Recenzje

Hołd dla noblistki

„Bieguni” w reżyserii Michała Zadary, Teatr Powszechny w Warszawie (online) – pisze Kamil Bujny.

W spektaklu Michała Zadary dworzec kolejowy staje się miejscem, w którym można najpełniej doświadczyć życia. Wydaje się, że pomysł, by osadzić akcję przedstawienia właśnie w tej przestrzeni, jest nie tylko skuteczną realizacją zamysłu samej powieści (bardzo wiernie oddanej w warszawskiej prezentacji), ale również próbą na uchwycenie kondycji współczesnego człowieka. W „Biegunach” nie ma bowiem niczego, co miałoby stałą, konkretną, zdefiniowaną formę czy niezmienny charakter – wszystko, od postaci przez przedstawiane obrazy po istotę całego scenicznego uniwersum, podlega ciągłej krytyce, jest bez przerwy w jakiś sposób negowane. Jako widzowie nie wiemy, jak właściwie prowadzona jest opowieść, kto jest w tym wszystkim najważniejszy – wciąż zmieniają się prowadzone historie, co chwilę urywają się kolejne wątki, a do tego przeobrażeniom podlegają narracyjne perspektywy. Bohaterowie pozbawieni są w związku z tym stabilnych osobowości, nie mają żadnej cechy, która byłaby dla nich charakterystyczna. Wydają się zlepkiem mniej lub bardziej istotnych doświadczeń, przeżyć i opowieści, czymś zupełnie przypadkowym, w pewnym sensie fantazmatycznym. Są tu (na dworcu), za chwilę są gdzieś indziej (w miejscu, do którego podróżują), choć również dobrze mogłoby ich wcale nie być – zupełnie jak u Szymborskiej: „Jestem kim jestem. / Niepojęty przypadek / jak każdy przypadek”. Zadarę interesuje w „Biegunach” przypadkowość i potencjał, który rozumiany jest nie tylko jako szansa czy okazja na spełnienie jakiegoś pragnienia, ale również jako perspektywa jakiejkolwiek alternatywy (w obrębie życia i historii). Prezentowana przez niego rzeczywistość jest nie do końca domknięta, wydaje się niejako pozbawiona stabilnego fundamentu, a jego bohaterom wiecznie coś umyka. Dla „Biegunów” symptomatyczne okazuje się gubienie wątków, znikanie postaci bez domykania ich historii oraz szybkie wypalanie się na pozór silnych emocji. Taki obraz rzeczywistości i sposób na jej sceniczną reprezentację nie jest przy tym zupełnie własną interpretacją reżysera: Zadara pozostaje wierny intuicjom autorki, a w jego spektaklu nie ma niczego, czego byśmy nie dowiedzieli się z nagrodzonej Bookerem książki. To, jak w „Biegunach” Tokarczuk prowadzi refleksję o świecie, również na poziomie formalnym, zostaje wiernie oddane na scenie.

Jest jednak coś, co spektakl z Powszechnego zagarnia tylko dla siebie – chodzi mi o symboliczność ukazywanej przestrzeni. O ile czytaniu dzieła noblistki towarzyszy poczucie oderwania od konkretnego miejsca (przez rwaną narrację, czasowe i geograficzne przeskoki, ukazywanie wielu różnych niepowiązanych ze sobą bohaterów), o tyle w omawianej prezentacji dochodzi do wizualnej konkretyzacji tej niezdefiniowanej przestrzeni. Choć wydaje się to trudne, by sprowadzić „Biegunów” do jednego symbolicznego miejsca, które wyrażałoby wszystkie pomniejsze opowieści, to Zadara na tym polu bez wątpienia osiąga sukces. W jego interpretacji utworu Tokarczuk dworzec kolejowy okazuje się tym miejscem, które wymownie, acz uniwersalnie, reprezentuje doświadczenia zarówno bohaterów książki, jak i współczesnego człowieka. Ten na poły praktyczny, realny, a na poły metaforyczny punkt na mapie każdego większego miasta stanowi bowiem nie tylko początek naszych podróży i wypraw (a w rezultacie obszar smutnych pożegnań i radosnych powitań), ale również źródło wiedzy o świecie i człowieku. W związku z tym, że dworzec jest przestrzenią, w której krzyżują się w sposób absolutnie przypadkowy różne życia i na chwilę, choćby na czas oczekiwania na pociąg, nakładają się na siebie przeżycia podróżnych, można by postawić tezę, że właśnie na peronach doświadcza się różnorodności i wielości świata. Tak też robi Zadara: usadawia widza naprzeciwko dworcowego holu i każe patrzeć, jak w tym z pozoru zupełnie nieciekawym miejscu przecinają się biografie, jak w jedną chaotyczną opowieść składają się liczne historie, indywidualne przeżycia i skrajne emocje. W tym narracyjnym kolażu, który tworzy się w świadomości odbiorcy niejako przez podsłuchiwanie (taką też oglądający otrzymuje rolę – kogoś, kto podsłuchuje, kto przygląda się zupełnie obcym, przypadkowym ludziom), mieszają się nie tylko tony głosu i języki, ale również obrazy i doświadczenia. Wszystko tu dzieje się naraz, nie ma żadnej linearności, stabilnej struktury czy hierarchii. Wielość świata wyraża się w podróży. Czy można by znaleźć bardziej wymowną formę opowieści o dzisiejszym świecie?

