O spektaklu „Dzikie harce” w reżyserii Wojtka Ziemilskiego w Teatrze Guliwer w Warszawie pisze Anna Czajkowska.
Wojtek Ziemilski, reżyser teatralny, poszukujący artysta wizualny, słynie z projektów odważnych, często z pogranicza różnych sztuk multimedialnych, scenicznych i choreografii. „Dzikie harce” to jego pierwsza inscenizacja przygotowana z myślą o dzieciach, rodzaj eksperymentu, gdzie punktem wyjścia miały być rozmowy z ośmioletnim synkiem Jędrkiem – autor pyta chłopca o zainteresowania dziecięcej publiczności i wspólnie z nim chce zbudować spektakl. Oczywistym dla twórcy było wykorzystanie w przedstawieniu multimediów jako narzędzia naturalnego, bliskiego najmłodszym i pokazanie, jak wielkie możliwości tkwią w sztuce teatralnej. Wojtek Ziemilski chce przybliżać widzom w każdym wieku magię teatru, jego wielofunkcyjność i smak komponowania opowieści, w której gra z wyobraźnią nie zna granic. Ale to jeszcze nie wystarczy, by powstało ciekawe, wciągające widowisko. Oczywistym jest, że dzieci z natury interesuje otaczająca je rzeczywistości i są otwarte na zaskakujące eksperymenty, dlatego reżyser wraz aktorami postanawia wykorzystać tę właściwość. Dodatkowo zastanawia się: czym są dla nich zakazy i nakazy – cenną nauką, elementem rozwoju, a może obciążającym ograniczeniem niewinnej zabawy, niszczeniem radości, jaką dają nieszkodliwe harce i hasanki? Tylko gdzie przebiega granica między rozsądkiem a zdrowym szaleństwem?
Zaczyna się nietypowo, od wyświetlanych nad sceną animacji autorstwa Anity Kwiatkowskiej-Naqvi, które bardziej przypominają film niż sztukę sceniczną – bohaterami są tu reżyser i Jędrek. Nie jest to teatr tradycyjny, raczej wariacja na temat, którą wymyślają wspólnie ojciec z synem. Rysunki kreślone prostą kreską mogą dziwić, nużyć, ale niewątpliwie zapoznają też z inną estetyką, proponując zabawę w „teatr nie zna granic”. Dzieci trochę ziewają, mniej uważnie wsłuchują się w prowadzone zwykłym, codziennym językiem dyskusje taty i syna. Chyba czekają na magię, na baśniowość, która odróżnia teatr od rzeczywistości. I jeszcze na aktora, barwne kostiumy i świetliste tło. Dlatego tak żywo reagują, kiedy na scenie pojawia się dekoracja, a potem postać w lśniących brokatach (przywołana przez „wszechmocnych” twórców, czyli ośmiolatka i tatę). Szybko pochłania je humor, z jakim przemawiają znakomici jak zawsze aktorzy Guliwera, a także wielowymiarowa rzeczywistość fantazyjnego świata, który nagle powstaje przed nimi.
Przy okazji, w toku swobodnej rozmowy, animowane postacie Jędrka i jego taty zadają ważne pytania: co wolno robić na co dzień, a czego zakazują rodzice i opiekunowie, najczęściej w trosce o bezpieczeństwo swych pociech i podopiecznych. Na ile jest to słuszne, a kiedy może zniszczyć dziecko w nas, niepotrzebnie zdusić spontaniczność, wywołaną niegroźnym wybrykiem, zachowaniem wbrew zasadom… . Dziecko powinno pozostać dzieckiem, mieć szansę na wielogodzinne zabawy, natomiast o jego dobrostan muszą dbać rodzice, dobrze o tym wiemy. Autor spektaklu, znając z doświadczenia trudy i błędy rodzicielstwa, stara się przekazać sporą garść refleksji najstarszym. Chwilami aktorzy zwracają się tylko do nich (na początku drugiej części jest to oczywiste i wyraźne). Ale jaka jest w tym wszystkim rola teatru? Lista zakazów w dorosłym i dziecięcym życiu zdaje się nie mieć końca, jednak w teatralnej rzeczywistości wyobraźnia i czarodziejska moc biorą górę i mogą zadziać się dzikie, inne niż w codzienności szaleństwa! Katarzyna Brzozowska, Elżbieta Pejko, Anna Przygoda, Jacek Poniński, Krzysztof Prygiel, Maciej Owczarzak, Błażej Twarowski właśnie tak „czarują” na scenie. I nawet zachowania nieakceptowane dla większości dorosłych, wręcz obrzydliwe, stają się nieoczekiwanie… zabawne. Wielki nos i takiż palec oraz Krzysztof Prygiel w roli objaśniającego konferansjera wywołują salwy śmiechu (chociaż „palec to nie górnik, a nos nie kopalnia”, wiadomo). Ale musi być gdzieś granica i zachowania, które ranią, są wykonane świadomie, trzeba odróżnić od tych – „niechcący”. W spektaklu nie jest to jasno powiedziane, dzieci niekoniecznie wyczuwają drobne niuanse i przekaz momentami staje się przeciwny do zamierzonego. Mimo wszystko doceniam zamiar reżysera – Ziemilski próbuje opowiedzieć (bez moralizowania i narzucania swych racji ), jak łączyć wspólne hasanie i harce z dziećmi z wychowaniem do odpowiedzialności, z empatią i oczywistymi ograniczeniami.
Przedstawienie czasem nuży, dzieci wiercą się i niecierpliwią. Wiadomo, że dzięki „baśniowości”, trudne problemy i dylematy stają się łatwiejszymi – tu jej zabrakło. Ale aktorzy wynagradzają publiczności owe niedostatki scenariusza. Oni wciąż pozostają w konwencji bajki, z zabawnymi, przerysowanymi postaciami, czasem absurdalnymi, czasem troszkę rozczulającymi, zawsze ocieplonymi muzyką, piosenką i humorem. Żywiołowość i energia bijąca od artystów tworzą znakomitą nić porozumienia z widownią, dowcip w ich ustach nabiera sensu. Intrygująca i zabawna Katarzyna Brzozowska, Elżbieta Pejko i jej cudowny głos, niewymuszone ruchy oraz doskonała gra, potem smakowicie ironiczny w swej roli Krzysztof Prygiel i mile groteskowa Anna Przygoda, pełni energii Maciej Owczarzak i Jacek Poniński, nie mniej szalony Błażej Twarowski pozwalają widzom na radosne spotkanie z teatralną rzeczywistością – bogatą, budowaną z fantazją, nawet troszkę rozbrykaną. Widzom dorosłym, przyzwyczajonym do tradycyjnych przedstawień lalkowych, multimedialne projekcje mogą wydawać się dziwaczne i upraszczające wizualną całość obrazu. Ale przekonuje ich naturalność aktorskich opowieści, wpadająca w ucho muzyka Dominika Strycharskiego Doministry, a także starannie przygotowana scenografia Wojtka Pustoły oraz pomysłowe, humorystyczne kostiumy Olgi Turczak.
Czy warto wybrać się na hasanie i harcowanie z wyobraźnią w Teatrze Guliwer? W zasadzie – czemu nie?
fot. Marek Zimakiewicz