jest delikatny, Bożeż ty mój jedyny, malina, sama malina” – zapewnia swatka). Nieoczekiwanie wygrywa ten ostatni, a to dzięki pomocy niestrudzonego przyjaciela, wielce elokwentnego, upartego i obrotnego Koczkariewa. Ale happy endu nie będzie, bowiem niedoszły pan młody nie potrafi pozbyć się oporów i lęku przed wszelkimi zmianami, zobowiązaniami, zwłaszcza o trwałych skutkach.
Smutna to komedia, choć skrząca dowcipem, traktująca o niespełnionych marzeniach, zamiarach, które się nie ziściły i nie ziszczą. W „Ożenku” nie ma miejsca na miłość, ani nawet na przyjaźń. Śmieszą figury pretendentów do ręki Agafii oraz cały ten małżeński targ i rywalizacja, a Fiokła Iwanowna bez skrępowania stwierdza, że: „Na to jest towar, żeby go oglądać”. Liczą się pieniądze i stanowiska. Gogol mawiał: „Śmiech – to potężna rzecz; nie pozbawia nikogo życia ani mienia, ale w jego obliczu grzesznik czuje się jak spętany zając”. Gajos w „Ożenku” trzyma się jego wizji dowodząc, że jest to całkiem współczesna komedia i niepotrzebne jej żadne aktualizacje. Cóż stąd, że napisana przez mistrza bez mała dwa wieki temu, skoro jej bohaterowie wyglądają dziwnie znajomo? Warto dodać, że całość jest niezwykle zwarta i dynamiczna, nie ma w tej inscenizacji niepotrzebnych miejsc, momentów statycznych i nużących.
Mikołaj Gogol był świetnym obserwatorem, a jego teatralny świat wypełnia plejada postaci oryginalnych, niepowtarzalnych, o bardzo zróżnicowanych cechach indywidualnych. Bawią, śmieszą, ale i przerażają uderzająco prawdziwi, choć skryci pod aktorskimi kreacjami. Umyślnie przerysowani, uosabiają rzeczywiste cechy ludzkiego charakteru, ośmieszone i wykpione przez autora. Ten doskonale przygotowany materiał wymaga dobrej reżyserii i wytrawnych odtwórców, by na scenie ukazać wszystkie zalety świetnie napisanego tekstu, barwność języka i postaci. „Ożenek”, podobnie jak inne utwory pisarza, stwarza wyjątkowe szanse na niezwykłe kreacje aktorskie, a występujący w opisywanym spektaklu artyści wykorzystują to ku uciesze widzów, wydobywając smaczki i niuanse w przejrzysty sposób. Śmieszność i karykaturalność nie wynika tu z aktorskiej szarży, tylko z pełnego zrozumienia treści utworu. Aktorzy żonglują słowem i gestem, raz ukazując współczesne, groteskowe, gorzkie oblicze dramatu, to znów grając czystą komedię. W radcę dworu Podkolesina wciela się Paweł Domagała i muszę przyznać, że dobrze sobie radzi z tym zadaniem – na scenie pojawia się typ osobowości prosto z kart Gogola. W postać sprytnego Koczkariewa wciela się Krzysztof Dracz. Doświadczony aktor prowadzi swoją rolę konsekwentnie, ale nie od razu odsłania wszystkie szczegóły psychofizycznego wizerunku bohatera, fałszywego egoisty. Stopniowo wykorzystuje swe możliwości i komediowe techniki pomieszane z powagą, dzięki czemu przyciąga i odpycha jednocześnie, kreśląc postać autentyczną, a przy tym uniwersalną, choć „z epoki”. W roli egzekutora Iwana Pawłowicza Jajecznicy bawi mnie Krzysztof Stelmaszyk. Człowiek obdarzony tak dziwacznym, śmiesznym nazwiskiem twardo stąpa po ziemi, bo zna życie i stawiane przez nie pułapki: „Ty mi […] głupstwami głowy nie zawracaj, że panna taka czy owaka. Ty mi od razu na stół całą prawdę: ile ruchomego majątku, ile nieruchomego?” – ta wypowiedź dobrze podsumowuje jego podejście do małżeństwa. Eks-oficer piechoty Anuczkin Sławomira Packa to z kolei cherlawa drobina, choć charakter ma zdecydowany, a zainteresowanie korzyściami z ożenku równie praktyczne i wygórowane jak inni: „Ja […] wymagam, żeby panna przystojna była, wychowana i żeby po francusku mówić umiała” . Żewakin, lejtnant marynarki – w tej roli Gajos obsadził Andrzeja Konopkę – zmaga się z losem od zawsze. Aktor zmyślnie oddaje wady i fizyczne niedostatki bohatera, podkreślając żałosne zabiegi matrymonialne znawcy mórz, oceanów i lądów. Choć pieniacz, Żewakin, momentami wręcz budzi litość, mimo iż nie byle jaki z niego mężczyzna, z niezłomnymi wymaganiami, który: „ma życzenie, aby panna swoje ciało na sobie miała, a chuderlawych zupełnie nie lubi”. Krystyna Tkacz w roli swatki Fiokły Iwanownej od razu przyciąga uwagę, grając kobietę tyleż śmieszną, co wyrachowaną i złośliwą – z wyczuciem ironii i cynizmu wydobywa esencję charakteru swej bohaterki. Agafia Tichonowa, w której postać wciela się Julia Wyszyńska, z pozoru tylko jest nieśmiałą i skromną panienką. W rzeczywistości myśli i kalkuluje, jak dzięki małżeństwu „z rozsądku” córka kupca może zyskać wyższy status społeczny. Trzeba przecież obliczyć korzyści materialne i ewentualne straty, zanim zawrze się „małżeńską umowę handlową”. Aktorka – chyba najbardziej ze wszystkich występujących, podkreśla i eksponuje współczesne akcenty, przybliżając postać bohaterki współczesnym widzom. A czyni to z ujmującą swobodą i wyczuciem. Jędrzej Taranek w niewielkiej roli mrukliwego, chłopskiego sługi Stiepana wyraźnie zaznacza swą obecność na scenie, podobnie jak Barbara Dziekan – Arina Pantelejmonowna, opiekunka i przedstawicielka interesów Agafii.
Nie jest to z pewnością spektakl zniewalający czy przełomowy, ale nie zawsze w tym tkwi wartość przedstawienia. Publiczność w skupieniu obserwuje i docenia aktorów, którzy kreślą na scenie satyryczny obrazek i malują przed nią gorzką prawdę o ludziach, eksponując wielce zabawną głupotę i godną współczucia niezdolność do miłości. Gogol jako niezrównany demaskator i humorysta nie milknie, a wierny tekstowi reżyser uwypukla jego metodę „walki z ludzkimi demonami” – śmiechem!
fot. Mateusz Politański