Choć trudno polemizować z polityczno-antropologicznymi obserwacjami przedstawionymi w „Biegunach”, to ich implikacja może już budzić wątpliwości. Zadara, będąc wiernym dziełu Tokarczuk, nie poddaje krytyce perspektywy, z której pisarka prowadzi narrację. O ile rzeczywiście można by założyć, że człowiek w podróży jest najpełniejszą wersją samego siebie (bo w dużym stopniu właśnie o tym książka traktuje), że tylko przemieszczając się z miejsca na miejsce jest w stanie uniknąć zła, o tyle zarówno w spektaklu, jak i w utworze literackim nie jest to w żaden sposób uargumentowane czy podparte fabułą. Od odbiorcy niejako wymaga się, by uznał przedstawianą tezę za zasadną – jako wnikliwą obserwację, obiektywną wiedzę. Wprawdzie część z widzów najpewniej ulegnie takiemu założeniu (zwłaszcza, że opowiada się za nim nie tylko ceniony reżyser, ale również pisarka, która funkcjonuje społecznie jako autorytet), jednak problem pojawia się wtedy, gdy ktoś zapyta: a co, jeśli nie jest tak, jak twierdzicie? Zanegowanie zasadności przesłania „Biegunów” z miejsca obnaża ontologiczny wymiar tego przedstawienia: ukazana w nim opowieść istnieje na zasadzie uniwersalnej prawdy, której nie trzeba w żaden sposób bronić czy argumentować (jak tezy), a jeśli widz nie przyjmie tego za pewnik, to nie jest to spektakl dla niego. Można więc mówić o istnieniu idealnego odbiorcy ostatniej premiery Powszechnego – myślę o bezkrytycznym, polegającym wyłącznie na założeniach reżysera widzu. Pokaz Zadary (ale również książka Tokarczuk) nie funkcjonuje na zasadzie komunikatu czy próby opowiedzenia o złożoności świata, tylko jawi się jako alegoryczna, niemożliwa do zanegowania opowieść – w pewnym sensie na prawach Księgi Rodzaju. Wszystko trzeba przyjąć za prawdę, nie daje się odbiorcy pola na interpretację czy niepewność. Z tego też powodu w „Biegunach” tak istotną postacią okazuje się sama Tokarczuk: wprowadzona zostaje w przestrzeń przedstawienia nie tylko jako narratorka-pisarka-podróżniczka, która albo nasłuchuje poszczególnych historii, albo je sobie wizualizuje, ale również jako ktoś zupełnie zewnętrzny – persona, autorytet. Kluczowa dla prezentacji jest scena, podczas której jedna z aktorek staje się noblistką – w sposób wręcz rytualny zakłada perukę z dredami oraz stylizuje się na jedną z sesji autorki „Ksiąg Jakubowych”. Możemy ją potem obserwować, gdy czyta lub notuje, stając się w ten sposób źródłem tego wszystkiego, co oglądamy na scenie. Ten gest stawania-się-Tokarczuk ma na celu potwierdzić zasadność całej scenicznej opowieści, oddać hołd noblistce oraz uszczknąć cokolwiek z jej autorytetu, by umocnić wymowę przedstawienia. Czy było to potrzebne? Zupełnie nie. Spowodowało jedynie przesunięcie akcentów: z „Biegunów” i scenicznej realizacji na samą autorkę, której pozycja nie tylko w środowisku literackim i bez tego jest wystarczająco silna.


fot. Krzysztof Bieliński

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , ,