O spektaklu „Królowa” w reż. Piotra Siekluckiego w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie pisze Piotr Gaszczyński.
Życie legendarnego lidera Queen można zawrzeć w dwóch pierwszych wersach Bohemian Rhapsody. Freddy Mercury – człowiek z jednej strony będący kolorowym ptakiem, kampową postacią pełną blichtru, brokatu i boskiego wręcz talentu wokalnego, z drugiej zaś postać skrywająca wiele tajemnic, w pewien sposób nieszczęśliwa, tragiczna. Pełen wewnętrznych sprzeczności wokalista odcisnął niepodważalne piętno na historii muzyki, popkultury w ogóle. W krakowskim Teatrze Nowym Proxima widzowie mają okazję obejrzeć, przygotowaną z niespotykanym dotąd na tej scenie rozmachem, historię artysty, który nikogo nie pozostawia obojętnym. I jest to historia piękna, pełna wzlotów i upadków.
Akcja Królowej prowadzi nas przez całe życie wokalisty. Spektakl rozpoczyna się na Zanzibarze, gdzie młody Farrokh Bulsara (Maks Stępień), ku rozpaczy rodziców (cudownie przaśni w swoich rolach Michał Felek Felczak i Martyna Krzysztofik) nie planuje mieć żadnego „porządnego” fachu w ręku, za to żyje marzeniami o wielkim świecie. Fascynacje młodego chłopaka są zobrazowane w tej części przedstawienia za pomocą tańca, delikatnych, pełnych wdzięku ruchów (choreografia Karola Miękiny). Gdy Farrokh emigruje z rodziną do Londynu, przeobraża się we Freddy’ego (Adam Zuber). W tym momencie de facto zaczyna się historia zespołu Queen. Młody artysta poznaje ukochaną Mary (Martyna Krzysztofik), z którą nawiąże swoiste porozumienie dusz, przekraczające barierę tradycyjnego męsko-damskiego związku. Freddy coraz śmielej oswajający się ze swoją biseksualnością rozkwita jako człowiek i muzyk.
Punktem zwrotnym spektaklu jest scena w studiu nagraniowym. Freddy (Arti Grabowski) wraz z kolegami z zespołu przesłuchują (w całości, razem z publicznością) swój nowy numer Bohemian Rhapsody. Do grona oceniających utwór dołącza Elton John (Piotr Sieklucki), który w iście akademicki (a przez to niezwykle zabawny) sposób rozkłada piosenkę na czynniki pierwsze, szukając odpowiedzi na odwieczne pytanie „Co autor miał na myśli?”. Dekonstruując tekst niczym rasowy postmodernista Elton wydaje osąd – Freddy, jesteś gejem.
Swoisty coming out, słowo klucz, otwiera drzwi, za którymi kryje się freudowski pęd ku śmierci, realizowany za pomocą ekstremalnego hedonizmu (alkoholu, narkotyków, seksoholizmu). Dzikie imprezy urodzinowe w Garden Lodge, ekscesy w nowojorskich klubach dla homoseksualistów, przygodne znajomości, wir stroboskopów, kolorowych świateł, szampana, kilogramy kokainy, wszystko to pozwalało wokaliście Queen na oderwanie od rzeczywistości, zduszenie w sobie biednego imigranta z wystającymi zębami. Imprezowa część przedstawienia jest zrealizowana z niezwykłym rozmachem, kilkanaście postaci na scenie (niektórzy w naprawdę hardcorowych outfitach) tańczy, bawi się, śpiewa, dosłownie „roznosi” scenę. Jakby dla równowagi, tuż po bachanaliach wchodzimy na zupełnie inne tony. Za sprawą dra Atkinsona (Marcin Mróz) dowiadujemy się o historii rozprzestrzeniania się AIDS najpierw w Afryce, później w Europie. Jest to niezwykle gorzki wykład, piętnujący kolonializm, wyzysk a także stygmatyzację ludzi cierpiących na „pedalską chorobę” (dostało się po równo Nixonowi i Janowi Pawłowi II).
Ostatnia część spektaklu to powolna agonia Freddy’ego. Przejmujące sceny leżącej w wannie, umierającej legendy chwytają za serce. Gdzieś zniknęli wszyscy znajomi, imprezowe towarzystwo. Został tylko Jim Hutton (Michał Felek Felczak), wieloletni partner wokalisty. Opowiada on o ostatnich momentach życia Mercurego. Odarta ze scenicznych reflektorów czysta fizjologia miesza się z prawdziwym, głębokim uczuciem, jakim Jim darzył swojego ukochanego. Symboliczna scena, gdy młody Farrokh Bulsara przytula wycieńczone, sponiewierane chorobą ciało Króla daje pretekst do twierdzenia, że prawdziwy Freddy to ten młody, tańczący w wannie na Zanzibarze oraz ten, który w niej kona. Wszystko co pośrodku to tylko teatr, rock opera – piękna, urządzona z przepychem, ale mająca jedynie przykryć zagubionego, nieszczęśliwego, pragnącego miłości genialnego człowieka.
Królowa w Teatrze Nowym Proxima to spektakl świetnie zagrany, przemyślany i spójny. Tu wszystko się zgadza – ruch, światło, gra aktorska, osobliwa scenografia. Do pełni szczęścia zabrakło jednego, czyli wykonania choć kilku utworów Queen na żywo. Niemniej jednak jest to przedstawienie, na które pójść nie wypada, ale trzeba. Absolutny must have na teatralnej mapie nie tylko Krakowa, ale i Polski.
fot. Marcin Oliva Soto