Eugène Ionesco „Krzesła” w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Polonia w Warszawie – pisze Agnieszka Supińska
Ionesco to nazwisko, które zapewnia komplet widowni na każdej teatralnej premierze. Jeśli dodamy do tego obsadę w postaci dwojga charyzmatycznych aktorów (w przypadku najnowszej inscenizacji w Teatrze Polonia mówimy tutaj o duecie Ewa Szykulska – Leon Charewicz), wystawienie „Krzeseł” francuskiego dramaturga zdaje się być przepisem na murowany sukces. W tej abstrakcyjnej historii zabrakło jednak klucza – spajającej puenty, drogi ucieczki od rutyny życia i ujścia emocji, które targają widzem podczas oglądania spektaklu – bliskości, która przezwycięży każdą przeszkodę i sprawi, że setny raz przywoływane wspomnienie wywoła w nas tęskny uśmiech, a nie gorzki żal.
Po zaliczeniu codziennej dawki wspomnień bohaterowie próbują wyjść z klatki przeżytego życia i stworzyć kolejną historię, uzupełnić klaser o nową pozycję do opowiadania podczas samotnych wieczorów. Świadomie wchodzą w grę, dając sobie wzajemnie szansę na nadpisanie nowego wątku. Oboje przyjmują dobrze znane sobie role, jednak w zupełnie nowej, inscenizowanej sytuacji. W ich domu pojawiają się kolejno różni goście. Każdy z nich jest z jakiegoś powodu ważny dla jednej ze stron. Żadnego nie dostrzega widz. On spotyka przez lata niewidzianą miłość swojego życia, ona przyjmuje rolę gospodyni domu, wchodząc w konwenanse właściwe dla zajmowanej pozycji.
Spektakl jest dobrze poprowadzony, widzowie wraz z postępującą akcją i rosnącą liczbą pustych krzeseł, pojawiających się na scenie, popadają wraz z bohaterami w coraz większą melancholię. Przecież właśnie na własne oczy obserwujemy ostateczną próbę wyzwolenia się z kajdan rutyny. Szukamy punktu zaczepienia, ratunku, uczucia między nimi – takiego, które zwycięży wszystkie lęki związane ze świadomością upływającego czasu. Widzimy starszą parę, ich pogłębiające się szaleństwo i próbę wyjścia z powielającej się kolejny raz codzienności. Kilkadziesiąt wspólnie spędzonych lat… Kolejny wieczór bohaterowie opowiadają sobie te same historie, znane na pamięć. Związek i przeżyte razem życie zamieniają się w więzienie identycznych wspomnień, gdzie jedno po drugim dopowiada puenty. Podejrzewamy, że również ich reakcje są przepracowane przez lata. Oglądamy teatr w teatrze, dwójkę ludzi, którzy utknęli w czasie. Dlaczego oni po tylu latach dalej są razem? To pytanie, które naturalnie nasuwa się podczas oglądania tej sztuki i niewypowiedziana puenta przedstawienia. Istnienie prawdziwej miłości przezwycięża codzienność, poczucie powtarzalności blaknie, kiedy każdy dzień przeżywamy z właściwą osobą. Sztuka Ionesco jest piekielnie smutna i bardzo czytelna, mimo nieco abstrakcyjnej treści. Suma summarum każdy człowiek jest sam i jego jedyną nadzieją na zachowanie pionu jest niezmiennie żywe odbicie w drugiej osobie, które go definiuje i tłumaczy podejmowane wybory. Czy po kilkudziesięciu latach jest to jeszcze możliwe?
Chociaż widzowie na pewno oczekiwaliby takiej puenty, inscenizacja teatru Polonia nie zakłada takiego rozwiązania. Między bohaterami spektaklu nie ma nici porozumienia i wzajemnego wsparcia – w wizji reżysera Piotra Cieplaka postacie próbują wyzwolić się nie tylko od wspólnej historii, lecz także od siebie. Wraz z kolejnymi scenami są coraz bardziej oddaleni, zgodnie z rytmem tekstu – na końcu zachodzi coś na kształt pojednania, jednak ze światem żegnają się oschle i schematycznie, już z dala od siebie.
Technicznie spektakl jest przepiękny – minimalistyczna i bardzo plastyczna scenografia, subtelne udźwiękowienie, to wszystko urealnia nas w sztuce i pogłębia odbiór postaci. Zarówno Ewa Szykulska, jak i Leon Charewicz wychodzą z tej koncepcji obronną ręką. Charewicz gra wyraziście i punktowo, co jeszcze bardziej buduje w widzu identyfikację z sytuacją Starego. Szykulska może nieco jednostajnie. Oglądamy jednak przedstawienie wyraziste, z kompletnymi rolami dwojga aktorów. Mimo to widzowi po spektaklu brakuje nadziei. Spojenia, oddechu, bliskości, która rozwiązałaby rozpacz powtarzalności naszego życia. Cytując Starą: Koteczku, Ty mogłeś być kimś więcej.