Recenzje

Groza

Clinton Romesha: Czerwony pluton. 12 godzin w afgańskim piekle. Czarne, Wołowiec 2019 – pisze Izabela Mikrut.

Sporo jest reportaży żołnierzy, którzy brali udział w „misjach pokojowych” albo w regularnych wojnach i po powrocie do domu zabrali się za spisywanie wspomnień oraz upamiętnianie kolegów. Część tych reportaży brzmi sucho i beznamiętnie, tak, żeby wprowadzać odbiorcom podsumowania i liczby, ale niekoniecznie angażować ich w przebieg wydarzeń. Clinton Romesha zachowuje się zupełnie inaczej, jak rasowy powieściopisarz, który w dodatku gdzieś w tyle głowy ma „Paragraf 22” (co zresztą powraca też w rekomendacji z blurbu i nie jest przesadzoną pochwałą, po prostu takie skojarzenie przy lekturze staje się naturalne), tyle tylko – że na żywo. „Czerwony pluton. 12 godzin w afgańskim piekle” to opowieść, która wiele razy wstrząśnie czytelnikami do głębi i nie pozwoli o sobie zapomnieć, dostarczy nadmiaru wrażeń i w dodatku – ciekawych obrazków rodzajowych.

Najpierw – baza. Keating w Afganistanie. Trochę w tym klimatów z M.A.S.H., trochę z Hellera – nic na poważnie. Wielu facetów, którzy czasami – w poszukiwaniu przygody – okłamywali żony, że na misję wyjeżdżają z rozkazu. Czas zabijają niewybrednymi żartami, jeśli ktoś ma poczucie humoru, szybko się w tej ekipie odnajdzie, jeśli nie ma – stanie się celem kpin. Mnóstwo stereotypów, wyobrażenia na temat amerykańskich żołnierzy tu się często potwierdzają. Romesha pisze bez sentymentów, akcentuje niewygody i to, co sprawia problemy wojakom. Ale również pokazuje, jak radzą sobie w rutynowych zadaniach: opisuje zmiany warty czy ćwiczenia, jednak koncentruje się też na relacjach „towarzyskich” – rozbija przekonanie, że żołnierze trzymają się razem, ilustruje tworzenie się małych grupek, do których chcą się dostać wszyscy. Nawet jeśli czytelnikom nie w smak będą pewne rozwiązania na gruncie interpersonalnym, albo zbyt rubaszne dowcipy, wszystko zblednie w obliczu „bitwy o Keating”. Pewnego dnia talibowie zaczynają zmasowany atak na bazę Amerykanów – mają przewagę liczebną, a na ich korzyść działa też element zaskoczenia. Nagle ci, którzy pojawili się już w opowieści i dali się nawet polubić – toczą walkę na śmierć i życie. Clinton Romesha przedstawia kolejne sceny w sposób imitujący powieść sensacyjną, tyle tylko – że naprawdę traci po kolei kompanów i naprawdę widzi grozę sytuacji.

Przyjął Romesha bardzo dobry sposób relacjonowania wydarzeń: rozpoczyna zawsze od charakterologicznego portretu kolegów – sprawia, że ci zyskają kibiców w czytelnikach. Podkreśla zwłaszcza skłonność do robienia innym żartów, serdeczność czy talent do zjednywania sobie ludzi, ale zdarzają się też wyjątkowe oryginały. Jest w tych portretach ironia, nie ma sentymentów – i to rozwiązanie sprawdza się nawet wtedy, gdy za moment odbiorcy muszą pogodzić się z kolejną bezsensowną wojenną śmiercią. Wyjście od ludzi powoduje, że ani na moment nie straci autor uwagi czytelników – przyciąga specyficznymi wzajemnymi relacjami, docinkami lub stawianiem czoła niebezpieczeństwu. Nie zanudza liczbami i datami, za to potrafi prowadzić narrację z rozmachem, tak, żeby uświadomić rodzaj zagrożeń i ich potęgę. Jest „Czerwony pluton” książką bardzo dobrze pokazującą grozę wojny – z perspektywy samych żołnierzy. Nie tylko ma wartość poznawczą, liczy się też jako ciekawa literatura reportażowa.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,