Recenzje

Kiedy chcę uciec od życia…

O spektaklu „Mój rok relaksu i odpoczynku” Ottessy Moshfegh w reż. Katarzyny Minkowskiej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie pisze Katarzyna Harłacz.

Teatr Dramatyczny w Warszawie adaptując mroczną (choć jednocześnie przezabawną i pełną ironii) powieść ”Mój rok relaksu i odpoczynku” dramatopisarki Ottessy Moshfegh, głęboko wgryzł się w ciemną stronę ludzkiej psychiki. Spektakl przyjmuje formę wypowiedzi głównej bohaterki na temat swojego życia: smutnej opowieści o potrzebie faszerowania się lekami, wynikającej z chęci ucieczki przed życiem i ludźmi.

Główna bohaterka i zarazem narratorka sztuki jest piękną, inteligentną, dobrze wykształconą i w dodatku bogatą Amerykanką (w tej roli bardzo naturalna, radząca sobie z szerokim wachlarzem emocji i postaw, Izabella Dudziak). Wydaje się, że młoda kobieta ma wszelkie dobra, które są ważne we współczesnym świecie, ale nie ma najważniejszego: radości życia i spokoju ducha.

W trakcie opowiadania o swym życiu (wypowiedzi narratorki były nagrywane kamerą, które to nagranie później, jak się okazuje, będzie wykorzystane) pojawiają się jednocześnie w tle przenikające się obrazy wspominanych chwil. Jakby teraźniejszość i przeszłość nakładały się i nie mogły istnieć bez siebie.

Przeszłość, która ukształtowała dziewczynę, nie była kolorowa. Rodzice nie dali jej poczucia bezpieczeństwa, wiecznie pijana i egocentryczna matka nie mogła sobie poradzić ze sobą, nieobecny emocjonalnie ojciec, który nie potrafił nawiązać kontaktu uczuciowego z matką, uciekał w pracę. Niedojrzała przyjaciółka przytłaczała ją opowieściami o niekończących się dietach, zapatrzeniu w pop gwiazdy i infantylnej miłości do szefa. Do tego męczyła ją relacja z chłopakiem, z którym nie potrafiła się rozstać, mimo że dawno już nic konstruktywnego ich ze sobą nie wiązało – na zmianę sobą manipulowali i wykorzystywali siebie.

Z ważnymi dla niej osobami nie potrafiła spotkać się w prawdziwej bliskości. Z czasem coraz gorzej sobie radzi z rzeczywistością, koszmary wewnętrzne coraz mocniej ją przytłaczają, doskwiera samotność i ból istnienia. Postanawia na rok wyłączyć się z życia i przespać je w nadziei, że po tym czasie sprawy w magiczny sposób same się poukładają. Konsultuje się z psychiatrą, kłamie, że ma problemy z bezsennością. Nawiedzona lekarka bezmyślnie faszeruje pacjentkę lekarstwami jako jedynym antidotum na ból życia (w roli szalonej pani psychiatry wspaniała i prześmieszna Anna Kłos).

Bardzo trafnie został pokazany świat koszmarów – obrazowo i przejmująco odtworzone lęki młodej dziewczyny, jej poczucie bezradności i utknięcie w pułapce umysłu. Zapadanie się w światy równoległe po spożyciu leków psychotropowych przeistaczało się w sceny ekspresyjnej halucynacji – wypełnionej dynamiczną muzyką, grą świateł i szalonym grupowym tańcem. Wszystko to podkreślało, że bohaterka znalazła się w alternatywnej rzeczywistości. Rzeczywistości, w której odnajdywała tylko swoje lęki – nie mogło być inaczej, jeśli one były jej normą w świecie realnym.

Wpleciony w ten halucynacyjny obłęd, synchroniczny układ tańca dwóch par: matki z ojcem oraz córki z byłym chłopakiem pokazał, jak schemat relacji matki z ojcem stał się odzwierciedleniem podświadomych wzorców zachowania i podejmowania decyzji córki w jej relacjach damsko-męskich.

Sen to stan odpoczynku i wyłączenia świadomości, przywraca organizmowi równowagę po aktywnym dniu – u zdrowej osoby, mającej dobry kontakt ze swym wnętrzem. W przypadku głównej bohaterki sen stał się jedynie ucieczką. Jej historia inspiruje artystę Ping Xi do zrobienia wystawy o ciągłym śnie dziewczyny – nie licząc się zupełnie z jej stanem psychicznym. Zblazowany artysta, zdolny do taniego szokowania i prowokowania, żywił nadzieję na potencjalny rozgłos i zdobycie popularności swoim niebanalnym (jak mu się wydawało) pomysłem.

Bezmyślność, wieczna pogoń za wybujałymi wyobrażeniami, brak zadowolenia z życia i brak współczucia dla drugiego człowieka wychodzi z bohaterów sztuki na każdym kroku – wszyscy pełni są górnolotnych słów, pustych rad i wymyślnych sloganów o życiu, uczuciach czy sztuce. Tak naprawdę każdemu z nich brakuje osadzenia w rzeczywistości i zwykłej radości – radości wynikającej z zaufania w proces życia, fascynacji jego barwami i wewnętrznej zgody na jego złożoność, nieprzewidywalność, ale i na trudy.

Intelektualne idee artystyczne (górnolotne słowa dotyczące sztuki wypowiadane przez artystę i właścicielkę galerii, w której odbyła się wystawa) pokazywały, jak niektórzy ludzie nie potrafią uszanować i doceniać wartości drugiego człowieka – staje się on jedynie przedmiotem, z którego można sobie skorzystać. Nasuwa się tu skojarzenie z dramatem „Kształt rzeczy” amerykańskiego dramaturga Neila LaBute, w którym głównym wątkiem był temat posłużenia się człowiekiem jako przedmiotem kreacji artystycznej.

W finałowej scenie do głównej bohaterki dociera myśl, że przy użyciu czynników zewnętrznymi nie zazna spokoju ducha. Zaczyna rozumieć, że gdzieś indziej trzeba szukać odpowiedzi.

Był to spektakl z głębokim przesłaniem, świetnym pomysłem na realizację i wspaniałym wykonaniem aktorskim. Choć – trzeba przyznać – był nieco za długi (ponad trzygodzinny), można było go nieco skrócić. Nie ze względu na rozwlekłość, bo oglądało się go z zapartym tchem, ale ze względu na ograniczony czas koncentracji uwagi odbiorcy. Niemniej jednak jest to spektakl wyjątkowy, głównie z powodu podjętego tematu dotyczącego złożoności przeżyć ludzkich i trudności z odnalezieniem spokoju wewnętrznego we współczesnym świecie. Także z powodu sposobu przedstawienia tej tematyki niebanalnymi rozwiązaniami scen, nakładającymi się obrazami i liniami czasowymi, i z ekspresyjnie przedstawionym, mrocznym światem niepoukładanej ludzkiej psychiki.

fot. Monika Stolarska

Komentarze
Udostepnij
Tags: , ,