O spektaklu „Lista męskich życzeń” Norma Fostera w reż. Artura Barcisia z WojArt w Teatrze IMKA w Warszawie pisze Wiesław Kowalski.
Komedie Norma Fostera, przynajmniej te które pojawiły się dotychczas na polskich scenach (m. in. „Długi łykend”, „Między łóżkami”, „Ostra jazda”, „Premiera”, „Old Love”), to głównie utwory rozpisane na kilka postaci, oparte na wartkim dialogu mocno zróżnicowanych charakterologicznie bohaterów, na nie pozbawionej mrugnięć oka konwersacji dającej aktorom możliwość wykreowania odmiennych postaci, będących z różnych powodów najczęściej na życiowym rozdrożu. Jednocześnie kanadyjski autor pokazuje jak kruche bywają relacje międzyludzkie, co czyni z dużym zmysłem obserwacyjnym, sprytnie podpatrując ludzkie schematy zachowań pełne słabości, ograniczeń, skrywanych pragnień czy zawiści. Podobnie jest w „Liście męskich życzeń”, które wyreżyserował w WojArcie Artur Barciś, a warszawska publiczność mogła się spotkać z Kacprem Kuszewskim (Leon), Waldemarem Obłozą (Bill) i Anetą Zając (Justine) w Teatrze Imka na warszawskim Bemowie. Aktorzy podczas premiery w swoich rolach byli dla publiczności źródłem nieustającego komizmu, zarówno panowie wcielający się w parę starych przyjaciół, jak i jedyna wśród nich kobieta, próbująca wkomponować się w spełnienie listy tytułowych męskich życzeń.
Podstawą powodzenia tego typu komedii jest umiejętnie i wiarygodnie prowadzony przez aktorów dialog. Nie jest to dzisiaj umiejętność spotykana w komediowych przedstawieniach zbyt często, bo wymaga sporego warsztatu, dlatego warto podkreślić to, co robią Kacper Kuszewski i Waldemar Obłoza, albowiem słucha się ich rozmów z niekłamaną przyjemnością, tym bardziej, że dotyczą one nie tylko ich długoletniej przyjaźni, która nie zawsze jest pozbawiona „hipokryzji”, ale też niekiedy bardzo intymnych spraw damsko-męskich relacji, nie tylko tych salonowo-kuchennych, ale i sypialnianych. Obydwaj aktorzy osiągnęli niezwykle wysoki poziom szczególnej autentyczności, zwłaszcza wtedy, kiedy ich rozważania na temat „cnót niewieścich” i oczekiwań wobec życiowej partnerki mocno się rozmijają, kiedy trzeba ze stworzonej listy własnych życzeń nagle coś wykreślić, by ratować męską skórę przed totalną katastrofą lub pożądaną wcześniej cechę zastąpić czymś innym. Kuszewski z Obłozą doskonale potrafią wykorzystać to, co nazywamy łapaniem za słówka, świetnie posługują się drobnymi uszczypliwościami, nie zawsze będąc wobec siebie do końca uprzejmymi, znakomicie ogrywają wszelkie stereotypy, kompleksy czy swoje wyobrażenia o szczęśliwym życiu z kobietą. Stąd bardzo szybko, dzięki uzyskaniu partnerskiej wiarygodności, ich bohaterowie, z których jeden jest pisarzem, a drugi poświęca się naukowo badaniom statystycznym, zjednują sobie już samym serwowaniem wzajemnych pretensji dużą sympatię publiczności. Zwłaszcza Waldemar Obłoza, który w roli Billa nie bez wdzięku ogrywa pielęgnowaną przez lata samotność czy poczucie odrzucenia. Również Kuszewskiego jako Leona nie ominie życiowy zamęt, na czym mocno podupadnie jego pisarska kariera. A widzowie – co nie trudno zauważyć – szukają coraz częściej w teatrze wiarygodnie i przejmująco opowiedzianej historii z „prawdziwego życia”. Takiej, która może stać się poletkiem dla własnej obserwacji w badaniu napięć i międzyludzkich relacji.
Artur Barciś jako reżyser zadbał o właściwe tempo i żywy rytm dialogu, o wyrazistość narracyjnych gestów, umiejętnie pokazał zmienność planów czasowych i to, jakie ma to konsekwencje dla rozwoju i ewoluowania postaci. Ciekawie też wykorzystał treści, które nie zawsze musiały śmieszyć, a mogły wprowadzić nieco przewrotności i słodko-gorzki nastrój. W dodatku wszystko, co robi na scenie Aneta Zając, a powiedzmy od razu, że łatwo było w tej „niedookreślonej” roli obsunąć się w pewien rodzaj nawet niesmaczności w spełnianiu męskich „zachcianek”, jest podane zgrabnie, bez przerysowania, daje też asumpt nawet do nieco głębszych rozważań na temat powikłanych stosunków damsko-męskich i oczekiwań wobec siebie, które nie zawsze przynoszą upragniony czy wymyślony wcześniej efekt. W komedii Fostera ogromną bowiem rolę odgrywa wyobraźnia i pamięć, a także przemiany jakie w tych materiach zachodzą pod wpływem różnych emocji. To powoduje, że sytuacje, w których odnajdujemy bohaterów nie szeleszczą papierem i w niczym nie przypominają protagonistów tak dobrze nam znanych choćby z telenowelowych seriali. Dlatego rozszyfrowywanie tajemnic kobiecej natury jest w tym spektaklu nie tylko śmieszne, ale i mocno angażujące w próbach dotarcia do istoty i sensu opowieści o ludziach, którzy próbują, nie zawsze sami przekonani co do swoich racji i podejmowanych działań, poskładać swoje życie zupełnie od nowa.
fot. mat. teatru