Recenzje

Klasyk

Timothy Zahn: Star Wars. Ciemna strona mocy. Foksal, Warszawa 2019 – pisze Izabela Mikrut.

Tego typu publikacje ogłaszane są bestsellerami jeszcze zanim na dobre zaczną się sprzedawać – a to na podstawie ruchu marketingowego wokół produkcji-matki. Dzisiaj już należąca do klasyki seria Trylogia Thrawna wydana pod szyldem Star Wars – „Ciemna strona mocy” to książka oparta na scenariuszu filmowym, opracowana jeszcze w latach 90. XX wieku na podstawie tego, co dostarcza się widzom. I jeśli w publikacjach dla młodych odbiorców taki zabieg się sprawdza – dzieci i tak zwracają uwagę przede wszystkim na linię fabularną, zestaw wydarzeń zapamiętanych z filmu – i sprawdzają ich zgodność z powieścią, to w przypadku książek dla dorosłych szybko na jaw zaczynają wychodzić poważne braki. Nie da się przeszczepić filmu na dobrą literacką powieść, chociaż w odwrotną stronę udaje się to całkiem często. Jednak Timothy Zahn musi ponieść klęskę – jako odtwórca, a nie twórca, jako ten, który bazuje na gotowym materiale i nie może rozwinąć skrzydeł w opowiadaniu o metamorfozach postaci. Być może trzeba szerokiej perspektywy – przejrzenia całej serii pod kątem rozwoju charakterów, jednak mimo ogromnej rzeszy zachwyconych tomem i całym cyklem, można mieć do opowieści spore zastrzeżenia. Nie zdezaktualizowała się, o tym nie ma mowy – jednak rozczarowuje na płaszczyźnie kreowania świata przedstawionego.

Timothy Zahn przez bardzo długie partie tekstu zajmuje się niemal wyłącznie prowadzeniem dialogów między postaciami, zderza kolejnych bohaterów, każe im wymieniać opinie i komentować wydarzenia – z takiego podejścia odbiorcy dowiadują się, co też w akcji ma znaczenie. Koncentruje się na powieściowym tu i teraz – kiedy postacie przerzucają się uwagami, nie istnieje nic poza nimi, zupełnie jakby rozmawiali w próżni (co zamienia lekturę tomu trochę w lekturę komiksu z niedopracowanymi kadrami); tło przestaje funkcjonować. Oczywiście dla fanów Gwiezdnych Wojen nie będzie to miało najmniejszego znaczenia, ale z zewnątrz takie podejście autora przypomina śledzenie scenopisu. Trudniej przez to przyglądać się całemu uniwersum, skoro Zahn funduje ciągle wycinki, bardzo szczegółowe – i zresztą w dialogach zadba i o humor, i o zwroty grzecznościowe, i o nawiązania do wydarzeń – opracuje i treść, i formę – a jednak w suchych wymianach informacji przestają się liczyć charaktery i to może stać się problemem przy odbiorze. Autor zapomina o tym, że postacie poza aktualnymi powinnościami muszą mieć jeszcze jakieś odrębne dążenia, kontekst funkcjonowania i możliwości rozwoju – a wygląda, jakby im tego odmawiał. Na tym polega dysonans poznawczy w tej lekturze.

Timothy Zahn bardzo dba o precyzję w wypowiedziach, wplata do nich potrzebne wiadomości, stara się, by odbiorcy mieli pełny ogląd tego, co dzieje się w umysłach postaci w momencie wchodzenia w relacje interpersonalne – a jednocześnie na poziomie konstrukcji książki przestaje się przejmować drobiazgami, jakby mógł zaspokoić ciekawość czytelniczą ofertą podglądania bohaterów, bez chęci zrozumienia ich. To pozostawia spory niedosyt – zwłaszcza przy tak mocno eksponowanym nastawieniu na uważną obserwację aktualności. Trochę przypadkowo Timothy Zahn tą książką wpisuje się w nurt dzisiejszych publikacji okołofilmowych, zupełnie jakby przewidział kierunki, w jakich pójdzie pisanie pod scenariusze. Nie jest to jednak rozwiązanie satysfakcjonujące dla odbiorców, którzy lubią czytać rozłożyste i pełnowymiarowe powieści.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,