Sarah Walker: Dietoland. W.A.B., Warszawa 2018 – pisze Izabela Mikrut
Kobiecy bunt staje się w powieściach w ostatnim czasie coraz głośniejszy. To przeciwstawianie się nierównościom społecznym, ale i sprzeciw wobec traktowania pań przedmiotowo, jako obiektów pożądania. „Dietoland” to wizja nieodległej przyszłości, a już na pewno przełom dla bohaterki, Plum. O ile do niedawna temat nadwagi traktowany był w popkulturowych produkcjach z pobłażaniem i stanowił ewentualne źródło dobrodusznego śmiechu (każda grubaska mogła być szczęśliwa, kiedy tylko zaakceptowała swoją niedoskonałość), o tyle w „Dietolandzie” przekuwa się w agresję. Bohaterka ma już dość. Ma dość obsesji na punkcie szczupłego ciała, dość pełnych politowania spojrzeń ze strony innych ludzi. Ma dość zbędnych porad lub uszczypliwości. Plum może i chciałaby być dobra, cierpliwa i wyrozumiała, ale otyłość, z którą nie radzi sobie żadna dieta, izoluje ją od społeczeństwa. Nawet w pracy Plum otrzymuje zajęcie, przy którym nie musi spotykać się z ludźmi i narażać na przykre uwagi. W końcu postanawia coś zmienić i zapisuje się na operację zmniejszenia żołądka. Wtedy jednak trafia na Verenę, córkę „baptystki”, jednej z autorek radykalnych diet. Verena składa Plum nietypową propozycję: olbrzymią sumę w zamian za wypełnianie kolejnych punktów ekstrawaganckiego programu.
„Dietoland” jest mocno powiązany z „Alicją w Krainie Czarów”, zresztą Plum swoją wymarzoną wersję siebie nazywa właśnie Alicją. Czeka na cudowny środek, który – jak zaczarowane ciasteczko – pozwoli jej zmieniać rozmiary. Z „Alicji” są tu motta i tytuły, parę sygnałów wyobraźniowości ma odsyłać odbiorczynie do sfery beztroski. Jednak powieść utrzymana jest w konwencji kryminału. To, co najpierw wydaje się źródłem śmiechu, cała teoria „ruchalności”, czyli dostosowywania wyglądu do powszechnie akceptowanych standardów, skrywa okrutne drugie dno. Pojawia się tu sprawa dziewczyny, na której popełniony został gwałt zbiorowy. Ciała jej katów znaleziono na pustyni: ktoś na własną rękę postanowił wymierzyć sprawiedliwość. U Vereny Plum ma okazję wiele razy sprawdzić, czy na pewno warto dążyć do hołdowania modzie na szczupłą sylwetkę, jeśli wiąże się to z seksualnymi zagrożeniami.
Sarah Walker próbuje do opowieści zaprząc śmiech, ale bardziej interesuje ją jednak gniew. Pod jego wpływem komizm zamienia się w ostrą satyrę. Owszem, poszczególne scenki, jak choćby konsekwencje nieudanych randek, nadawałyby się na materiał rozśmieszający widzów w kinie, ale przesłanie tych miniatur jest jednak przerażające. Agresja przenika do różnych elementów życia Plum, zamienia otyłość w temat tabu, wstydliwą słabość, która uzasadnia wszelkie ataki. Bohaterka wiele razy będzie pokazywać, jak przypadkowi ludzie naruszają jej sferę osobistą, a to, czego doświadcza, ma być charakterystyczne dla dzisiejszej kultury masowej. Miejscami tom okazuje się przegadany, a czasem autorka stosuje naiwne zabiegi przykuwające uwagę odbiorców. Za to tytuł wybrzmiewa nawet lepiej niż w oryginale. Perypetie Plum nie zamienią się do końca w materiał na komedię, książka ma raczej wyzwalać złość i zjednoczyć te czytelniczki, które nie wpasowują się w obowiązujące kanony piękna. Pomysł został przy tym zrealizowany dość nierówno, w narracji zdarzają się tu momenty przestoju. Nie da się natomiast ukryć, że autorka sięga po temat ważny i mówi odbiorczyniom coś, co powinny usłyszeć – z pełną siłą.