Recenzje

Koniec niewinności, czyli wytrawny thriller operowy w Polskiej Operze Królewskiej

O spektaklu „The Turn of the Screw” Benjamina Brittena w reżyserii Kamili Siwińskiej w Polskiej Operze Królewskiej w Warszawie pisze Anna Czajkowska.

„Dokręcanie śruby” („The Turn of th Screw”) – pełna napięcia opera Benjamina Brittena, przypominająca niepokojącą sztukę, rodzaj thrillera teatralnego – w moim odczuciu jest wręcz druzgocząca i niezapomniana dzięki wspaniałej realizacji i reżyserii Kamili Siwińskiej. Ósma, ostatnia z kameralnych oper Brittena, to uderzające, straszliwe studium magii zła i nawet nie będąc koneserem łatwo można docenić jej wyjątkowość, zauroczyć się niezwykłością pomysłów oraz głębokością obrazu ludzkiej psychiki i duchowości. Dzieło oparte na powieści Henry’ego Jamesa z 1898 roku, z librettem Myfwanego Pipera, uwypukla wszelkie dwuznaczności tekstu, jego finezyjność, złożoność oraz narastające poczucie grozy, charakterystyczne dla stylu gotyckich noweli z przełomu XVIII i XIX wieku, ale ze współczesnym pazurem. Wszak Henry James był mistrzem portretów psychologicznych, wnikał w meandry świadomości i psychiki ludzkiej, w relacje płci. Wprowadzając tajemniczą, upiorną atmosferę do swej narracji podkreślał splątanie więzi międzyludzkich.

W wiktoriańskiej Anglii, w zaciszu wiejskiego domu, szaleje nieokiełznane zło i zepsucie moralne, nieustannie zderzane z nadnaturalnymi siłami i niewinnością dziecięctwa, które musi być zniszczone. Młoda kobieta, guwernantka, wciąż dręczona jest przez swego wewnętrznego demona – oprawcę (może symbolicznego gwałciciela, co sugeruje kostium i relacja między tancerzem a solistką) – pytanie czy realnego, czy wytwór wyobraźni na tle tłumionych pożądań albo tragicznych wydarzeń z przeszłości, przyjmuje stanowisko w domu z dwójką osieroconych dzieci. Ich wuj wymaga jedynie, by nigdy, pod żadnym warunkiem się z nim nie kontaktowała. Bohaterka przybywa do Bly w Essex, gdzie zostaje ciepło powitana przez gospodynię, panią Grose. Miles i Flora szybko ją akceptują, a ona natychmiast odwzajemnia ich sympatię. Wkrótce przychodzi list powiadamiający o wydaleniu Milesa ze szkoły. Dlaczego taki miły, zdolny chłopiec stanowi zagrożenie dla „swoich przyjaciół”? Dodatkowo okazuje się, że z pozoru spokojny dom jest nawiedzony – Guwernantka widzi dziwnego mężczyznę, potem kobietę. Gdy opisuje ich pani Grose, gospodyni identyfikuje postaci jako duchy byłych mieszkańców – nieżyjącego lokaja Quinta i zmarłej nauczycielki, panny Jessel. Co więcej, kobieta odkrywa, że upiory kontaktują się z dziećmi. Jakież tragedie wydarzyły się za życia tych dwojga? Czy uda się uchronić niewinne dusze przed zgubnym wpływem upiorów, skoro „ceremonia niewinności poszła na dno”? – ten cytat z wiersza „The Second Coming”, „Drugie przyjście” Williama Butlera Yeatsa pojawia się w pierwszej scenie drugiego aktu opery, nie zapowiadając niczego dobrego.

