Zapowiedzi

Katarzyna Szaulińska laureatką III edycji Konkursu o Nagrodę Dramaturgiczną im. Tadeusza Różewicza

16  listopada 2024 r. W Teatrze Miejskim w Gliwicach odbyła się uroczystość finałowa III edycji Konkursu o Nagrodę Dramaturgiczną im. Tadeusza. Nagrodę Główną i 50 000zł otrzymała Katarzyna Szaulińska za dramat „Kret/Mara”.

Autorka jest poetką, prozaiczką, psychiatrką i psychoterapeutką. W 2022 roku opublikowała nominowany do Nagrody Literackiej Nike zbiór opowiadań “Czarna ręka zsiadłe mleko”. Napisała także książki poetyckie “Druga osoba” (Biuro Literackie, 2020) i “Kryptodom” (Biuro Literackie, 2023) oraz scenariusz komiksu o depresji “Czarne fale” i monodram “Córcia” wystawiony w Teatrze WARSawy. Zbiór angielskich tłumaczeń jej wierszy “Faith in Strangers” (tłum. Mark Tardi) został wydany w USA (Toad Press/Veliz Press, 2021).

„Kret/Mara” jest opowieścią o podróży, mroczną diagnozą człowieczeństwa, ciemną i pełną rozpaczy. Jest jednak i czymś więcej. Jest opowieścią o odkupieniu. Opowieścią o tym, że możemy skonfrontować się z własnym okrucieństwem, egoizmem i małością, aby prosić skrzywdzonych o wybaczenie. Podjąć decyzję, że pokute jest najwłaściwszą drogą. Bardzo to w duchu Dostojewskiego, w duchu „Zbrodni i kary” – tak jakbyśmy wracali do źródeł literatury, szukając w niej pocieszenia i rady. – napisała w laudacji Małgorzata Sikorska-Miszczuk, przewodnicząca Kapituły Nagrody, w której zasiadali Zyta Rudzka, Beniamin Bukowski, Roman Pawłowski i  Paweł Szkotak.

W finale konkursu znalazły się także teksty „Błoto” Łukasza Pawłowskiego i „Norman Freeman” Agnieszki Jelonek.

Mijają trzy lata od powołania Nagrody i uważam, że jest to dla czas bardzo dobrze wykorzystany dla wspierania młodej polskiej dramaturgii. Po sukcesie Małgorzaty Maciejewskiej i dwóch realizacjach jej tekstu „Feblik”, w Teatrze Miejskim w Gliwicach powstaje spektakl VR na podstawie nagrodzonego tekstu „Szwaczka” Łukasza Barysa. Pojawiają się także kolejne inicjatywy wokół współczesnych tekstów, jak spektakl internetowy Macieja Piasnego. Dokładamy starań, by finaliści naszego Konkursu zyskali należne ich twórczości wsparcie. Pracujemy także nad rozwojem bazy sztuk konkursowych dla stałego zwiększania obiegu nowych tekstów w polskich teatrach. Z niecierpliwością czekamy na kolejne realizacje, w tym „Kret/Marę” Katarzyny Szaulińskiej. –  powiedział Grzegorz Krawczyk, dyrektor Teatru Miejskiego w Gliwicach, przewodniczący Rady Programowej Nagrody.

Laudacja Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk dla Katarzyny Szaulińskiej

„KRET/MARA” KATARZYNY SZAULIŃSKIEJ:

 OPOWIEŚĆ O KOŃCU ŚWIATA

Nagrodziliśmy opowieść o miłości, niemiłości i wciskaniu czerwonego guzika.

Nagrodziliśmy kunszt, z jakim Autorka o tym opowiada.

Nagrodziliśmy jej postapokaliptyczną wyobraźnię.

Główna bohaterka dramatu, Mara, nie objawia nam się w spektakularnej sytuacji.

Poznajemy ją, gdy zmywa naczynia. Ogląda też nagranie, w którym Alos, jej była partnerka, prosi, by odwiedziła ją w Zonie.

Ta sytuacja nie zapowiada końca świata.

Nie zapowiada katastrofy, zniszczeń, śmierci i destrukcji.

Sytuacja jest zwyczajna.

Mara zmywa naczynia, jej palce dotykają powierzchni talerzy.

Kto by pomyślał, że tymi samymi palcami Mara nacisnęła czerwony guzik? Tak, ten słynny czerwony guzik, który niszczy świat?! Wprawdzie (tym razem) nie  c a ł y  świat, tylko mały jego fragment – pocisk zamienił w pył kawałek ulicy i kamienicę z lokatorami… W Zonie, która powstała po katastrofie, pojawiła się wówczas głęboka Jama, żarłoczna i radioaktywna, rozświergotana muzyką z liczników Geigera.

Jak to się stało?

Jak doszło do naciśnięcia guzika?

