Recenzje

Kamień, drzewo i księżyc

O spektaklu „Czekając na Godota” Samuela Becketta w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Narodowym w Warszawie pisze Wiesław Kowalski.

Biorąc pod uwagę ilość zrealizowanych przedstawień na podstawie dramatu Samuela Becketta w teatrze polskim, można by uznać „Czekając na Godota” za utwór mocno już i na wiele sposobów „zgrany”. Jednak w inscenizacyjnych rękach Piotra Cieplaka dzieło autora „Końcówki” wybrzmiało niespodziewanie prawdziwie w swej liryczności, współcześnie i aktualnie tragicznie, uniwersalnie w pojawiającej się śmieszności i wielowymiarowo w poetyckim sztafażu, do tego było wyjątkowo satysfakcjonujące w głębokim wypełnieniu rysunku aktorskiego. Historia Estragona (Mariusz Benoit) i Vladimira (Jerzy Radziwiłowicz) w warszawskiej inscenizacji nie jest tylko poddanym dyscyplinie pokazem zwyczajnego „zabijania czasu” czy prezentacją złożoną z prób wypełniania sobie czasu oczekiwania. Cieplak, choć stara się nie uciekać od kierunku wyznaczonego przez autora w tekście, idzie jednak nieco dalej w swoim niuansowaniu tego, w jaki sposób dwaj protagoniści, prowadząc między sobą grę, urządzają sobie coś na kształt prywatnego teatru. Czyni to dokonując tylko lekkich przesunięć w zmianach tempa, w akcentach czy zmianach tonalnych.

W dotychczasowych realizacjach bardzo często główni bohaterowie uciekali w stronę kabaretowej clownady czy błazeństwa, które były konfrontowane z chwilami bezczynności i zamierania w ciszy. Cieplak decydując się na wystawienie „Godota” na kameralnej Scenie Studio tak organizuje cały ruch sceniczny, aby wszystkie spowolnienia były tak samo wypełnione treścią, tym samym dotkliwie i dojmująco działały na widza siedzącego zaledwie kilka metrów od aktorów. Nie znaczy to wcale, że realizatorzy i wykonawcy poszli w jakąś ponurą wizję z dominacją quasi-dyskursywnej bezpretensjonalności. Wręcz przeciwnie. Cieplak nie zapomina, że u Becketta równie istotne są komizm i śmieszność. Dlatego użyte wcześniej słowo dotkliwie wcale nie znaczy, że nurzamy się w samych ciemnościach, powadze czy czeluściach porażającego smutku. Ten z jednej strony tragiczny, ale i nie pozbawiony humoru aspekt podejmowanej przez Estragona i Vladimira gry bardzo dobrze podkreślają i kontrapunktują sceny z udziałem Cezarego Kosińskiego i Bartłomieja Bobrowskiego. Pozzo i Lucky, podobnie jak Chłopiec w interpretacji Franciszka Krupowicza, to postaci, które robią duże wrażenie. Nie mniejsze niż rola Jerzego Radziwiłowicza, który jako Vladimir wychodzi daleko poza schemat abstrakcyjnego włóczęgi, pogrążonego w wiecznej wędrówce. Równie skuteczny w wyrazie jest Mariusz Benoit, który w tej Beckettowskiej partyturze zachwyca precyzją wyczuwanego w punkt rytmu, tempa, pauzy, intonacji i napięcia. Najważniejsze jest jednak to, jak umiejętnie i wiarygodnie ci dwaj aktorzy potrafią na scenie być razem, bo rzeczywiście tworzą parę, która wydaje się być nieodłączna i nierozerwalna w swej odrębności.

Przedstawienie Cieplaka zdaje się być przemyślane w każdym dźwięku, w każdej słownej frazie, w każdym milczeniu, a jego muzyczność i melodyka są bardzo dokładnie zakomponowane w świadomości użytego gestu czy kroku. Bardzo dobrze takiej wykoncypowanej strukturze i ściśle sprecyzowanej formie, będącej nośnikiem wszystkich sensów, motywów przewodnich a nawet nastroju, opartej na wspomnianej już muzyczności z bardzo istotnym pauzowaniem i repetycjami, ale i takich przeciwieństwach jak cisza i dźwięk, podporządkowali się wszyscy aktorzy, którzy grają w tym spektaklu na innych instrumentach, niż grali dotychczas. Bez sięgania po mogące uchodzić już za wyeksploatowane sztuczki, manieryzmy, nawyki czy skrywanie się za tanimi, stereotypowymi psychologizmami czy motywacjami.  

W równie stylistycznej harmonii zbudowana jest przestrzeń (scenografia i kostiumy: Andrzej Witkowski), która daje postaciom, ale widzowi również, oddech dla toczących się myśli o przetrwaniu, w wielkim, choć bezpłodnym  oczekiwaniu, wraz z kamieniem i drzewem, na odmianę biegu wydarzeń, kolei losu, koła fortuny czy zrządzeń opatrzności. Odkupiciel się nie pojawi, tylko wypływający zza drzewa księżyc, swoim bezdusznym blaskiem „obłaskawi” wszystkie przeżywane przez Vladimira i Estragona daremności, frustracje, lamenty, niepokoje i niespełnione nadzieje.

Fot. Marta Ankiersztejn

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , ,