O spektaklu HAŃBA Johna Maxwella Coetzee’go w reż. Macieja Podstawnego w Teatrze Żeromskiego w Kielcach pisze Katarzyna Wnuk.
Nowy sezon w kieleckim teatrze im. St. Żeromskiego zainaugurowała premiera „Hańby”, zrealizowanej na podstawie noszącej taki sam tytuł powieści Johna Maxwella Coetzee’go. Spektakl wyreżyserowany przez Macieja Podstawnego to koprodukcja z Festiwalem Malta Poznań, na którym można było przedstawienie zobaczyć już w czerwcu.
Głównym bohaterem historii jest David Lurie – pięćdziesięciodwuletni wykładowca na uniwersytecie w Kapsztadzie, wiodący na pozór poukładane i spokojne życie. Mężczyzna, który ma za sobą już dwa rozwody, regularnie odwiedza prostytutki, a dodatkowo romansuje z żonami swoich znajomych. W pewnym momencie kontakty z tymi kobietami przestają mu jednak wystarczać, co prowadzi do zainicjowania potajemnej relacji z własną studentką, Melanie. Lurie czuje się bezpieczny i w ogóle nie myśli o tym, co będzie, jeśli wieść o „romansie” rozniesie się po uczelni i dotrze do jego przełożonych. Szybko przestaje się też przejmować uczuciami samej dziewczyny i gdy podejmuje ona próbę zakończenia znajomości, gwałci ją. Na konsekwencje nie trzeba czekać zbyt długo i po dość dziwnym przesłuchaniu przez uniwersytecką komisję, profesor zostaje odesłany na przymusowy urlop, który ma dać mu szansę na przemyślenie własnego postępowania i wyrażenie szczerej skruchy. Bohater postanawia spędzić ten czas na farmie córki, gdzie poznaje życie inne od tego, jakie wiódł do tej pory w mieście i we własnej opinii znacznie gorsze. Lucy w przeciwieństwie do ojca uważa swój świat za prawdziwszy, a przez to lepszy od miejskiego i nie bierze pod uwagę możliwości porzucenia go, choć zdaje sobie sprawę z czyhających na nią niebezpieczeństw. Jej światopogląd i plany zostają wystawione na próbę, gdy trzech mężczyzn napada na farmę, a ona sama zostaje przez nich zgwałcona. Kobieta decyduje się zachować swoją tragedię w tajemnicy i uparcie broni czarnoskórego sąsiada, którego jej otoczenie podejrzewa o znajomość z przestępcami. Niezrozumiana przez środowisko – łącznie z własnym ojcem, który jak twierdzi Lucy, nie jest w stanie pojąć jej przeżyć – musi zmierzyć się z traumą i poczuciem hańby.
Spektakl wydaje się dość jednoznacznie dzielić ludzi na ofiary-kobiety i oprawców-mężczyzn, spychając wszystkich przedstawicieli tej drugiej płci do jednego worka. Nawet ojciec wykorzystanej przez Davida Melanie na skruchę profesora reaguje słowami „mnie przepraszać łatwo”, jakby odpuszczenie krzywdy własnej córki nie sprawiło mu trudności. Jedynie rozstawiane przez niego krzyże, będące symbolem cierpienia i śmierci, odzwierciedlają dramat studentki oraz innych kobiet, które znalazły się w podobnej sytuacji. Mimo odmiennego koloru przywołują one na myśl krzyże, których z roku na rok przybywa w meksykańskim mieście Ciudad Juárez, gdzie przemoc wobec kobiet osiągnęła wyjątkowo wysoki poziom.
Aktorzy nie mają przypisanych konkretnych ról i po kolei wcielają się w postacie Davida, Lucy oraz pozostałych bohaterów „Hańby”, co w pewnych okolicznościach można byłoby uznać za ciekawy i trafiony zabieg, jednak tutaj wprowadza on pewien zamęt, ponieważ przez całe dwie godziny na scenie dzieje się już i tak wystarczająco dużo. Akcja toczy się dość szybko, oprócz aktorów widzimy makiety przedstawiające bohaterów sztuki, słyszymy muzykę wiolonczeli i fragmenty opery „Don Giovanni”, w tle możemy oglądać nagranie zrealizowane na kieleckiej Kadzielni, a na ustawionym w rogu małym ekranie zupełnie inny film.
„Hańba” Macieja Podstawnego to propozycja głównie dla zwolenników nowoczesnego teatru (o czym świadczą chociażby komentarze widzów opuszczających salę teatralną po pokazie premierowym), jednak chwilami można odnieść wrażenie, że ta nowoczesność wprowadzana jest tutaj na siłę. Nie czyni to spektaklu jednoznacznie złym, ale gdyby twórcy rozważyli zastosowanie zasady „mniej znaczy więcej”, ostateczny efekt mógłby być lepszy.
Fot. Maciej Zakrzewski