O spektaklu „Materia Nomada” w reż. i choreografii Aleksandry Błażejczyk w Teatrze Figur w Krakowie pisze Piotr Gaszczyński.
Krakowski Teatr Figur zaprasza widzów do podziemi przy Sławkowskiej, by opowiedzieć historię niezwykłego człowieka, którego legendarna pracownia mieściła się kilkaset metrów dalej – przy ulicy Szewskiej. Mowa o Adamie Karasiu: ekscentrycznym fotografie, wynalazcy, artystycznej osobowości. Jego trwająca ponad siedemdziesiąt lat praca twórcza inspirowała pokolenia tych, którzy za pomocą obiektywu starali się zatrzymać pędzącą rzeczywistość.
Na stosunkowo niewielkiej przestrzeni, w kamienicznych podziemiach, trzy tajemnicze postacie przenoszą nas w dawno zaginiony świat, którego okruchy przetrwały w sfotografowanych rzeczach, miejscach i ludziach. Aktorzy Teatru Figur w eklektyczny sposób łączą teatr formy z tańcem, elementami pantomimy i scenami dramatycznymi, rodzajowymi. To świetna droga do szybkiego budowania światów i przenoszenia miejsca akcji. Studio fotograficzne? Wystarczy rozciągnąć sznurek i powiesić wywołane zdjęcia. Trzęsący się tramwaj? Dwa kroki w bok, odpowiednia poza i już w nim jesteśmy. Zmiana nastroju? Zabawa światłem, cieniem, ruchem. Tylko tyle i aż tyle wystarczy, by sprawnie żonglować emocjami (ale trzeba do tego odpowiednich umiejętności, których na szczęście tu nie brakuje). Do tego wszechobecne, podręczne makiety – znaki, symbole, rzeczy, manifesty, złote myśli, będące żywymi kolarzami (Karaś powiedziałby „fotoratury”).
Podoba mi się w tym spektaklu to, że nie rości sobie praw do moralizowania, układania jakiegoś określonego przekazu czy manifestu. Jest prosty, bo taki właśnie miał być. Wydaje się, że twórcom po prostu przyświecała myśl zanurzenia się w przeszłości naznaczonej przez artystę – kolorowego ptaka latającego pomiędzy szarymi krakowskimi kamienicami. Jest coś dziecięcego, dobrodusznego w zachwycie nad życiem codziennym tamtych czasów. Inaczej mówiono, inaczej się ubierano, ludzie byli jacyś inni. Sama postać Adama Karasia – mało wyeksponowana poza kręgi miłośników fotografii – nadaje się na film. Człowiek, który nadawał imiona swoich córek studyjnym lampom musiał być po prostu nietuzinkowy. Zamiłowanie do kiczowatych rekwizytów (czasem tworzonych z przedmiotów codziennego użytku niczym współczesne instalacje) tworzyło z pracowni Karasia swoiste uniwersum – teatr pełen rodzących się nieustannie nowych światów.
Julia Dyga, Urszula Chrzanowska i Michał Szostak dwoją się, a w sumie troją, by ruchem, gestem, czasem słowem przenieść widzów w świat Adama Karasia. Cel zostaje osiągnięty – w niecałą godzinę ci, którzy nigdy o artyście nie słyszeli, na pewno po spektaklu będą szukać jego prac, a ci którzy fotografa kojarzą, z aprobatą przytakną – to jest to!
fot. ze spektaklu „Materia Nomada”: Klaudyna Schubert/ Teatr Figur w Krakowie