Marek Hłasko: Piękni dwudziestoletni. Iskry, Warszawa 2020 – pisze Izabela Mikrut.
To jest książka, która uwodzi. Uwodzi kolejne pokolenia i nawet jeśli Hłasko nie jest już tym „zbuntowanym” pisarzem, którego warto czytać w celu manifestowania swojego stosunku do rzeczywistości, a sklasyczniał i stał się twórcą z kanonu lektur szkolnych, „Piękni dwudziestoletni” pozostają historią niezwykłą. Popularyzatorskie wydanie tego tytułu ukazuje się teraz w Iskrach – i uzupełnia świetnie zapoczątkowany cykl dzieł Hłaski. Iskrowa propozycja ma szansę zastąpić na półkach dawne czarno-białe wydanie, które u większości czytelników prawdopodobnie się rozleciało – zwłaszcza że wydawnictwo konsekwentnie przypomina twórczość Marka Hłaski i buduje na nowo zainteresowanie kolejnego pokolenia tym pisarzem.
„Piękni dwudziestoletni” to pozycja wielowymiarowa, chociaż dzisiaj – co najzupełniej zrozumiałe – będzie wywoływać mniejsze reakcje niż w momencie pierwodruku. Dotyczy rzeczywistości pisarza, życia literackiego i kulturalnego w PRL-u i spraw towarzyskich, czasami zahaczających o politykę, a czasami będących manifestacją wolności wewnętrznej. I teraz: chociaż pojawiają się tu nazwiska znane, Hłasko bardzo chętnie myli tropy i tworzy całe wiarygodnie brzmiące anegdoty na temat kolejnych artystów czy znajomych z różnych sfer, nie tylko artystycznych. Drwi sobie z polityki i działań rządzących, pokazuje, jak próbował obejść system – co w sytuacji, kiedy miał donosić na kolegów, a co gdy szedł do więzienia. Radzi, jak podrywać kobiety i opowiada, jak splagiatował powieść produkcyjną. W tym wszystkim najsilniejsza jest autokreacja. Nie ma znaczenia, co w „Pięknych dwudziestoletnich” jest prawdą, a co fikcją – przynajmniej dla dzisiejszych odbiorców, którzy nie muszą czytać już tej książki przez lekturowy klucz (chyba że akurat z jakiegoś powodu muszą rozstrzygnąć, co pisarz sobie zmyślił dla własnej satysfakcji). „Piękni dwudziestoletni” teraz to przede wszystkim źródło rozrywki. A to dlatego, że Marek Hłasko jest znakomitym gawędziarzem. Wie, jak prowadzić opowieść, żeby uwypuklić w niej komizm, jest wyczulony na brzmienie puent. Dba o to, żeby każda historia kończyła się przejrzystym dowcipem lub podsumowaniem (bo przecież nie zawsze o żart chodzi). Nie ogranicza go w żaden sposób forma, więc może Hłasko pisać swobodnie – objawia się to naturalnością w stylu i dobrymi pomysłami. Tu udaje się również zmieścić zabawy formalne – trudne do wykorzystania gdzie indziej, choćby westernowe skojarzenia czy bezpośrednie dialogi – za każdym razem autor może dobrać odpowiedni sposób wyrazu do treści tak, by całość była jeszcze bardziej przejmująca. Siłą „Pięknych dwudziestoletnich” są pełnokrwiste postacie, bez względu na to, ile w nich prawdy – przekonujące. Można bawić się w literackiego detektywa i sprawdzać tropy biograficzne, ale da się też tę publikację dzisiaj traktować czysto rozrywkowo. To sprawia, że młode pokolenie może znów otworzyć się na Hłaskę, docenić jego kąśliwość czy umiejętność prowadzenia obserwacji i przenoszenia ich na literaturę faktu.