Recenzje

Iwona, wyrzut sumienia

O spektaklu „Iwona, księżniczka Burgunda” Witolda Gombrowicza w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Powszechnym w Radomiu pisze Krzysztof Krzak.

Teatr Powszechny w Radomiu, choć nosi imię Jana Kochanowskiego, to jednak bardziej kojarzy się z Witoldem Gombrowiczem. Zapewne przyczynia się do tego organizowany przezeń Międzynarodowy Festiwal Gombrowiczowski (w październiku odbędzie się jego 16. edycja) i fakt, iż w repertuarze zawsze znajduje się jakieś dzieło autora „Ślubu”. W ostatnich sezonach były to „Tancerz”, „Ferdydurke” i „Zbrodnia z premedytacją”, a 28 kwietnia 2024 roku dołączyła „Iwona, księżniczka Burgunda” wyreżyserowana i opracowana muzycznie przez Jarosława Tumidajskiego. To już trzecia jego realizacja w teatrze kierowanym przez Małgorzatę Potocką.

Debiutancka sztuka Witolda Gombrowicza od czasu swojej prapremiery w warszawskim Teatrze Dramatycznym w 1957 roku należy do najchętniej wystawianych jego utworów. Pewnie dlatego, iż poruszane w niej zagadnienia Formy, kształtującej stosunki międzyludzkie, a także wywierającej ogromny wpływ jej „wyznawców” na jednostkę są aktualne i ważkie w każdym czasie i miejscu. Nie bez kozery Gombrowicz lokuje akcję „Iwony…” w wyimaginowanym królestwie, w bliżej nieokreślonym czasie. Tytułowa bohaterka posiada wszelkie cechy negatywne, które dyskwalifikują ją jako potencjalną władczynię, żonę następcy tronu: jest „nienachalna z urody”, jak zwykła mówić Maria Czubaszek, niemrawa, rozlazła, apatyczna, nieśmiała, nudna, a do tego milkliwa. Jednakowoż książę Filip postanawia się z nią zaręczyć już po pierwszym spotkaniu w parku i wprowadzić na salony. W ten sposób próbuje tchnąć powiew świeżości w skostniały, zhierarchizowany dwór swoich rodziców: króla Ignacego (Marek Braun, znakomity jako jowialny, a jednocześnie okrutny, bezwzględny władca) i królowej Małgorzaty (Małgorzata Maślanka). Chce też niejako zbuntować się przeciwko utartym zwyczajom, że poślubiać należy tylko panny urodziwe. A może po prostu zażartować z obowiązujących konwenansów? Jednakże przybycie Iwony na dwór królewski powoduje jego przyśpieszoną degrengoladę. Oto bowiem ta trwożliwa, nieatrakcyjna kobieta staje się dla otaczających ją ludzi i pogardliwie nazywających Iwonę Cimcirymci impulsem do zajrzenia w głąb siebie i zmierzenia się z ciemnymi stronami swojego jestestwa i kompleksami. Staje się ich swoistym wyrzutem sumienia, z czym żyjący do tej pory zgodnie z odwiecznymi zasadami wysoce urodzeni (w tym narzeczony) nie mogą się pogodzić i – sprowokowani jej ostentacyjnym milczeniem – postanawiają uśmiercić dziewczynę.

Przedstawienie Jarosława Tumidajskiego w radomskim Teatrze Powszechnym wydaje się eksponować postawę tytułowej bohaterki, która nie chce się poddać presji środowiska, do końca pozostaje sobą, nie chce przyjąć narzucanej jej roli. Bo ta „Iwona…” jest o sile inności wbrew naciskom otoczenia, o mocy wierności sobie i o strachu przed niezrozumiałą odmiennością. Znakomicie taką postawę swojej bohaterki oddaje grająca ją Nela Maciejewska. Aktorka misternie buduje swoją postać z wyrazistych spojrzeń, min, gestów, ledwie dostrzegalnych zmian postawy ciała. Z okowów konwenansów próbuje się natomiast wyrwać Filip. Miotanego skrajnymi uczuciami i emocjami księcia gra bardzo wiarygodnie i poruszająco (zwłaszcza w scenie, gdy w obliczu klęski swego buntu podporządkowuje się panującej tradycji i hierarchii) Tomasz Wóltański. To jego bardzo udany debiut teatralny. Oprócz niego swoje pierwsze role zagrali Zuzanna Repelowicz i Filip Łannik. Ta dwójka współpracowała już z Jarosławem Tumidajskim podczas swoich dyplomów, co pewnie miało wpływ na końcowy efekt pracy nad rolami Izy i Cyryla. Młodzi aktorzy mogą sobie te role poczytywać jako niewątpliwie bardzo dobrze rokujące na przyszłość wejście w aktorską profesję. Intrygującą, zgodną z duchem Gombrowicza postać Szambelana tworzy Michał Węgrzyński.

To w zasadniczej mierze dzięki radomskim aktorom bezbłędnie realizującym reżyserską wizję bez mała trzygodzinne przedstawienie ani na chwilę nie nuży, przeciwnie: trzyma w napięciu, jak na dobrze skonstruowany thriller psychologiczny zakończony porażającą sceną egzekucji głównej bohaterki przystało (choć zaczyna się komediowo, a nawet groteskowo). Niesamowity klimat radomskiej „Iwony, księżniczki Burgunda” tworzą (poza muzyką) także scenografia, kostiumy i światła (Radosław Kosmala). Michał Dracz stworzył bardzo minimalistyczne i oryginalne dekoracje: to cztery mobilne platformy, w tym jedna z pochyłym drzewem i jeszcze jakieś krzesła i stół… Krystian Szymczak ubrał aktorów w wytworne, kolorowe, połyskliwe szaty, w scenie finałowej zastąpione swoistymi mundurami plutonu egzekucyjnego. Jest moc w tej „Iwonie…”!

Fot. Bogdan Karczewski/ mat. teatru

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , , , ,