O spektaklu „Don Juan” Moliera w reż. Piotra Kurzawy w Teatrze Polskim w Warszawie pisze Anna Czajkowska.
Jak zwykle, gdy mowa o dawnych, powszechnie znanych scenicznych tekstach z epoki, rodzi się pytanie – czy warto sięgać do utworów, które wielu osobom kojarzą się jedynie z lekturą szkolną albo wzmiankami w encyklopedii? A jednak. Znajomość treści utworów i ich wymowa szybko uciekają z pamięci, o uniwersalnych wartościach – językowych, kulturowych nie wspominając. Mimo upływu dziesięcioleci, przełomowy Molier wciąż może uchodzić za „wielkiego malarza charakterów” i niezmiennie stanowi doskonały materiał do inscenizacji, kolejnych adaptacji, odczytywania wciąż na nowo symbolicznych treści. Wbrew pozorom wiele poglądów, problemów poruszanych przez wielkiego komediopisarza z XVII wieku, wciąż zachowuje świeżość. Francuski dramatopisarz kreślił sylwetki swoich bohaterów na wzór żywych ludzi i potrafił tak uogólniać, potęgować dominujące cechy charakterów, że znakomicie można było pokazać je na scenie. Wielowątkowość kusi, a dobry przekład i scenariusz potrafią zainteresować, przybliżyć widzom esencję i klimat oraz duchowe portrety postaci zamotanych we własne frustracje, namiętności, kontrowersje i wyobrażenia czy relacje z innymi. Jego „Don Juan” od początku budził duże kontrowersje i gwałtowne reakcje wśród współczesnych. Po czternastu spektaklach, za radą króla, sam autor zdjął utwór z afisza. I nawet później nie cofnięto zakazu grania tej sztuki (wystawiano jedynie wygładzoną przeróbkę autorstwa Thomasa Corneille’a). Oryginalny tekst dramatu zachował się tylko w archiwach policji w Paryżu, gdzie odnaleziono zarekwirowane egzemplarze. Całe szczęście w połowie XIX wieku molierowski „Don Juan” powrócił na sceniczne deski. Po komedię wielkiego realisty znad Sekwany sięga też reżyser Piotr Kurzawa, współczesnym okiem patrząc na wyrazistość studiów psychologicznych, które siedemnastowieczny geniusz teatru udanie wplata w ponadczasowe wizerunki bohaterów. Czy jego interpretacja ma w sobie nadal aktualne, bliskie naszej wrażliwości akcenty, równie czytelne jak dawniej?
Don Juan Tenorio słynął z urody, uroku osobistego, ale także z przedmiotowego traktowania kobiet i bezwzględnego egoizmu. W komedii o nim Molier nawiązuje do legendarnej postaci hiszpańskiego szlachcica, który żył w Sewilli w XVI wieku. Oszałamiająco przystojny (tak twierdzą dawne źródła), uchodził za nałogowego podrywacza i bezpardonowego uwodziciela. Zdobywca niewieścich serc, egocentryk, dumny i nieprzebierający w środkach niewierny kochanek – taki jego wizerunek utrwalili w kulturze i powszechnym mniemaniu liczni twórcy utworów literackich oraz filmowych. Postać ta wciąż figuruje w naszej świadomości, ale chyba nie w takim charakterze i nie w takiej odsłonie, jak widział ją Molier. Oczywiście Don Juan pozostaje cynicznym uwodzicielem, jednak nie ten rys jego osobowości jest dla autora najważniejszy… .
Tworząc skomplikowane postacie, niespotykane dotąd w prostej farsie, dramatopisarz z powodzeniem połączył elementy psychologiczne i obyczajowe. Dzięki dbałości o prawdę, obiektywizm oraz odważne ukazywanie wielkich uczuć czy namiętności kierujących postępowaniem człowieka, „Don Juan” Moliera wydaje się wciąż aktualny. Taki sposób spojrzenia na ludzką naturę, zgodny z zamysłem autora, najwyraźniej stanowił inspirację dla reżysera – „w mojej interpretacji jest to historia młodego człowieka, który żyje w czasach niezliczonych odpowiedzi na pytania o sens życia i otrzymał wolność ich wyboru” – mówi Piotr Kurzawa. Czy ucieka od klasyki? Wcale nie i w tym tkwi zaleta „Don Juana”. I nie jest to bynajmniej nudna, ponad dwugodzinna ramotka, ale dramat pełen życia, podany ze smakiem, doskonale zagrany, starannie wyreżyserowany, zgodny z molierowską wiarą w skuteczność nauczania ze sceny. Warto zaznaczyć, że rozłożenie akcentów w tym spektaklu jest nieco inne, niż w znanych mi do tej pory realizacjach. Reżyser mocno uwypukla tragizm głównego bohatera, obdarza go głębokim zrozumieniem. Treść sztuki nie jest błaha – Molier był wielkim realistą – i jest śmieszna tylko z pozoru, ponieważ gorycz w miarę przebiegu zdarzeń coraz bardziej tłumi komediowy ton. Oczywiście w spektaklu nie brakuje farsowej atmosfery, ale bez nadmiaru. Piotr Kurzawa delikatnie odświeżył humor, jednak nie zrezygnował z dosadności i bezpośredniości.
