Aleksandra Pezda: Zdrowaś, mario. Reportaże o medycznej marihuanie. Wydawnictwo Dowody Na Istnienie, Warszawa 2018 – pisze Izabela Mikrut
Sprytnie zaczyna Mariusz Szczygieł tę publikację: można sobie teoretyzować na temat stosowania marihuany w leczeniu i na temat dostępu do narkotyku, ale jeśli cierpi ktoś najbliższy i ze wszystkich przetestowanych medykamentów tylko marihuana przynosi wymierne efekty – ulgę w bólu czy rozluźnienie mięśni, upragniony sen albo apetyt – nikt nie zawaha się przed zdobyciem tego środka. Nawet jeśli oznacza to poważny problem z prawem.
„Zdrowaś, mario” to książka poświęcona właśnie roli marihuany w leczeniu nowotworów czy chorób autoagresywnych. Aleksandra Pezda dociera do kilku grup ludzi. DO tych, którzy przygotowują leki na bazie marihuany, sami ją uprawiają albo sprowadzają z zagranicznych aptek, żeby nie wspierać czarnego rynku i narkotykowego biznesu czy dilerów, ale też żeby mieć pewność, że dostaną najlepszy specyfik, niezanieczyszczony dla zysku na małolatach. Drugą grupę stanowią pacjenci i ich rodziny: tu pyta autorka o zaobserwowane zmiany, zbiera argumenty za stosowaniem marihuany w leczeniu lub wspomaganiu leczenia. Sprawdza, z jakimi przeszkodami borykają się szukający leku i czy konopie zawsze na nich działają. Wreszcie – gdy ma już przygotowany grunt – może poruszyć temat chyba najtrudniejszy, postawy rodziców podających marihuanę nawet kilkuletnim chorym dzieciom. Tutaj wszelkie kontrowersje bledną jeśli na przykład ogranicza się liczbę ataków padaczki z kilkudziesięciu dziennie do kilku na miesiąc, a na rynku nie ma żadnego lepszego – czyli skuteczniejszego – środka, rodzice przestają mieć wątpliwości.
W „Zdrowaś, mario” nie chodzi wcale o palenie trawki, bo marihuanę aplikować można na różne sposoby. Co ciekawe, dla wielu chorych „haj” nie zawsze jest pożądany – to skutek uboczny, dla niektórych trudny do zaakceptowania. Tu nikt nie myśli o uzależnieniu, chociaż część chorych ogranicza sobie dawkę „leku” (w obawie, że z czasem osłabi się jego działanie). Nikt też – czy to z chorych, czy z rodzin – nie cieszy się z uzyskanego dostępu do narkotyku – to konieczność, w dodatku obarczona sporym ryzykiem, jakby chorzy mieli być podwójnie karani: odebraniem dostępu do jedynego działającego na nich specyfiku i jeszcze utratą wolności za posiadanie i stosowanie narkotyków.
„Zdrowaś, mario” to historie ludzi zdesperowanych i bezradnych, tych, którzy nie mogą liczyć na pomoc, a zmuszani są do bezsensownego kombinowania, tracenia sił i pieniędzy na coś, co jest im przez prawo wzbronione. Autorka oskarża państwo: pokazuje bezduszność przepisów i ich nieprzystawalność do zwykłego życia. Może swoją książką budzić świadomość społeczną, ale niekoniecznie przyczyniać się do zmian. Pisze jednak tak, by odbiorcami wstrząsnąć: „Zdrowaś, mario” to zestaw sugestywnych reportaży, historii o cierpieniu i… „cudach”. Warto przy tym zaznaczyć, że autorka, jak i część bohaterów – nie gloryfikuje marihuany jako leku na wszystko. Odnotowuje sprawiedliwie również te przypadki, w których nie udało się przedłużyć życia ani poprawić jego komfortu, długie poszukiwania właściwych proporcji lub substancji działających na dane schorzenie. Nie wystarczy „wziąć macha”, żeby choroba ustąpiła. Alternatywny sposób redukowania cierpienia wiąże się z porażkami i o tym też Pezda przypomina. Nie wspiera tomem walczących o legalizację miękkich narkotyków – ale wskazuje na kwestię medycznej marihuany, sprawę, która jednych przeraża, a innym daje szansę na nieco lepsze życie. „Zdrowaś, mario” to również kolejny dowód na to, że wydawnictwo Dowody Na Istnienie wypuszcza na rynek całkiem udane reportaże.