O spektaklu „Pułapka” Tadeusza Różewicza w reż. Wojciecha Urbańskiego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie piesze Reda Paweł Haddad.
Świetny, żywy, bardzo dobrze zagrany spektakl, przypomina o wysokiej jakości tekstów Różewicza i jest materiałem dla widzów bardzo wdzięcznym. Jest tu miejsce i spokojny czas na kreacje aktorskie i aktorzy wspaniale to wypełniają swoim talentem.
Fragmenty biografii, o której opowiada świetnie wyreżyserowane przedstawienie przez Wojciecha Urbańskiego, znamy prawie wszyscy. Kafka, chory na gruźlicę, ma jeszcze kilka lat życia przed sobą, zaręcza się i zrywa zaręczyny, zaręcza się ponownie, poznaje nowe kobiety, decyduje się spalić swoje rękopisy. W „Pułapce” świetne jest to, że sztuka nie koncentruje się tylko na postaci Franza Kafki, praktycznie nie ma tu drugiego planu, bo każda z postaci jest ważna i to sprawia, że spektakl ma tak dobrą intensywność.
Panowie
Wstrząsający i w szale, i w bezradności jest Ojciec grany przez Roberta Majewskiego. Co za fascynująca rola! Nie jakiś krzykliwy typ, ale złożona, świetnie zagrana psychologia mężczyzny, który nie wie już gdzie ma uciec, gdy zawalił mu się świat. Kafka (Michał Klawiter) – trudna rola, trzeba być na kilku różniących się od siebie częstotliwościach i zawsze trafiać w odpowiednią. Klawiter robi to bardzo kunsztownie. Jego Kafka jest przed nami autentyczny, wierzymy mu, bo rola jest zagrana z uwagą i nieprzeszarżowana. Max, przyjaciel Kafki (Marcin Stępniak), musiał być najbardziej stonowany, jakby najmniej zaangażowany w tę historię, ale to on ma misję uratowania rękopisów Kafki. Rola zagrana w chłodnych odcieniach, w przyciągającym uwagę skupieniu.
Świetne kobiety
Lidia Pronobis (Felice) magnetyzuje naszą uwagę swoim temperamentem i skupieniem. Powoduje, że chcemy, aby kupiła wreszcie tę szafę i była szczęśliwa z bohaterem, chociaż wiemy, że to jest niemożliwe. Ciekawie jest obserwować aktorskie dojrzewanie Anny Szymańczyk. Jej Greta jest jak muzyka dub, mocno osadzona, tajemniczo zmysłowa i dzika. Matka (Marta Król) oddana rodzinie, wiecznie zatroskana, ale też zaskakująco silna, sama dla siebie, w scenie gdy broni Ojca. I last but not least, Karolina Charkiewicz (Ottla) oczarowała nas naturalnością i wrażliwością w scenach rodzinnego obiadu i gdy kołysze się promieniście na huśtawce.
Bez pupy
Dobrze, że nikt tutaj nie doklejał Różewiczowi pupy i mocna, drewniana, zwalista scenografia – rodzinny stół, łóżko, szafy, krzesła nadają tutaj wymiar ciężkości i realności. Dźwięk jest prawie „niezauważalny” i zawsze we właściwym miejscu. Dobre, konkretne światło pomaga podążać za akcją.
Świetne przedstawienie. Szkoda, że schodzi z afisza.
fot. Krzysztof Bieliński / mat. teatru