Marta Sapała: Na marne. Czarne, Wołowiec 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Jest to książka świetna i irytująca jednocześnie. Marta Sapała trafiła na temat, który powinien być ważny dla odbiorców – i podsuwa w swoim reportażu czytelnikom całkiem sporo istotnych komentarzy oraz spostrzeżeń, nad którymi trzeba się zastanowić. Jednak czasami gubi się w rytmie własnych pomysłów i wiele razy powtarza to samo. Choćby – jak marnować jedzenie. Albo – co wyrzuca się do kosza w polskich kuchniach. Niezależnie jednak od tych potknięć „Na marne” wypada jako bardzo atrakcyjny reportaż – przerażający, fakt – ale zwracający uwagę na problem czasów. Sapała zajmuje się bowiem motywem marnowania jedzenia. Interesuje ją w związku z tym zjawisko foodsharingu czy freeganizmu – i przygląda się możliwościom, jakie mają ludzie decydujący się na taki tryb życia. Być może jej publikacja zainicjuje przemiany społeczne, albo doprowadzi do szerzenia świadomości na temat wykorzystywania jedzenia, może zasugeruje, że „best before” nie oznacza „toxic after” (bardzo celne i aforystyczne hasło!), może skłoni do przyjrzenia się zasadom prowadzenia gospodarstwa i zwiększeniu oszczędności. Bo do kogo nie przemówi troska o środowisko, może przemówi motyw wyrzucania do kosza pieniędzy.
Na pierwszy ogień idą w tej książce wielkie sklepy, hurtownie i koncerny. Miejsca, w których wszystko musi być idealne, równe, bez skaz i bez udziwnień. Tu każde obite jabłko, banan z plamką na skórce, ale też jogurt ze zbliżającą się datą upływu terminu ważności muszą być usunięte, zanim zrobią złe wrażenie na klientach. Oznacza to całe kontenery żywności nadającej się do spożycia, w pełni wartościowej – wyrzucanej na śmietnik. To oczywiste marnotrawstwo, na które trudno się zgodzić. Tak powstają ruchy freegan: rozmówcy Sapały chętnie dzielą się doświadczeniami i sposobami pozyskiwania darmowej żywności „ze śmietników”. Rozwiewają wątpliwości w kwestii jakości jedzenia, opowiadają, jak radzić sobie z trudnościami w zdobywaniu tego rodzaju pożywienia. Podsuwają wskazówki dla hurtowników, krytykują tych, którzy nie chcą, by na usuwanym z półek sklepowych jedzeniu skorzystał ktoś inny. Freeganie rzadko kiedy decydują się na taki styl życia z powodu ubóstwa, to po prostu moda, decydują względy ideologiczne. Nieco inaczej jest z foodsharingiem – tutaj inicjatorzy akcji społecznych raczej zniechęcają do przygotowywania potraw w nadmiarze: nie chodzi o to, żeby mieć nadwyżki żywności, którymi można się podzielić, a o to, żeby nie wyrzucać jedzenia. Jednak uruchamianie w ludziach chęci niesienia pomocy skutkuje czasem odwrotnym niż zamierzone postępowaniem – zamiast redukować ilość marnowanego pożywienia, utrzymuje się ludzi w przekonaniu, że powinni przygotowywać jeszcze więcej (żeby móc wesprzeć innych).
Marta Sapała nakłania swoich rozmówców, żeby skrupulatnie odnotowywali wszystko, co w ich domach się marnuje: wylicza każdą wyrzuconą do kosza torebkę herbaty i każdy obierek z ziemniaka, wkracza więc trochę w przestrzeń przesady, dla równowagi przytacza opinie tych, którzy nawet podczas wojny traktowali dziś ocalane elementy jedzenia jako odpadki. Przypomina, że można brać udział w drogich warsztatach wykorzystywania resztek – ale to, co na wsi jest rutyną i normalnością, w mieście funkcjonuje jak fanaberia. Marta Sapała przechodzi ze skrajności w skrajność, jednak uświadamia swoją książką odbiorcom, że problem jest, i to potężny. Po tej lekturze każdy zastanowi się trochę nad tym, ile jedzenia marnuje – i czy może coś zrobić, żeby ograniczyć złe nawyki. Ten reportaż znakomicie się czyta, jeśli tylko przymknąć oko na powtarzające się co pewien czas rozwiązania formalne.