O spektaklu „Osiem kobiet” Roberta Thomasa w reż. Adama Orzechowskiego w Teatrze im. W. Horzycy w Toruniu pisze Aram Stern.
Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu sezon 2021/22 zakończył premierą tragifarsy kryminalnej Roberta Thomasa Osiem kobiet w reżyserii Adama Orzechowskiego. Widzowie, pamiętający film Francois’a Ozona sprzed dwudziestu lat o tym samym tytule, w którym reżyser wybornie zabawił się w nim kiczem, konwencją musicalu oraz kryminału, w toruńskiej inscenizacji znajdą ich jedynie ułamek, o ile w ogóle nie zetkną się z niewielkim rozczarowaniem. Niewielkim, gdyż w najnowszym spektaklu Teatru Horzycy obejrzą nie kryminalny musical, ale w głównej mierze koncertowy pokaz komediowego warsztatu sześciu znanych i dwóch nowych toruńskich aktorek, demaskujący w farsowej konwencji mieszczańską hipokryzję. I tu już tak wesoło nie będzie.
Sztukę Osiem kobiet francuskiego dramaturga Roberta Thomasa wystawianą od ponad sześćdziesięciu lat na wielu europejskich scenach (także w Toruniu w 1978 roku w reżyserii Marka Okopińskiego i Marka Milewskiego) cechuje niezwykła swoboda i lekkość w prowadzeniu dialogów między jego wielotorowo nakreślonymi charakterologicznie bohaterkami. Tkwiącymi w mikroświecie nieco dziś już sztucznym i passé, do tego w entourage wielopokoleniowej rodziny oraz żyjącej w wielkim domu na odludziu. Z panem domu, skrytym za drzwiami sypialni, jego wyniosłą żoną, Gaby (Agnieszka Wawrzkiewicz), dwoma córkami: Suzon (Julia Szczepańska) i Katarzyną (Ada Dec), hipochondryczną, siostrą Augustą (Maria Kierzkowska), przygasłą teściową, Starszą Panią (Jolanta Teska), gosposią, Chanel (Małgorzata Abramowicz) i wybuchową służącą, Luizą (Joanna Rozkosz).
Żyły dotąd spokojnie, z dala od Paryża lat 50. ubiegłego wieku, ale pewnego przedświątecznego ranka ojciec rodziny, chyba zamożny (?) fabrykant, zostaje odnaleziony przez służącą z nożem w plecach. Co zrozumiałe, samobójstwo od razu wykluczają, by już za chwilę pozwolić wejść widzom w klasyczną narrację kryminalną: w zamkniętą przestrzeń, z której zima dookoła uniemożliwia pojechanie po pomoc, telefon ma odcięty kabel, a morderczynią jest zapewne jedna z nich, do których dołączy jeszcze ta ósma: równie (a może najbardziej?) podejrzana, siostra ofiary, Pierette (Matylda Podfilipska). Po godzinie mniej lub bardziej swobodnych „przepychanek”, przerywanych ustawieniami niczym z pokazu mody do ultranowoczesnej i sensacyjnej muzyki Marcina Nenko, panie rozpoczną wreszcie zgrabne intrygi odkrywając nie tyle rozwiązanie zagadki samego zabójstwa, ile kolejne grzeszki skrywane u każdej z nich. Obłuda goni po scenie obłudę, opadają pióra pozorów i konwenansów, publiczność może już wybuchać śmiechem.
Problem w tym, że Adam Orzechowski, świadomie operujący podstawowymi motywami gatunku kryminalnego, tak mocno zakotwiczył bohaterki Thomasa w farsowej konwencji, że – aby „dało się” spektakl oglądać – bardzo dużo musiało zależeć od warsztatu toruńskich aktorek. I tak farsową zdecydowanie nie jest harda pokojówka Luiza⁕ (rewelacyjna w tej roli Joanna Rozkosz. – zdaje się pochodzić jakby z innego spektaklu), na drugim biegunie mamy zaś mocno przerysowaną i histeryczną ciotkę Augustę, wraz z krzykliwą jednostajnie nastolatką Katarzyną, i wreszcie w środku: „farsowo stonowane” Gaby i jej gosposię, lesbijkę Chanel (znakomite Agnieszka Wawrzkiewicz i Małgorzata Abramowicz) czy babcię alkoholiczkę i przybyłą właśnie z Anglii studentkę Suzon. Zaś wyrachowana szwagierka Pierette w kreacji Matyldy Podfilipskiej zdecydowanie nie pasuje charakterologicznie do czasu akcji, jest dla niego zbyt feministycznie współczesna.
Ich sceniczny dom tworzy dość sztampowa jak na gatunek kryminalny teatralna scenografia (i kostiumy) Magdaleny Gajewskiej: z wielką choinką i klubową kanapą, kilkoma złoconymi stolikami i krzesłami, równie złotym krzywym lustrem, dwoma żyrandolami i kratownicą, poprzecinaną schodkami do pokoju ofiary, trzema przejściami na tył sceny oraz zwieńczoną złotym gzymsem (będącym kopią passe-partout ramy prosceniowej Dużej Sceny Teatru Horzycy). Przez dwie godziny aż prosiłoby się o zaczepienie oka widza na czymś nieoczywistym, tak jak ma to miejsce w kilku świetnych reżysersko scenach, ale prezentowanych już z tyłu kratownicy: z „mknącym” po scenie łóżkiem czy z wchodzącą zmysłowo na drabinę Luizą.
Z pozłacanego połączenia tak różnorodnych gatunków teatralnych, jakim jest kryminał i farsa, powstał swoisty aliaż, adekwatnie wyreżyserowany i dobrze zagrany. Powstaje jednak pytanie, czy w takich formach scenicznych Teatr im. W. Horzycy rzeczywiście „odzyska swoje dawne i dobre imię”? W teatrze środka, a w tym kierunku (za pomocą takich właśnie produkcji) wyraźnie idzie toruńska scena dramatyczna, Osiem kobiet może widza szczerze bawić (szczególnie organ prowadzący Teatr), ale może także demaskować mieszczańską hipokryzję, puszczając do niej oko na kolejne sezony.
⁕ Luizę w Ośmiu kobietach z 1978 roku grała Teresa Stępień, do dziś w zespole Teatru im. W. Horzycy w Toruniu (za „Encyklopedia Teatru Polskiego”).
fot. Wojtek Szabelski