Recenzje

Innego świata już nie będzie?

O spektaklu „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie pisze Monika Oleksa.

Historia wesoła i przez to ogromnie smutna, czyli Wesele po 123 latach na deskach Teatru Słowackiego w Krakowie

Maja Kleczewska, po znakomitych Dziadach, zabrała się za dramat narodowy, który lepiej lub gorzej znamy wszyscy. Dramat, w którym Stanisław Wyspiański rozbijał szkodliwe  mity narodowe. Premiera – jak przystało na dobre wesele z poprawinami – była dwudniowa, odbyła się  16 i 17 marca 2024 roku.

Metateatralną łączność z pierwszym premierowym spektaklem z nomen omen 16 marca 1901 roku pokazuje oczywista zbieżność dat, plakat na stronie Teatru Słowackiego i zaproszenia przedstawiające parę młodą. To plakat ze spektaklu, który realizował Wyspiański.

Zwracam uwagę na coś, co być może dla większości widzów jest mało istotnym szczegółem, jednak jest w tym coś znacznie więcej – to ukłon współczesnych artystów z Teatru Słowackiego dla autora pierwszej adaptacji i jego współpracowników. Wyraz szacunku i potrzeba metafizycznej łączności z tym, który jako pierwszy dobrał się do naszych mitów narodowych.

Maja Kleczewska, trochę jak w Dziadach, zdecydowała się na przedłużenie sceny i poprowadzenie przez środek widowni drogi, którą później na scenę wkroczą Osoby Dramatu. Wszystkie te scenograficzne rozwiązania (za całokształt brawa dla scenografki Małgorzaty Szczęśniak!) są uzasadnione znakomitą dramaturgiczną koncepcją Grzegorza Niziołka i reżyserki. Oczywiście jest również duża izba przygotowana na wesele, ze stołem zastawionym jadłem i napitkami oraz przestrzenią do tańca. To, co zwraca uwagę to brak reprodukcji  dwóch obrazów Jana Matejki: Wernyhory i Kościuszki pod Racławicami. Jest tylko wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej i krzyż. Nie będzie więc mitu o Głowackim pod Racławicami, a i Wernyhora smutno zaskoczy… Autor muzyki Cezary Duchnowski spisał się znakomicie, chwilami celowo zbyt głośna muzyka wbija w fotele, a w następnej scenie przeszywająca cisza towarzyszy wypowiedziom bohaterów.

Uczestniczący w zabawie Tadeusz Żeleński (Boy) wspominał: „Wyspiański […] szczelnie zapięty w swój czarny tużurek stał całą noc oparty o futrynę drzwi, patrząc swoimi stalowymi, niesamowitymi oczyma. Obok wrzało weselisko, huczały tańce, a tu do tej izby raz po raz wchodziło po parę osób, raz po raz dolatywał do jego uszu strzęp rozmowy. I tam ujrzał i usłyszał swoją sztukę”. Pierwsza część jest dynamiczna, taneczna, energetyczna. I alkoholowa. Pięknie wygląda taniec w krąg, scena jest bardzo malarska, kolorowa, jednocześnie głośna i żywiołowa. To według Wyspiańskiego, z niewielkimi zmianami kolejności scen oraz zabiegiem, który sprawdza się w całym przedstawieniu, mianowicie rozmawiająca dwójka bohaterów nie przechodzi do innej izby, rozmowa toczy się wśród gości, nie schodzą też po zakończeniu sceny. W tej kwestii dodam tylko (aby nie psuć Państwu tego doświadczenia teatralnego), że pomysł na sposób kreacji Stańczyka robi duże wrażenie. Krzysztof Głuchowski w tej roli jeszcze większe! Tutaj też obserwujemy kilka sytuacji, które pokazują pozorność chłopomanii – oto Radczyni przesuwa taborety przez chusteczkę, a jej zdegustowana mina mówi wiele o tym, co myśli o miejscu, w którym się znalazła.

Nie ma przeczarowania świata

Nieuniknione jest porównywanie tej adaptacji z Weselem, które Jan Klata wyreżyserował w Narodowym Starym Teatrze. Jednak – mówił w RMF24 Juliusz Chrząstowski kreujący Gospodarza – w roku 2017 nasza rzeczywistość była zupełnie inna. Poza tym to zupełnie różne przedstawienia, bo i różna była intencja twórców. Mnie na myśl przychodzi Wesele, które Anna Augustynowicz zrealizowała w 2007 roku w szczecińskim Teatrze Współczesnym. Ładunek smutku był podobny. Jednak Maja Kleczewska smaga nas biczem, to krzyk o sensowną refleksję, bo historia lubi się powtarzać, a teraz jesteśmy tego bliscy.

