Recenzje

Kilka tysięcy happy endów

O spektaklu „Pod adresem marzeń” – reż. Marek Zákostelecký, Teatr Lalki i Aktora KUBUŚ w Kielcach – zaprezentowanym na Festiwalu małych Prapremier w Wałbrzychu pisze Kamil Bujny.

Po obejrzeniu pierwszego przedstawienia w ramach wałbrzyskiego Festiwalu małych Prapremier zacząłem się zastanawiać, jak wygląda dziecięca recepcja pokazu lalkowego: co młody widz czuje, jak postrzega sceniczną fikcję, czym są dla niego same lalki. Ku mojemu zdziwieniu odpowiedzi na te pytania przyszły szybciej, niż się spodziewałem. A wszystko za sprawą spektaklu „Pod adresem marzeń” kieleckiego Teatru Lalki i Aktora „Kubuś”.

Omawiana prezentacja utrzymana jest w wyraźnie baśniowej atmosferze i traktuje o historii budynku, w którym mieści się wspomniany teatr. Wszystkie składowe tego pokazu, zaczynając od scenografii, rekwizytów i strojów, kończąc na opowiedzianych historiach oraz kreacjach aktorskich, tworzą czarujący i urzekający nastrój, sprawiający, że dorosły widz może poczuć się przez chwilę jak dziecko. To dobrze. Zákostelecký, odpowiedzialny nie tylko za reżyserię, ale również za kostiumy, scenografię i lalki, tworzy bowiem na scenie rzeczywistość zupełnie osobną, choć pełną ciepła i przystępną. Wprawdzie jego przedstawienie bazuje na estetyce teatralnej sztuczności, to nie próbuje budować dystansu między sceną a widownią. Wręcz przeciwnie. Przełamywanie czwartej ściany, bezpośrednie zwracanie się do odbiorców, budowanie teatru w teatrze (poprzez autotematyczność samej inscenizacji), „papierowość” scenografii i wspomniana baśniowość sprawiają, że nie sposób nie oglądać tej prezentacji inaczej, niż poprzez satysfakcjonujące poczucie urzeczenia. „Pod adresem marzeń” roztacza bowiem przed publicznością obraz świata nierzeczywistego, choć dającego wrażenie realności poprzez lokalność zaprezentowanych historii, na wskroś magicznego, w którym wszystkie marzenia się spełniają, a ludzie żyją długo i szczęśliwie. Nie ma w tym jednak ani krzty naiwności czy infantylizmu. Zákostelecký, chcąc przedstawić dzieje Teatru „Kubuś”, a przy tym historię miasta i budynku, w którym działa wspomniana instytucja, wykorzystuje całe spectrum możliwości, jakimi dysponuje jako reżyser w kreowaniu rzeczywistości scenicznej: różnego rodzaju lalki (m.in. cieniowe), częstą zmianę scenografii, stroje epokowe, wizualizacje, piosenki oraz zabawę z głównym planem i przestrzenią (aktorzy wychodzą zza lalek, przechodzą ze sceny do filmu i z filmu z powrotem na scenę, podróżują w czasie itd.). Wszystko to buduje aurę wyjątkowości wokół „ogrywanego” budynku teatru, a w rezultacie również wokół samego pokazu.

„Pod adresem marzeń” wyróżnia się zawiłą i misterną konstrukcją, która dla widza, zarówno tego młodszego, jak i starszego, okazuje się całkowicie zrozumiała i przejrzysta. To naprawdę niemałe osiągnięcie, zwłaszcza, że Zákostelecký proponuje wielopoziomową, uniwersalną i ahistoryczną opowieść: choć osią kompozycyjną przedstawienia jest upływ czasu i następujące po sobie, nierzadko w odstępach kilku dekad, wydarzenia, to w przedstawieniu przeszłość miesza się z teraźniejszością, a czas zostaje poddany całkowitej redefinicji. Wszystko to – za sprawą dynamicznego, stałego tempa oraz kalejdoskopu osobowości i wyrazistych charakterów – z jednej strony zapewnia widzowi świetną rozrywkę, a z drugiej przyczynia się do ożywienia sentymentu i tęsknoty za czymś, co tak naprawdę istnieje wyłącznie w sferze wyobrażenia i mitu: idealnym, pięknym, spokojnym światem, w którym wszystko jest możliwe. Pod tym względem należałoby porównać pokaz kieleckiego teatru do największych dzieł realizmu magicznego. W „Pod adresem marzeń” obcujemy bowiem z pewnym fantazmatycznym obrazem świata, będącym wynikiem wiecznego marzenia za czymś ukrytym i niedostępnym. Zákostelecký nie tworzy na scenie nowej, od podstaw wymyślonej rzeczywistości, tylko reinterpretuje już zastaną, wykorzystując najpiękniejsze baśniowe wyobrażenia – o spełniających się życzeniach, magicznych pomagierach i o sprzyjającym człowiekowi świecie. Osadza przy tym wykreowaną opowieść między tym, co realne i lokalne (konkretne miejsce, określony budynek, prawdziwe zdarzenia historyczne), a tym, co nieuchwytne i wyobrażone. Dzięki temu pokaz nie tylko czaruje, ale również uczy.

Oglądając przedstawienie Teatru Lalki i Aktorka „Kubuś”, poczułem się jak zafascynowane opowieścią dziecko, które z dużym zainteresowaniem i młodocianą naiwnością śledzi każdy krok i każdą „sztuczkę” aktorów, wierząc, że to, co na scenie, jest całkowicie realne. I o to realizatorom prezentacji najpewniej chodziło. Brawo!


Fot. Bartek Warzecha

Komentarze
Udostepnij
Tags: , ,