O spektaklu „Gra snów” Augusta Strindberga w reż. Sławomira Narlocha w Teatrze Narodowym w Warszawie pisze Katarzyna Harłacz.
Córka boga, zaciekawiona różnorodnością i malowniczością ludzkich doświadczeń, schodzi na Ziemię. Chce dotknąć prawdziwego życia, jest otwarta na ludzi i ich odmienny świat. Z naiwnością oddaje się życiu. W spektaklu Teatru Narodowego, inscenizującego dramat Augusta Strindberga, losy córki boga Indry zostają przedstawione jako ekscytująca opowieść przekazywana przez aktorów wędrownego teatru – te historie ożywają poprzez śpiewy opisujące życie na Ziemi, oryginalną muzykę i bajeczną, choć mroczną scenografię. Tym sposobem dramat staje się opowieścią ukazującą trudy ludzkiej egzystencji i barwne poszukiwania sensu życia.
„Gra snów” to dzieło szwedzkiego dramatopisarza i przedstawiciela naturalizmu Augusta Strindberga. „Gra” w tytule dramatu odnosi się do życia – bo życie może być grą, iluzją i snem, gdy ze swoimi problemami potrafi wciągnąć w swój wir tak mocno, że trudno dostrzec jego szerszy kontekst. Strindberg jako przedstawiciel naturalizmu dosyć brutalnie opisuje życie. Jego pesymizm jest bardzo dotkliwy, a nihilizm egzystencjalny mocno przytłaczający. Uważność Strindberga i widzenie różnych zależności i uwarunkowań życiowych jest pełna podziwu, balansuje jednak na granicy między ogromną wrażliwością a paranoją. Strindberg, egzystencjalista przesiąknięty cierpieniem, przechodził w swoim życiu wiele załamań i kryzysów wewnętrznych, często żył w biedzie i miał bardzo trudne relacje z kobietami. Jego przeżycia znajdowały odzwierciedlenie w twórczości.
Mimo to prawda o życiu wyrażana przez Strindberga zasługuje na uwagę. Spektakl w reżyserii Sławomira Narlocha znakomicie radzi sobie z dekadencją autora. Choć nie brakuje w nim przytłaczających momentów, Teatr Narodowy skutecznie znajduje sposób na stonowanie ogromnego poczucia ciężaru istnienia i beznadziejności, które są typowe dla tego dramatopisarza. Głównym sposobem na to złagodzenie jest niebanalna muzyka – spektakl oferuje bogato rozbudowany skład zespołu muzycznego, który używa różnorodnych instrumentów, takich jak flet, akordeon czy dudy ze swoim charakterystycznym ludowym dźwiękiem. Jednym z instrumentów jest też piła, której użycie daje niesamowicie zawodzący efekt i wprowadza nieco kuriozalny charakter do przedstawienia. Wspaniały śpiew aktorów, obejmujący szeroką paletę muzycznego repertuaru, potrafi być zarówno poruszający i melancholijny, jak i zabawny oraz kabaretowy.
Scenografia spektaklu składa się z płotu i bramy – być może bramy średniowiecznego miasta, do którego przybywa wędrowna trupa aktorów. Wysoki płot odgradzający widownię od sceny i wrota po jego środku są główną scenerią, z którą styka się widz – stanowią nieprzekraczalną granicą i jednocześnie są tajemnicą, za którą czai się jakiś mrok. Gdy brama się otwiera, w pogrążonym w mroku fragmencie sceny, ukazuje się odmienna przestrzeń, jakby zaproszenie do innego wymiaru. W tej przestrzeni pojawia się ogromna stara szafa, która może być symbolem średniowiecznego mansjonu (samodzielnego elementu scenicznego używanego w średniowieczu i renesansie). To tutaj aktorzy teatru kreują swoją barwną opowieść o córce boga Indry.
Muzyka i śpiew stanowią olbrzymi ładunek przeżyć i emocji. Piosenki i ballady zawierają bardzo interesujące teksty, często są pełne absurdu, przezabawnie zestawione – na przykład oda do węgla czy piosenka wyrażająca zachwyt nad pietruszką (teksty ballad stworzył reżyser Sławomir Narloch). W spektaklu jest wiele humoru, zabawnych póz i absurdalnych sytuacji, jak rozmowa bogini ze Śmiercią, kiedy Śmierć dosyć trywialnie i beznamiętnie tłumaczy córce Indry czym jest ludzkie poczucie winy, zachłannie i głośno przy tym wcinając zupę.
Wszystkie opowiadane historie opisują trudne życie na Ziemi i mierzenie się z prozaicznymi problemami, co w spektaklu wyraża się bezsilnością i trudnym do zaakceptowania przymusem wiecznej powtarzalności lekcji życiowych. Człowiek często w swoim lenistwie wybiera łatwiejsze i wygodniejsze drogi, co później obraca się przeciwko niemu. Bolesna powtarzalność lekcji życiowych i bezsilność są częstymi motywami w twórczości Strindberga. Jakby sam autor, doświadczając tego w swoim życiu, nie mógł się wznieść na wyższy poziom, by przekroczyć pewien próg świadomości.
Spektakl Teatru Narodowego podejmuje wiele egzystencjalnych tematów. Opowiada o szkole, która formuje dzieci przez wtłaczanie im jedynie słusznych prawd. Porusza również kwestie biedy i bogactwa, żądzy władzy, ślepych zaułków nauki, fałszu Kościoła chrześcijańskiego i wszystkich religii. Opowiada o obżarstwie, pysze i skupianiu się tylko na własnych niskich instynktach. O miłości, która jest kontraktem i uzależnieniem od siebie, a nie czystym uczuciem. O wszelkich zakazach i nakazach. I wreszcie jest to opowieść o grzechu, czyli przekroczeniu norm religijnych: jest to struktura tak mocno wpojona w świadomość i podświadomość ludzi, że potrafi zupełnie zabrać radość życia. Grzech jako konstrukt umysłu ludzkiego wyznacza jedyne słuszne wzorce zachowania ludzkości. Jest kontrolujący – rewiduje nie tylko te złe odruchy, ale wszystkie życiowe potrzeby i pragnienia człowieka. Skutkiem popełniania grzechów jest niekończące się cierpienie. W ten sposób koło się zamyka – i tak też spektakl wybrzmiewa. Na koniec swojej wędrówki po Ziemi córka Indry obrasta w poczucie winy. Pełna zdziwienia stwierdza, że nie może wrócić do Domu, za bardzo ją to ziemskie życie wciągnęło i zanieczyściło. Nie może usłyszeć głosu Ojca, który mógłby ją naprowadzić na drogę powrotną.
Poziom abstrakcji, nieoczywiste rozwiązania, wielowymiarowość przesłania i niebanalne zestawienia dziwnych sytuacji są w tym spektaklu naprawdę imponujące. Ewa Bukała jako córka Indry jest cudownie naiwna, wdzięcznie odurzona tym światem i zachwycająco cały czas nim zadziwiona – do końca pozostaje dziecięco czysta i niewinna w swoim widzeniu ludzkiego życia. Towarzyszący jej Cezary Kosiński pokazuje szeroką paletę aktorskich możliwości – jest pewnym siebie adwokatem skupionym na sobie, aroganckim i gruboskórnym partnerem albo wrażliwym i uważnym towarzyszem wędrówki bogini. Cały zespół aktorski wspaniale wykreował wiele różnorodnych postaci, pośród których Diabeł i Śmierć (Anna Lobedan) czy też przezabawny Anioł (Grzegorz Kwiecień) byli szczególnie fascynujący i przykuwający uwagę.
fot. Marta Ankiersztejn