Aktorzy znakomicie wyczuwają rytm i klimat klasycznego dramatu, zwracając uwagę na groteskowość oraz komizm postaci z mrocznymi elementami w duszy. Dialogi płyną wartko, każda fraza, każde słowo wypowiadane jest z należytą dykcją. Z dbałością o szczegóły tworzą swoje kreacje – pełne werwy, barwne i intrygujące. Krzysztof Kwiatkowski, wcielając się w postać Don Juana, ukazuje wszelkie niuanse i prawdziwość charakteru tego niejednoznacznego bohatera. Mimo cynizmu i egocentryzmu, prowokacyjnych zachowań, balansowania na granicy życia i śmierci, Don Juan nie jest człowiekiem z gruntu złym. Zepsuty do granic niemożliwości, ale odważny. Nie przeczę – jest bezwzględny i nie przejmuje się uczuciami innych ludzi. Jednak nie można zarzucać mu fałszu – w każdym momencie pozostaje niesamowicie konsekwentny, nigdy nie udaje kogoś innego. To prawda, uwodzi perfekcyjnie, ale nigdy nie stosuje przemocy. Sprawia wrażenie człowieka poszukującego, choć – niestety – z góry skazanego na gorzką i nieunikniona klęskę. Kwiatkowski cały czas pokazuje młodzieńca szukającego wyzwań, wnikliwego obserwatora otaczającej rzeczywistości, oceniającego świat z wielką bezpośredniością i szczerością. Młody aktor świetnie radzi sobie z rolą, broni swego bohatera z naturalnością i swobodą, przydając mu wdzięku i błyskotliwej inteligencji. Jego postać intryguje, nie poddając się łatwej ocenie. Jego monolog o hipokryzji to jeden z lepszych fragmentów spektaklu! Obok niego wierny sługa Sganarel – Adam Biedrzycki znakomicie partneruje młodszemu koledze, kreśląc sylwetkę prostolinijnego, „ludowego filozofa”, który zbyt często ulega tchórzostwu. Czasem wręcz przyćmiewa głównego bohatera – sposobem mówienia w monologu, innym razem celną ripostą i dialogiem. Umiejętnie stosuje środki aktorskiego wyrazu; słowem, gestem, mimiką wydobywa zarówno humorystyczne elementy molierowskiego tekstu, jak i te znacznie poważniejsze. Wie kiedy zwolnić, kiedy przyspieszyć, nie popadając przy tym w przesadę. Cieniując, z wyczuciem oddaje wady swego bohatera. Inne kreacje nie są już tak wyraziste, choć na uwagę zasługuje Paweł Krucz w roli trochę rubasznego, ale wielce sympatycznego Pietrka i jego ukochana – urokliwa, acz łasa na komplementy i naiwnie łatwowierna Karolka – Bernadetta Statkiewicz. Są jeszcze bracia uwiedzionej, zhańbionej Dony Elwiry (gra ją Dorota Bzdyla), których całkiem dobrze grają Krystian Modzelewski i Tomasz Błasiak. W maleńkiej roli, ale z wyczuciem Dominik Łoś kreuje postać drugoplanowego bohatera – zabawnego, mocno groteskowego Pana Niedzieli. Nie przekonuje mnie Antoni Ostrouch jako Don Luis, choć sztywność postaci wynikać może ze scenariusza. Blado wypada Komandor, ale z jego postacią – kamiennym posągiem – reżyserzy często mają problem. W rezultacie niosące grozę – z założenia – starcie zaświatów z młodym libertynem nie wywiera koniecznego wrażenia.
Minimalistyczna, surowa scenografia Małgorzaty Pietraś współgra z klimatem całości. Subtelnie wykorzystując symbolikę, podkreśla charakter scen, ich wymowę.
Reżyser spektaklu i aktorzy warszawskiego Teatru Polskiego z szacunkiem dla siedemnastowiecznego komediopisarza, z pomysłowością i wnikliwością przybliżają myśl wielkiego francuskiego dramaturga. Z wyczuciem zarówno komediowego charakteru, jak i goryczy przepełniającej dramat, widzą Moliera jako realistę. Warto to docenić.
fot. Marta Ankiersztejn