I czy nie jesteśmy przyzwyczajeni do narracji, w których czerwone guziki naciskają wyłącznie mężczyźni?

Znamy ich dobrze: to szaleni dyktatorzy, albo psychopatyczni przywódcy imperiów zła, lub fanatyczni terroryści, ewentualnie szantażyści wielkiego formatu.

Czerwonych guzików nie wciskają młode, sympatyczne, wykształcone żony i matki, piękne, świadome kobiety, zajmujące odpowiedzialne stanowiska zawodowe, segregujące odpady i zatroskane o Ziemię.

Jednak Autorka opowiada o  t a k i e j  właśnie bohaterce i o potencjale zniszczenia, który w niej tkwi.

„Kret/Mara” to historia o współczesnej kobiecie, a nie psychopatycznych mężczyznach bez wglądów w siebie, agresywnych i brutalnych, nieempatycznych i okrutnych, opętanych żądzą władzy i skupionych na własnym ego.

Do tej pory to oni byli jedynym dysponentami czerwonych guzików, wrogiem rozpoznanym i zdiagnozowanym – i, pani Katarzyno, droga Autorko, po co było to psuć? (żart)

Przecież jest ratunek dla świata, który boi się końca świata.

Oddajmy czerwone guziki kobietom.

W nich nadzieja.

One nigdy, przenigdy ich nie wcisną.

Bo są kobietami.

Są lepszymi ludźmi.

Ale nie w tym dramacie.

Bohaterka „Kreta/Mary” nie bierze odpowiedzialności za własne postępki, wybory, za swoje życie, tylko mści się i wciska czerwony guzik.

Potem żyje (spokojnie?) ze świadomością zbrodni, oczyszczona z zarzutów, niepoddana karze, uniewinniona dzięki protekcji męża.

Aż pewnego dnia wyrusza w podróż do skażonej Zony i rozćwierkanej Jamy, do miejsca wybuchu i zniszczenia, by odwiedzić umierającą – wskutek jej decyzji – kochankę.

Ta podróż stanie się dla Mary podróżą do piekła.

Ale ta podróż wypali wszystko, co w bohaterce niegodne, tchórzliwe i zakłamane, małe, mroczne i egoistyczne.

„Kret/Mara” jest opowieścią o podróży, mroczną diagnozą człowieczeństwa, ciemną i pełną rozpaczy.

Jest jednak i czymś więcej.

Jest opowieścią o odkupieniu.

Opowieścią o tym, że możemy skonfrontować się z własnym okrucieństwem, egoizmem i małością, aby prosić skrzywdzonych o wybaczenie.

Podjąć decyzję, że pokute jest najwłaściwszą drogą.

Bardzo to w duchu Dostojewskiego, w duchu „Zbrodni i kary” – tak jakbyśmy wracali do źródeł literatury, szukając w niej pocieszenia i rady.

Uznanie winy, prośba o wybaczenie, potrzeba pokuty kończy i zamyka erę mroku w bohaterce, rozświetla serce Mary.

Gdy tak się dzieje, gdy my – jako ludzie, jednostki i narody podążamy taką drogą, możemy zacząć od nowa budować życie, zmieniać świat, zatrzymać jego destrukcję.

…Zastanawiam się też, że skoro pisarze tak uparcie wysyłają swoich bohaterów w podróż do piekła, po odkupienie win i skruchę, może jednak koniec świata tak szybko nie nastąpi?

A jeśli jednak nastąpi, to pisarzom będzie łatwiej, bo powiedzą: „my jako grupa zawodowa daliśmy z siebie wszystko, zrobiliśmy swoje i z czystym sumieniem witamy koniec świata”.

Kilka myśli co nie nowe o sytuacji dramaturga we współczesnym teatrze w Polsce. *

Kiedy się nad kwestą tytułową zastanawiałem przypominałem sobie napisaną przed 100 laty sztukę Luigi Pirandell’ego pod tytułem „Sześć postaci w poszukiwaniu autora”. Bohaterowie Pirandella domagali się zaistnienia w sztuce, obecnie autorzy domagają się zaistnienia w teatrze. Jakże zaskakujący zwrot akcji. Z chłodnej obserwacji polskiego teatru można wywnioskować, że jednym z zasadniczych warunków zaistnienia w nim dramaturga jest znalezienie reżysera – ich rola w pragmatyce teatralnej jest kluczowa, żeby nie powiedzieć dominująca. Jednak odnalezienie reżysera zainteresowanego nowymi utworami scenicznymi nie jest łatwe. Dlaczego? Reżyserzy wolą wystawiać własne teksty, scenariusze i adaptacje. Zapewne z powodu tantiem. Nie dziwi zatem ich słabe zainteresowanie rezultatami dramaturgicznych konkursów i niepodejmowanie się reżyserowania nagradzanych w nich tekstów. Na sześć sztuk, które w ostatnich dwóch edycjach weszły do finału naszego konkursu, zaledwie jedna doczekała się realizacji scenicznej… Gdzie indziej bywa podobnie.

