Katarzyna Miller, Monika Pawluczuk: Być kobietą i nie zwariować. Rebis, Poznań 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Książki Katarzyny Miller mają mnóstwo zwolenników i każdy kolejny tom szybko staje się bestsellerem – a to dlatego, że autorka bez owijania w bawełnę wskazuje popełniane błędy i podpowiada, co zrobić, żeby w życiu było lepiej. Nie boi się rzucić mocniejszym słowem, czasami opowiada dowcipy, dzieli się doświadczeniami z własnego życia, jest przenikliwą obserwatorką i stawia na konkrety: nie będzie u niej teoretyzowania ani dyplomatycznych wskazówek bez wskazówek – fakty, porady i kategoryczny ton – to sprawdza się doskonale, zwłaszcza że niewielu psychoterapeutów w książkach takie zasady przyjmuje. Gorzej kiedy nudzi się formą i poszukuje sposobów dotarcia do najszerszego grona odbiorców przez udawanie różnych stylów. Wtedy mimo że w poradach pozostaje sobą, pobrzmiewa i tak sztucznie. „Być kobietą i nie zwariować” to kolejny tom w serii Rebisu – tym razem Katarzyna Miller pisze go z Moniką Pawluczuk i – niestety – za daleko idzie w kreację.
Nikt nie wierzy, że psychoterapeuci rozmawiają ze sobą o realnych postaciach, nawet jeśli nie zastrzegają się w książkach, że przypadki zostały skompilowane z rozmów w gabinetach – wiadomo, że dostosowują problem do wymogów książki, tak, żeby wypadał ogólnikowo i jak najbardziej uniwersalnie, prawdziwe życie jest często bardziej złożone, a na pewno nie tak wyostrzone. Więc istnieje zawsze pewien aspekt tworzenia. Ale w książce „Być kobietą i nie zwariować” ów aspekt zaczyna dominować. Po pierwsze – jedyną „realną” (dla czytelniczek) postacią jest tu Kasia, która prowadzi warsztaty dla grupy kobiet. Kobiety zostały najpierw przedstawione w jednoakapitowych komentarzach (i nie wiem, kto przeczyta raz i się nie pogubi w tych szkicach), a później… zanegowane. To znaczy: nie istnieją, zostały wymyślone przez autorki książki na potrzeby porad. Takie wprowadzenie sprawia, że czytelniczki wyczuwają sztuczność w niektórych fragmentach dużo bardziej niż gdyby wyimaginowane postacie istniały tylko w relacji zapośredniczonej (kiedy terapeutka mówi „miałam klientkę, która…” – może sobie do woli zmyślać. Kiedy oddaje głos owej klientce – musiałaby być bardzo wprawną pisarką, żeby kogoś nabrać, tak to niestety działa). Bywa to problemem w paru momentach, zwłaszcza kiedy „bohaterki” dochodzą do punktów przełomowych w swoich wyznaniach – i stają się modelami, wzorami dla odbiorczyń, pokazują, jak należy postąpić.
Niezależnie jednak od kwestii sztuczności w formie, książka „Być kobietą i nie zwariować” bardzo się czytelniczkom przyda. Pozwala regulować relacje kobiety z mężem, dziećmi, kochankiem, rodzicami… Katarzyna Miller odrzuca klasyczne role i powinności, nie pozwala na powielanie schematów, które są akceptowane w społeczeństwie od pokoleń – jeśli mają unieszczęśliwiać. Uczy kobiety, jak walczyć o siebie i jak dbać o własne potrzeby w pierwszej kolejności. Pokazuje, po co niektórym jest poświęcenie, krytykuje (znacznie ostrzej niż w rzekomo prawdziwych rozmowach książkowych) postawy cierpiętnicze. Ustawia na nowo kontakty, likwiduje bariery. Przydaje się wszystkim tym kobietom, które chciałyby coś zmienić. Nawet jeśli czasami decyduje się na poradę prostą i niekoniecznie do końca rozwiązującą problem – zachęca do zrobienia pierwszego kroku. Jednak mimo obfitości zagadnień i humoru w książce, „Być kobietą i nie zwariować” jest tomem słabszym niż „Być parą i nie zwariować”: obecność wyimaginowanych uczestniczek warsztatów zamiast jednej sensownej rozmówczyni psuje radość czytania.