O spektaklu ,,grzybobranie / ZIMA NUKLEARNA” autorstwa i reżyserii Piotra Wacha w AST w Krakowie pisze Mateusz Leon Rychlak.
,,[…] bo powzięliśmy ochotę
na grzyby – tu borowik a tam dzik,
dzik, wściekły na mnie, dzik!”
– Jeremi Przybora
Czy można być pewnym siebie w stanie upojenia? Pomijając to, czym się upajamy, czy te doświadczenia są na tyle świadome i głębokie, że można je określić mianem prawdziwych? Czy w narkotycznym transie naprawdę odnajduje się siebie, a może po prostu tylko zapomina się o wszystkim, a zatem również i o tym, co nas określa? Takie trudne rozważania nasunęły mi się podczas spektaklu ,,grzybobranie / ZIMA NUKLEARNA” wystawionego w Teatrze AST. Jego autorem i reżyserem jest Piotr M. Wach (student II roku Wydziału Reżyserii i Dramaturgii w Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie).
Przestrzeń, do której wprowadza nas autor spektaklu, jest wyraźnie ograniczona. Zamknięty czworokąt sceny pomniejszono białym kwadratem o około metr, ograniczając w ten sposób pole manewru aktorów do wyraźnie określonej przestrzeni. Tak jakby pomieszczenie, w którym bohaterowie się znajdują, posiadało przejrzyste ściany. Na samym początku spektakl oddziałuje nie tylko na zmysł wzroku, lecz także na węch, gdyż nad sceną unosi się zapach kadzidła, umieszczonego pomiędzy dwoma wyrzeźbionymi rękami pośrodku sceny, które wyciągają się ku sobie na podobieństwo stalaktytu i stalagmitu. Ten zapach wraz z ogólnym zaduchem panującym na sali natychmiast wprowadza w klimat tej gęstej, oniryczno-narkotycznej atmosfery, z jaką widz będzie miał do czynienia w trakcie spektaklu.
Na przestrzeni kilkudziesięciu minut widz ma wgląd w obraz imprezy urodzinowej pewnej młodej kobiety. O miejscu i czasie, w jakich rozgrywa się akcja, jesteśmy informowani za pomocą wyświetlanego na ścianie napisu-prologu. Zabieg interesujący, ponieważ pozwala uciec od zawiązania akcji, często nużącego i trudnego do zrealizowania w sposób naturalny, oraz przedstawienia bohaterów, a tak w oczywisty i momentami nawet dowcipny sposób dostajemy założenia, w jakich obracać się będzie akcja spektaklu, i nie ma potrzeby poszukiwać tych informacji w strzępkach rozmów.
W toku fabuły przechodzimy przez serię rozmaitych epizodów delirycznych i halucynogennych, których doświadczają bohaterowie. Wzloty i upadki narkotycznego haju, prezentowane w całym (jakby to nie brzmiało) bogactwie swojej odmienności, wraz z seriami zabawnych i zarazem upokarzających doświadczeń pozwalają na wgląd w nieskończoność zagrożeń, mających swoją przyczynę w porzucaniu rozwagi. Tutaj zdecydowana pochwała należy się aktorom, studentom II roku Wydziału Aktorskiego AST. W swojej odmienności fizycznej i charakterologicznej oddawali oni ogrom zawartości emocjonalnej poszczególnych epizodów. Często z łatwością dawałem się oszukiwać, gdy przez chwilę obserwowałem jakiś w miarę racjonalny element zachowania, interesujący lub pociągający, który za kilka chwil stawał się przykładem najgorszego możliwego koszmaru, jaki odkrywa się na nagraniu z wczorajszej imprezy. Największą amplitudę zdecydowanie zaliczyli Oliwia Durczak i Błażej Szymański, których postacie można było również w pewnym sensie poznać najgłębiej, wraz z historią, charakterem i tragedią, jakie za nimi stoją. Z jednej strony było to zatem nieco łatwiejsze dla widza, by dostrzec wszystkie rysy tych postaci, z drugiej strony trudniejsze dla aktorów, by nie zafałszować swoją kreacją tego, co treść spektaklu podaje widzowi. Dodatkowo Błażej Szymański zaskoczył mnie w finałowej scenie, gdyż jego przemiana w przeciągu zaledwie kilkunastu minut sprawiła, że przez dłuższą chwilę myślałem, iż nie jest to ten sam aktor. Tak dalece zmieniła się jego powierzchowność pomimo braku jakichkolwiek zabiegów charakteryzatorskich.
Na wspomnienie zasługują również wizualizacje, których autorem jest Jakub Kotynia, przygotowane specjalnie na potrzeby tego spektaklu. Dodatkowo wspomagały one ten rozedrgany klimat przedstawienia, rozmywały i pikselizowały rzeczywistość w papkę, mającą kojarzyć się ze stanem umysłu po spożyciu substancji psychoaktywnych.
Spektakl, zrealizowany ze środków pochodzących ze „Stypendium Twórczego Miasta Krakowa”, wprowadził zupełnie obcy mi świat bezgranicznego odurzenia i wynikających z niego zagrożeń, o których do niedawna tak często można było usłyszeć w mediach, teraz chętniej podsuwających nam doniesienia o śmierci artystów czy o wyborach parlamentarnych. Zapominanie o niebezpieczeństwach, które wynikają z braku umiaru i tłumaczeń, że to w sumie nic takiego, na gruncie tego spektaklu tłucze po głowie ostrzegawczą łopatą. To boli, ale również otrzeźwia.
plakat: Magda Woch