Recenzje

Ku pojednaniu i wybaczaniu

O spektaklu „Śpiewak jazzbandu” w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Żydowskim w Warszawie pisze Wiesław Kowalski.

„Śpiewaka jazzbandu” obejrzałem dwukrotnie. I zrobiłem to nie tylko z chęci porównania premierowej obsady z kolejnymi wykonawcami, którzy się w tym przedstawieniu rolami  wymieniają. Okazuje się, że nie jest to wcale tak istotne, albowiem koncepcyjna konstrukcja spektaklu i jego nie mniej istotna kompozycja przestrzenna  mają  tak silne podstawy interpretacyjne, inscenizacyjne i ruchowo-muzyczne, że jakiekolwiek wahnięcia w tę czy inną stronę w ocenie aktorów zdają się nie mieć w tym przypadku żadnego znaczenia. Każdy z nich tworzy tutaj postać silnie zakorzenioną w przestrzeni i realizowaną w emocjach będących nośnikiem klarownie przeprowadzonej myśli dążącej w finale do wspólnotowego przymierza, pojednania i wybaczenia. To że Renia Gosławska w roli Tapera jest bardziej aktywna , drapieżna i tajemnicza w swoim towarzyszeniu bohaterom od Arkadiusza Borzdyńskiego, czy to, że może Kamil Krupicz tworzy postać tytułowego bohatera w nieco pełniejszym wymiarze od Daniela „Czaczy” Antoniewicza nie umniejsza rangi tego znakomitego i ekscytującego w każdym wymiarze widowiska, bo ono od początku do końca  porywa żywiołowością, pasją i energią, które idealnie zostały zespolone ze zbiorowymi  partiami wokalno-tanecznymi i sekwencjami dużo bardziej lirycznymi czy melancholijnymi.

Wojciechowi Kościelniakowi wspólnie z Teatrem Żydowskim udało się wyczarować wspaniale zakomponowaną partyturę muzyczno-choreograficzno-aktorskich  działań, opowiedzieć nie pozbawioną wzruszenia i mądrości historię zainspirowaną  tekstem Simona Raphaelsona „The Jazz Singer” i pierwszym filmem dźwiękowym w reżyserii Alana Croslanda powstałym w Ameryce ponad dziewięćdziesiąt lat temu. Narracyjny kierunek „Śpiewaka jazzbandu”  pokazuje w niezwykle wyważony i subtelny sposób konflikty powstające na styku nowoczesności i dziedzictwa pozostającego w sferze tradycji i dojrzałości, a także różnic światopoglądowych wynikających choćby z podejścia  do wiary i religii. Tym samym dochodzi tutaj do konfrontacji dwóch muzycznych światów, z których jeden zanurzony jest w kulturze żydowskiej, drugi w urzekającym i rozwibrowanym  jazzie, rozwijającym się na początku XX wieku – bardzo dobrze ten amalgamat eksponowany jest w kompozycjach Mariusza Obijalskiego. Zresztą całe przesłanie i wymowę spektaklu bardzo tym razem trafnie wyeksplikował we wszystkich przedpremierowych wywiadach sam reżyser.

W „Śpiewaku jazzbandu” Jackie Rabinowitz, wbrew pragnieniom ojca, który całe życie poświęcił wypełnianiu obowiązków kantora w synagodze i prowadzeniu chóru, postanawia związać się z muzyką jazzową i w niej spełniać swoje artystyczne plany i marzenia. Chłopak musi opuścić rodzinny dom, bowiem ojciec inaczej widzi przyszłość syna – ku przerażeniu i wątpliwościom jego matki Sary – i w ciągu kilku lat staje się ulubieńcem publiczności nie tylko na Broadwayu. Kiedy ojciec leży na łożu śmierci, musi jednak sam zdecydować czy spełnić jego życzenie i zaśpiewać modlitwę „Kol nidre” podczas święta Jom Kippur, czy zgodnie z obowiązującym kontraktem zagrać i zaśpiewać w musicalowym spektaklu premierowym. Dylematom tytułowego bohatera, w którego wcielają  się rewelacyjnie przygotowani ruchowo aktorzy (szkoda tylko, że co gęstsze fragmenty piosenek ulegają dykcyjnemu zamazaniu), towarzyszy zjawiskowo energetyzująca spektakl, porywająca i oszałamiająca choreografia Eweliny Adamczyk-Porczyk, a także ciekawe rozwiązania przestrzenne Anny Chadaj, łączące obydwa – tak różne pod względem kulturowo-emocjonalnym  – charyzmatyczne światy, pozwalające na wplatanie do scen aktorskich również rozwiązań kinematograficznych z okresu filmu niemego. W ogóle scenografia jest bardzo mocnym elementem tej inscenizacji – pozwala na ciekawe zabiegi reżyserskie idące niekiedy w kierunku lekkiego pastiszu, stawiania niektórych sytuacji w teatralnym cudzysłowie i na sceniczne przytaczanie fragmentów czarno-białego filmu z niemymi wtedy aktorami i tekstem ich kwestii wyświetlanych na opadającym tiulu. Swoistym narratorem opowieści jest Taper, który podąża za bohaterami i ich nigdy nie opuszcza – zapowiada kolejne wydarzenia, komentuje ich konsekwencje  i podbija  dramatyzm tego, co dzieje się z uczuciami protagonistów, stojących przed podjęciem trudnych decyzji. Jest jeszcze bardzo dobry wokalnie-aktorsko Paweł Tucholski kreujący Kantora i jego żona Sara, w wyważonej emocjonalnie interpretacji Ewy Dąbrowskiej. Rozczarowują nieco wokalnie Adrianna Dorociak i Irena Melcer w roli Mary, choć pierwsza imponuje znakomitym przygotowanie tanecznym.

Przy okazji pragnę serdecznie polecić bogato ilustrowaną i przepięknie wydaną w 2018 roku przez Gdyńskie Centrum Kultury książkę Piotra Sobierskiego „Więcej niż musical. Teatr Wojciecha Kościelniaka” – z nadzieją, że kolejne spektakle tego utalentowanego reżysera staną się przyczynkiem do nowych i równie dociekliwych rozważań na temat rozwoju teatru musicalowego, w którym ostatnie przedstawienie Teatru Żydowskiego będzie miało swoje stałe miejsce.


Fot. Magda Hueckel

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , , , , ,