O spektaklu „Zegarek” Jerzego Szaniawskiego w reż. Agnieszki Lipiec–Wróblewskiej w Teatrze Telewizji pisze Krzysztof Krzak.
W zasadzie każde pisanie o kolejnej premierze w Teatrze Telewizji można ostatnio zaczynać od stwierdzenia: ale to już było. Dotyczy to także najnowszego spektaklu zagranego na żywo ze studia TVP 3 w Lublinie 23 października 2023 roku, czyli „Zegarka” Jerzego Szaniawskiego w reżyserii Agnieszki Lipiec – Wróblewskiej.
Nowymi wersjami prezentowanych przed laty w Teatrze TVP były, przypomnijmy, i „Pierwsza lepsza”, i „Mord w hurtowni” czy „Apetyt na czereśnie”. „Zegarek” miał swoją telewizyjną prapremierę już w 1955 roku. Jedną z ról w tym spektaklu wyreżyserowanym przez Józefa Słotwińskiego zagrał Tadeusz Łomnicki, który powtórzył rolę Jana w reżyserowanym przez Jerzego Antczaka „Zegarku” z 1961 roku. Zegarmistrzem był w nim znakomity Kazimierz Opaliński, a Panią Antonina Gordon–Górecka, która jeszcze raz zagrała tę rolę w 1980 r. (reżyserował Andrzej Zakrzewski, a grali też: Jan Świderski i Marek Kondrat).
Spektakl Agnieszki Lipiec–Wróblewskiej jest zatem czwartą telewizyjną realizacją słuchowiska radiowego Jerzego Szaniawskiego z 1935 roku. Dobrze się stało, że reżyserka sięgnęła po twórczość tego, jak się wydaje, zapomnianego obecnie twórcy, który w swoich licznych sztukach podejmował ważkie problemy etyczno–moralne i społeczne, by przypomnieć choćby tylko „Most”, „Żeglarza” czy „Dwa teatry”. W „Zegarku” też mamy do czynienia z problematyką natury moralnej. Oto w sklepie – zakładzie zegarmistrzowskim pana Artena w czasie nieobecności jego właściciela ginie bardzo cenny zegarek. Szef oskarża o kradzież swojego ucznia, którego w związku z tym zwalnia z pracy. Jan Tomczyk, po latach tułaczki po prowincji zakończonej szczęśliwie w Szwajcarii, poznaje prawdę o sprawcy kradzieży. Nie wyjawia jej swojemu przełożonemu, gdy panowie spotykają się po długim czasie niewidzenia. Nie chce burzyć spokoju (nawet jeśli tylko pozornego) starego, samotnego człowieka czy może nie ma przekonania, że ten jest gotów uwierzyć w druzgocącą prawdę, nie tylko o kradzieży, a także o swoim małżeństwie? Tym bardziej, że Zegarmistrz jest już wtedy wdowcem, który wciąż kocha swoją zmarłą żonę… A może ma świadomość do czego poznanie prawdy może doprowadzić Artena i stąd takie szlachetne zachowanie Jana? Mówić prawdę, czy lepiej ją zataić – problem występujący w literaturze dramaturgicznej dość często, by wspomnieć choćby twórczość Henryka Ibsena z „Dziką kaczką” na czele. Szaniawski zdaje się dorzucać do rozstrzygnięcia tego dylematu tylko to, że wyjawienie prawdy komuś innemu nie zmienia naszego postrzegania samego siebie, bo przecież my od samego początku wiemy, jaka ona była. Wyraźnie artykułuje to Jan podczas rozmowy z Panią, siostrą zmarłej żony Zegarmistrza.
Jeśli więc był jakiś powód, by w poniedziałkowy wieczór zasiąść przed telewizorem i obejrzeć „Zegarek” w reżyserii Agnieszki Lipiec–Wróblewskiej to było nim aktorstwo. Krzysztof Stroiński w roli Zegarmistrza po raz kolejny dowodzi, że znakomitym aktorem jest. Ileż w jego aktorstwie krańcowo różnych emocji i uczuć wyrażanych niezwykle dyskretnymi środkami! Od ojcowskiej niemal troski o młodego ucznia, poprzez stanowczość graniczącą z bezwzględnością wobec niego aż po zagubienie, niepewność wywołaną domysłami. Bardzo dobrą kreację stworzył też Piotr Żurawski, pokazując niezwykle wiarygodnie przemianę granego przez siebie Jana. Jest równie przekonujący jako ofiara niesłusznego oskarżenia o kradzież, jak i moralny zwycięzca, gdy zachowuje dla siebie prawdę o kradzieży sprzed lat. Nijak jedynie nie przypomina Żurawski 19–letniego młodzieńca, jakim jest Jan w pierwszej odsłonie. Tak czy owak najnowszy „Zegarek” jest popisem znakomitej gry tych dwóch aktorów z małymi „intermezzami” w wykonaniu Karoliny Gruszki (Pani) i Philippe’a Tłokińskiego (Mecenas).
Niepotrzebnie reżyserka przesadnie eksploatuje grę bez słów w wykonaniu Stroińskiego, każąc mu „grać” nawet po napisach końcowych. Wyglądało to tak, jakby twórcy spektaklu chcieli za wszelką cenę dobić do pięćdziesięciu minut przeznaczonych przez szefostwo Teatru TVP na sztukę Szaniawskiego. Zaoszczędzono też na scenografii: Mirek Kaczmarek zbudował sklep Artena środkami wręcz ascetycznymi do bólu (dwa stoliki, kilka krzesełek), ale może to i dobrze, bo scenografia nie rozpraszała widza, pozwalając mu skupić się na relacjach dwóch protagonistów (w przeciwieństwie do rozwiniętych ponad miarę projekcji wizualnych). Może już jednak czas na spektakl Teatru Telewizji nie będący mniej lub bardziej udanym remakiem czegoś, co już było?
Fot. Kleopatra Kharof