Dramaturdzy, który mieli szczęście, żeby znaleźć reżysera, często muszą przełknąć inną, gorzką pigułkę zwykle pisząc teksty, jak to się mówi kolokwialnie, pod reżysera – nie są w pełni autonomiczni, lecz mniej lub bardziej od niego zależni. Wtedy jednak dostają przynajmniej szansę na skonfrontowanie tego, co piszą, z żywą teatralną publicznością, a nie jedynie z milczącym czytelnikiem. Poszukiwania na tym się jednak nie kończą, wkraczają w kolejną fazę – dramaturg musi ruszyć w drogę, tym razem na poszukiwanie… dyrektora. A oni, szczególnie ci którzy kierują teatrami repertuarowym  poza wielkimi ośrodkami miejsko-akademickimi, poza dostępem do tzw. progresywnej publiczności, otwartej na eksperyment, mają niską lub wręcz zerową skłonność do podejmowania ryzyka wystawiania nowych, nieprzegryzionych jeszcze przez życie teatralne tekstów. Bilety kupuje u nich w zdecydowanej większości publiczność o gustach nieco przeterminowanych, taka co to lubi oglądać to, co już wcześniej widziała, lub dowiedziała się, że zobaczyć wypada. A bilety sprzedawać trzeba.

Czy jest coś smutniejszego w teatrze, no może poza chałturą, od tego, gdy aktorzy grają do pustawej widowni? Ten rodzaj smutku przypomina mi wrażenia z peregrynacji po galeriach sztuki współczesnej, w których po wernisażach przez długie, długie tygodnie, aż do finisaży, wieje przygnebiającą pustką. Podobnej pustki, braku reakcji zwrotnej, braku zainteresowania – innego niż tylko branżowe, pustki, która jest twarzą sromotnej klęski, boją się także dyrektorzy teatrów. Ratują więc honor teatralnego domu, czy to czytaniami performatwnymi nowych sztuk, czy też ich realizacjami audiowizualnymi, ale trzeba sobie powiedzieć jasno, że są to wyroby teatralnopodobne, listki figowe skrywające wstydliwą rzeczywistość. A więc, co dalej? Co dalej z dramaturgiem miotającym się między Scyllą skupionego na sobie reżysera, a Charybdą dyrektora repezentującego szeroką publiczność? Pozostawiam to pytanie w zawieszeniu.

Oczywiście Dramaturgowi na fasadach teatrów nie zawsze ukazuje się gorejący napis „Porzuć wszelką nadzieję”. Tak źle na szczęście nie jest. Nomen omen, ani w Piekle, ani też w Czyśćcu, Dante nie umieścił, o ile mnie pamięć nie myli, żadnego dramaturga. Być może w ocenie florentyńczyka wszyscy dramaturdzy są bez grzechu więc powinni iść prosto do Nieba. Przywołana przeze mnie sztuka Pirandella także długo nie odniosła sukcesu wśród sobie współczesnej publiczności. Pomogła jej dopiero Nagroda Nobla, którą pisarz dostał… niedługo przed śmiercią.

No dobrze, ale co w takim razie dramaturg ma czynić, jak postępować z tak, a nie inaczej ustawioną, niezbyt mu sprzyjającą, czasem nieznośnie przyziemną, maszynerią teatralną?  Przystosować się, iść na kompromisy, buntować, założyć własny teatr, reżyserować swoje sztuki? Może. A może na pisaniu poprzestać, nie oczekiwać niczego więcej – poza Nagrodą Nobla rzecz jasna – pozostać autsajderem teatralnej rzeczywistości, literackim pustelnikiem zarabiającym na życie gdzie indzie? Pytania trudne, a jeszcze trudniejsze są odpowiedzi. I jeszcze nieznośne, kołaczące się od czasu do czasu w głowie myśli: film uczyni cię sławnym, telewizja bogatym, a teatr? No cóż, da ci być może poczucie moralnej wyższości…

Znakomity amerykański dramaturg, Edward Albee, autor „Chwiejnej równowagi”, powiedział: dramaturg to ktoś, kto wywiesza swoje wnętrzności na scenie. Może i tak … lecz jeśli to prawda nie może chyba oczekiwać, gdyż byłby to dziecinną wręcz naiwnością, że każdemu przypadną one do gustu … nawet w kraju, w którym spożywanie flaków jest narodową czynnością gastronomiczną.

Grzegorz Krawczyk

* Tekst wystąpienia Przewodniczącego Rady Programowej Konkursu Nagrody Dramaturgicznej im. Tadeusza Różewicza wygłoszony podczas uroczystości finałowej III edycji Konkursu 16 listopada  2024 r.

Komentarze
Udostepnij