Sama „czysta” i nieskomplikowana muzyka jest niezwykła i – co podkreślają wszystkie opracowania – niemal w całości wywodzi się z dwunastodźwiękowego tematu, powtarzanego i zmienianego przez różne postacie. Za to jak! Taka koncentracja słyszanego od początku utworu motywu, w swych brzmieniu ponętnego, z jakimś pozaziemskim rysem, wymaga skupienia ze strony widza, ale wzmacnia dramaturgiczną siłę dzieła. Britten świetnie skonstruował swą operę, jednak w dość wymagający sposób, zarówno dla obsady, jak i orkiestry – wielowarstwowo. Wszyscy występujący podejmują wyzwanie muzyczne i radzą sobie z nim wspaniale. Warto dodać, że mała scena i ograniczony kanał orkiestrowy w Polskiej Operze Królewskiej znakomicie nadają się do wystawiania tego rodzaju spektakli z niewielką obsadą – w przypadku „The Turn of the Screw” to sześcioro solistów i trzynaście instrumentów. Anna Farysej w partii Guwernantki daje niezwykły popis swych umiejętności, śpiewając z dużym wyczuciem, w zależności od przebiegu akcji – raz z delikatnością, promiennością, innym razem z aksamitną siłą, rozedrganiem. Po dramatycznym wejściu w Prologu, gdzie towarzyszy jej tancerz Gieorgij Grzegorz Puchalski, świetnie oddający niepokojący charakter myśli i odczuć partnerki, wydaje się opanowana, trochę nawet stłumiona, by w miarę upływu akcji zwiększać swą niejednoznaczność. Widać w tym pełną kontrolę techniczną i realistyczną grę aktorską, co jest nie lada wyczynem. Podziwiam pełny nieokiełznanej energii taniec oraz zmysłową choreografię i spójny z treścią ruch sceniczny, które przygotował Gieorgij Grzegorz Puchalski. Uwagę przyciągają też Karolina Róża Kowalczyk jako Flora i Marcin Gadaliński w roli Milesa – oboje dorośli. W warszawskiej Operze Królewskiej partie najmłodszych bohaterów powierzono dojrzałym śpiewakom, co mnie osobiście cieszy, ponieważ unikamy w ten sposób wszelkich kontrowersji, wielce uzasadnionych w przypadku dziecięcej obsady spektakli przeznaczonych dla dorosłego widza. Poza tym Marcin Gadaliński jest bardzo dobrym kontratenorem, a Karolina Róża Kowalczyk godną uwagi sopranistką. Miles w ujęciu Marcina Gadalińskiego bywa anielsko zabawny, ale też niepokojący, przez co jego „Malo”, z pozoru dość prosty, powtarzalny zaśpiew jest szczególnie przerażający, również dzięki muzyce (zwłaszcza harfie). Z kolei Karolina Róża Kowalczyk ujmującym śpiewem oddaje złożoność swojej postaci. Dziecięcą niewinność bohaterów podkreślają natomiast lalki, pięknie zaprojektowane przez Katarzynę Pietrzykowską i sprawnie animowane przez solistów. To dodatkowy, jakże ciekawy element spektaklu Kamili Siwińskiej. Z wielką uważnością i równie wytrawnym wokalem towarzyszy bohaterom Olga Rusin jako pani Grose – sopranistka ani na chwilę nie traci zniuansowanych tonów i wyczucia postaci, choć jej rola pozostaje przecież w cieniu innych. Drugi świat, paranormalny, świat strzyg i upiorów jest inny, zróżnicowany w muzyce, ale splątany z tym pierwszym. Britten tak wszystko sprytnie skonstruował, by słuchacz z łatwością wychwycił subtelności i wieloznaczność scen, emocjonalność bohaterów, również na poziomie ukrytym. Przedstawiciele rzeczywistości duchowej, nadprzyrodzonej – Aleksandra Klimczak w partii Jessel i Jacek Szponarski jako Quint – są wytrawni jak wino z najlepszej winnicy. Koloratury w ich wykonaniu to czysta przyjemność słuchania nawet dla mało wprawionego ucha. Końcowy duet Quinta i Governess zachwyca, ale też jest druzgocący w swej wymowie. W operze Brittena rola Quinta i Jessel jest znacznie większa niż w powieści, będącej pierwowzorem libretta. Duchy są tu w zasadzie „namacalne”, „ludzkie” i zyskują złożoną osobowość, stając się motorem akcji. Dyrygentka Lilianna Krych konsekwentnie, zgodnie z partyturą podnosi napięcie, uwypuklając każdy szczegół niezwykłej instrumentacji Brittena. A muzycy bez trudu, z kunsztowną wirtuozerią podążają za nią. Ulotność i wszelkie niedopowiedzenia (a może nie ma takowych, może chodzi jedynie o naszą podświadomość?) podkreśla scenografia Agaty Skwarczyńskiej, minimalistyczna, symboliczna a wymowna, oraz wysmakowane, przemyślane wizualizacje Kamili Siwińskiej. Dom nie jest schronieniem, solidną budową – jest zbyt iluzoryczny, przezroczysty i nasiąknięty złem, choć z założenia powinien dawać poczucie bezpieczeństwa, chronić przed demonami.

Trzeba docenić sprawność reżyserii, ogrom pracy włożony w przygotowanie i odczytanie symbolicznej wymowy dzieła Brittena, bez nadinterpretacji, z szacunkiem dla kompozytora. Stworzona przez Brittena iluzja, rozwinięta przez autorki inscenizacji, Liliannę Krych i Kamilę Siwińską,  daje wrażenie prawdziwości, przekonuje widza, pozostając w zgodzie z każdą nutą zawartą w partyturze. Wspaniali soliści przygotowali swe role z wyczuciem, z powodzeniem integrując elementy śpiewu i narracji. Cały zespół sprawdził się tu znakomicie – myślę również o instrumentalistach, tworząc spektakl niezwykle muzykalny, niemal klasyczny w swej formie, a przy tym ekspresjonistyczny, nowoczesny.

fot. Natalia Kabanow

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , , , , , ,