O „Dziadku do orzechów. Nowe historie” w reż. Darii Kopiec w Teatrze Horzycy w Toruniu pisze Aram Stern
Już sam tytuł tej recenzji nakreślam w sposób nieco osobliwy, przypuszczając, że świadomość paradoksu sekundowała twórcom ostatniej premiery 2018 roku w Teatrze im. Wilama Horzycy wyraźnie od początku pracy. Nie wystawili na Dużej Scenie romantycznego „Dziadka do orzechów”, lecz parapsychologiczną wariację opartą jedynie na słynnym opowiadaniu Ernsta Theodora Amadeusa Hoffmanna.
W spektaklu „Dziadek do orzechów. Nowe historie” wyreżyserowanym przez Darię Kopiec literacka fantazja miesza się ze świadectwem życiowych ciosów przeżytych przez autentyczne postaci, nieopisanie trudnych, piętnujących los i niepozwalających już się z nich uwolnić. Jak wyjść ze skorupy, by nie poharatać się przy tym emocjonalnie? Daria Kopiec w ramach kuracji podpowiada spotkanie z drugim człowiekiem i postępuje przy tym z niezwykłym taktem, a przecież jest w jej koncepcji reżyserskiej wiele elementów tzw. weird-fiction (fantastyki grozy), której jednym z prekursorów był E.T.A. Hoffmann; idei nieodwołującej się do zjawisk nadprzyrodzonych, lecz wprost do świata rzeczywistego. Stąd w przedstawieniu, obok seniorów, mamy szereg postaci z kart książki, zabawek z pokoju dzieci i ich lustrzano-hiperbolicznych refleksów. Każda z figur kilkuosobowego ansamblu Teatru Horzycy w pierwszym akcie przedstawienia prowadzi swoją mikro-grę, która m.in. za sprawą osobliwej choreografii Jacka Owczarka, łączy się w jedną lekko nieprzystępną polifonię. Mimo to, widz szybko zostaje wchłonięty w wir ruchów aktorów i udziela mu się nastrój osobliwej fascynacji: znakomitą grą Joanny Rozkosz w roli Klary i kreującego postać jej brata Freda – Marcela Borowca (w Toruniu występuje gościnnie), komediowym sznytem Jolanty Teski czy mrocznie-arlekinowym wcieleniem Bartosza Woźnego.
Bez kostiumów zaprojektowanych przez Patrycję Fitzet, w części w czarno-białych, w innej zaś w pastelowych barwach czy arcyciekawej scenografii Matyldy Kotlińskiej, zbudowanej z ogromnych, a przy tym krzywych luster odbijających nie tylko postaci, ale i „terakotową” scenę – perspektywa wizualna spektaklu nie byłaby tak przenikliwa. Również fortepianowe kompozycje Natalii Czekały z wykorzystaniem kalimby intrygująco wzmacniają odbiór całości. Tak efektownie skomponowane elementy oprawy plastyczno-muzycznej u Darii Kopiec nie przesłaniają jednak najważniejszego – słowa!
To ono z reguły zwraca pierwszą uwagę widza. W tym spektaklu, w jak najbardziej dosłownym tego słowa znaczeniu, jest procesem ciągłym, nieprzerwanym. Choć nie pada z ust skrytych dotąd w tyłach sceny seniorów i jest zastąpione ich pantomimą, to trafia jednak do nas za pośrednictwem toruńskich aktorów. Z głębią i w skali tak silnego natężenia emocjonalnego w niektórych fragmentach z historii ich bohaterów, że przeradza się w swego rodzaju oczyszczenie. Przewrotne oczyszczenie: nie przez naturalną słodycz wigilijnego kompotu, tylko szczerość. Albowiem są to, jak wiemy z tytułu, prawdziwe historie seniorów.
Spektakl Darii Kopiec dotyka nie tylko problemu braku empatii, ale przede wszystkim jest dyskursem spomiędzy międzypokoleniowych bruzd, przez które często przegapiamy ostatni moment na wysłuchanie wspomnień rodziców i dziadków, być może nigdy niewychodzących na jaw, skrywanych pod twardym pancerzem. To znakomite widowisko staje się również przykładem rzadkiego dokumentu reżyserskiej inwencji w aranżowaniu wielu planów i w prowadzeniu na scenie (skądinąd bardzo zdolnych) amatorów. Ingerując w niepodzielną materię książki, reżyserka i scenarzystka musiały silnie, jak skorupę orzecha zgnieść substancję i strukturę przedstawienia, a my, zamiast zajmować myśli kategoriami: „za mało Hoffmanna”, zastąpić je równie twardym przekonaniem: „zbyt dużo emocji”. I wtedy, najprawdopodobniej, na quazi-pytanie zawarte w tytule odpowiemy jednym słowem: „pierwszorzędnie”.
Fot. Wojtek Szabelski