Interesujące są również nawiązania intertekstualne, dwa zwracają uwagę: pierwszy to pojawiający się w dialogach tytuł przedstawienia, a potem filmu Z biegiem lat, z biegiem dni. Chyba nie jest tu najistotniejsze, że opisuje on życie dwóch krakowskich rodzin na przełomie XIX i XX wieku. Raczej chodzi o autora filmu, przecież żywiołowy pierwszy akt mocno kojarzy się z filmową adaptacją Andrzeja Wajdy. Drugi zaś to śpiewana (na bis usłyszeliśmy fragment raz jeszcze) przez weselników pieśń ludowa A jak będzie słońce i pogoda, śpiewana w tempie poloneza…

Osoby Dramatu są niemal odwróceniem tego, do czego się w kontekście Wesela przyzwyczailiśmy. Nie ma przeczarowania świata, jest smutek graniczący z rozpaczą. Polski, podkreślmy, polski żołnierz zaczyna strzelać do ludzi, zabija Żydów. Żołnierz Wyklęty. Żołnierz przeklęty. Chochołem jest Kaya Kołodziejczyk, jednocześnie autorka znakomitej choreografii. Jej taniec wyraża strach, rozpacz, zagubienie i chaos, w którym się znalazła, tym chaosem jest wojna, płonący Kraków (multimedialny obraz). Wernyhora nie jest lirnikiem z profetycznym darem, jest Ukrainką, która pięknie, wzruszająco śpiewa pieśń matki opłakującej syna (głęboki ukłon dla Anny Syrbu, bo jestem przekonana, że to była dla niej wyjątkowo trudna rola). Gdy mówi, aby posłańcy jechali we cztery strony świata, to narzuca się skojarzenie z Czterema jeźdźcami Apokalipsy. To Wojna, Zaraza, Głód i Śmierć – przerażająca perspektywa, gorzej, niektóre z nich już tu, lub całkiem niedaleko, były i są. Gospodarz (wybitna rola Juliusza Chrząstowskiego!) jest przerażony, miota się, tak silnych, negatywnych emocji w tej postaci próżno szukać we wcześniejszych adaptacjach. A już kiedy emocje eskalują i niepanujący nad sobą bohater demoluje zastawę stołową i zrzuca ze stołu również święty dla Polaków chleb, to już wiemy, że przeżywa emocje graniczne. Te same emocje Wernyhory i Chochoła przenoszą się na widownię, chwilami cisza aż boli w uszy, widzowie wręcz hipnotycznie wpatrują się w bohaterów, oddychamy wszyscy ich niepokojem, strachem. Smutek, potężny ładunek smutku zabieramy ze sobą.

Chochoły po nas idą

Ostatnie sceny są przerażające: pojawia się raz jeszcze Rachela, jakże odmieniona! Z krótkimi włosami, wzrokiem i mimiką epatującą strachem i niepokojem, w zakrwawionej szacie, po gwałcie. Jak Ryfka błąka się po scenie. Jej postać uosabia wszystko: polski antysemityzm, holocaust, wojnę. Teraz znowu te obrazy stały się bliskie, mamy wojnę u bram. Tymczasem polskie piekiełko trwa, uzbrojeni w kosy chłopi otoczyli inteligentów. W tle zaś płoną nie podtarnowskie dwory, to już coś znacznie więcej niż krwawe zapusty. Chochoł śpiewa i drży, natomiast stojące na drugim planie słomiane chochoły ruszają…

 … przywołajcie mnie z powrotem tą mową moją własną… – pisał Stanisław Wyspiański; Mai Kleczewskiej się to udało, stworzyła reinterpretację dramatu i niejako kontynuację, komentarz do Dziadów, które wystawiła na tej samej scenie. Do tego spektaklu wyjątkowo pasują słowa historia wesoła, a przez to ogromnie smutna, to jak ostatnie ostrzeżenie dla nas jako Polaków, jako społeczeństwa, ale też dla Europejczyków. Niech nie powtórzy się straszna historia, ale do tego – mówią nam bohaterowie Wesela – potrzebne jest opamiętanie.

 Ale żeby nie kończyć tak pesymistycznie: po pierwsze to znakomicie zagrany spektakl, osobny tekst trzeba by temu poświęcić, po drugie 16 marca, po premierowym spektaklu Minister Kultury Bartłomiej Sienkiewicz ogłosił, że Teatr Słowackiego staje się Sceną Narodową! Artyści teatru, na czele z imponującym swoją postawą Dyrektorem Krzysztofem Głuchowskim, ze wszech miar na to zasłużyli!

Państwo zaś ten spektakl obejrzeć powinni (tylko proszę uzbroić się w cierpliwość, spektakl jest oblegany, aktualnie biletów brak). To kolejna analogia; Józef Kotarbiński – ówczesny dyrektor teatru – wspominał: Gdy w dniu 16 marca 1901 roku zapadła kurtyna po ostatnim akcie pierwszego przedstawienia ‘Wesela’ nastała w teatrze krakowskim ‘chwila osobliwa’. Cała publiczność, oszołomiona napięciem teatralnego wrażenia, siedziała z tchem zapartym. (…) Jeden z ostatnich wyszedł malarz Stanisławski, gdy już światła gaszono i szeptał przyciszonym głosem: To nadzwyczajne, szalone, ale genialne.

fot. Bartek Barczyk

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , ,