„Podwórko zaginionych zabawek” w reż. Roksany Miner z Teatru Lalki i Aktora w Wałbrzychu podczas Festiwalu małych Prapremier – pisze Kamil Bujny.
Przedstawienie Roksany Miner to opowieść o popsutych, niekompletnych i wybrakowanych zabawkach, które nagle straciły ludzkich przyjaciół, i które próbują odnaleźć się w nowej, nieprzyjemnej sytuacji.
Jak się okazuje jest takie miejsce, choć nie do końca wiadomo gdzie (same postaci, licząc na pomoc kogoś z zewnątrz, nie potrafią udzielić informacji o własnej lokalizacji), do którego trafiają niepotrzebne, porzucone i opuszczone zabawki: tracąc dawną, sklepową świetność, na przykład drogą wypadku, zużycia lub jakiegoś defektu, przestają być potrzebne. Skoro nie przydają się już dzieciom, znikają z ich życia, trafiając na tytułowe podwórko – przestrzeń, gdzie zsyłane są zbędne maskotki i pogubione klocki.
To, co budzi wątpliwości w „Podwórku zaginionych zabawek” to kwestia stereotypu. Choć przedstawienie próbuje nakłonić widza do wychodzenia poza schemat, do bycia kreatywnym, empatycznym i nieobojętnym na krzywdę oraz uczucia drugiego człowieka (i zabawek!), to kreacje postaci pozostawiają na tym polu wiele do życzenia. Można by powiedzieć więcej: utrwalają niebezpieczne wyobrażenia, które powinno się bez wątpienia piętnować, ukazywać jako niepożądane i krzywdzące, a nie jako naturalne. Mam na myśli niepotrzebne obarczanie postaci stereotypowymi cechami oraz przypisywanie im powszechnie wykorzystywanych (na przykład w bajkach i kreskówkach) cech: lalce dopowiada się próżność i wyniosłość, misiowi lenistwo i naiwność, globusowi – mądrość i wiedzę, a pajacowi nieroztropność, brak powagi i głupkowatość. Taka charakterystyka bohaterów utrwala bowiem obiegowe wyobrażenia o ich naturze, dając w rezultacie ciche przyzwolenie na uproszczone, schematyczne myślenie o drugiej osobie.
„Podwórko zaginionych zabawek”, próbując przezwyciężyć fałszywe przekonanie o tym, że stare czy zniszczone jest nieatrakcyjne, niewarte uwagi, że nie należy liczyć się z uczuciami i emocjami tych, którzy nie są nam już potrzebni, czyli walcząc de facto z kilkoma stereotypami (na przykład dotyczącymi starości), popada w roztaczanie ogólnikowych i niesłusznych przeświadczeń, czego przykładem może być przywołana już kreacja niezdarnego misia czy mądrego, wszystko wiedzącego globusa. Być może ich „domyślna” natura ułatwia młodemu odbiorcy zrozumienie niektórych zachowań oraz tłumaczy motywy postępowania bohaterów, jednak zastanawiające jest to, w jakim stopniu pomieszanie ról społecznych (na przykład uczynienie z pajaca najmądrzejszego bohatera) wzbogaciłoby wymowę „Podwórka zaginionych zabawek”. Wydaje się, że istotną korzyścią byłaby wyraźna wartość edukacyjna, związana z podważeniem sensowności stereotypu: miś nie musiałby być odtąd niezdarny, a pajac wyłącznie „pajacowaty”. W ten sposób można by zaimplikować odbiorcy przekonanie o konieczności odrzucania klisz poznawczych oraz powszechnie (choćby i w bajkach) panujących wyobrażeń.
Przedstawienie Miner próbuje wzbudzić w widzu przede wszystkim współczucie, co wydaje się dobrym, choć prostym sposobem na pogłębienie kreacji postaci. Losy bohaterów zostają naznaczone smutkiem i poczuciem nieuzasadnionego odtrącenia, jednak – co ważne – w ich działaniu widać nadzieję. To właśnie ona, a także wiara w dobrego człowieka oraz wspólnotowe działania, pozwalają postaciom przetrwać i ciągle mobilizować się do działania. Choć każda z zabawek została przez swojego właściciela odrzucona lub zapomniana, to ich postawę determinuje przeświadczenie o tym, że są czymś więcej, niż wyłącznie uszkodzoną pacynką lub wadliwą maskotką. Zakładają, że relacje, jaką nawiązały z dzieckiem, są trwałe, a ideał przyjaźni, o którym często mówią – zasadny. Ten punkt widzenia wyrażony jest już w samym tytule przedstawienia. Sztuka Anny Andraki inspirowana jest prawdziwym miejscem we Lwowie, określanym mianem Podwórka Zagubionych Zabawek. Za sprawą zamiany w tytule słowa „zagubiony” na „zaginiony” ukierunkowany został wydźwięk pokazu: zaczął odnosić się bowiem nie do rzeczy, a do istot żywych (o ile jakiś przedmiot gubimy, o tyle zaginąć może tylko człowiek lub zwierzę). Ciekawy zabieg.
Pokaz Teatru Lalki i Aktora w Wałbrzychu nie odbiera nadziei na to, że można przeciwstawić się nietrwałości i przemijaniu, że wbrew wielu trudnościom da się trwać w długotrwałej przyjaźni i szacunku do drugiego człowieka. Postawa ukazanych w przedstawieniu zabawek uzmysławia młodemu odbiorcy, jak bolesne jest poczucie odrzucenia, a także jak wiele wysiłku i uwagi należy włożyć w tworzenie relacji. Wiele uwagi poświęcono przy tym kwestiom współpracy i solidarności, czego symbolem są porzucone pojedyncze klocki, które w trakcie pezentacji namawiają do budowania (sic!) alegorycznego muru (bo tylko wspólnie, jak zauważają, można coś osiągnąć). Ważna pod tym względem okazuje się także scena, podczas której zza zabawek wychodzą aktorzy – choć każda z postaci ma inne doświadczenia oraz problemy, osoby, które nadają im życie na scenie, potrafią wspólnie zatańczyć i zaśpiewać.
„Podwórko zaginionych zabawek” zostało przyzwoicie zrealizowane, choć miejscami – zwłaszcza podczas dłuższych monologów i scen, w których streszczane są wydarzenia sprzed bieżącej akcji – nuży. Na pochwałę zasługuje świetna scenografia Mateusza Mirowskiego, który dość małą i raczej zamkniętą scenę nie tylko optycznie rozszerzył (poprzez „porozrzucane” i „pootwierane” dekoracje oraz fluorescencyjne rekwizyty), ale także maksymalnie zagospodarował, wykorzystując między innymi platformy przypominające zastosowaniem średniowieczne mansjony. Nie można również nie wspomnieć o świetnej muzycznej warstwie przedstawienia, za którą odpowiada Grzegorz Mazoń. Choć sam pokaz rozgrywa się w refleksyjnym, momentami wręcz sentymentalnym i podniosłym nastroju, to muzyczne wstawki skutecznie rozładowują poważną atmosferę.
Fot. Bartek Warzecha