Shaughnessy Bishop-Stall: Kac. Opowieść o poszukiwaniu ratunku. Bukowy Las, Wrocław 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Shaughnessy Bishop-Stall chciał przysłużyć się ludzkości i podjął się nietypowej misji, misji, która mogła go naprawdę wiele kosztować i, sądząc po niektórych wzmiankach rozsianych po książce, nie pozostała bez wpływu na życie prywatne. „Kac. Opowieść o poszukiwaniu ratunku” to trochę prześmiewcza, mocno reporterska opowieść o tym, jak łagodzić skutki nadużywania alkoholu – autor sprawdza tych, którzy reklamują się jako cudowni uzdrowiciele, sięga do metod sprzed wieków, a także wypytuje barmanów w najbardziej kultowych miejscach. Miał zamiar stworzyć historię opartą na podróżach po całym świecie, jednak tego zamiaru nie udało mu się zrealizować – Rosja, Azja, Afryka czy zakątki Ameryki Południowej pozostały poza jego zasięgiem. Być może więc tam wciąż kryje się cudowne lekarstwo na kaca – nadzieja wszystkich imprezowiczów.
„Kac” jest książką opartą na śmiechu, chociaż czasami staje się to śmiech przez łzy. Nie ma zbyt wielu badań dotyczących walki z kacem – więc w imię nauki autor się poświęca. Wypija w kolejnych barach kolejne drinki po to, by następnego ranka albo udać się po pomoc do specjalisty, albo – wypróbować kolejny „niezawodny” środek. Przechodzi przez różne fazy rozczarowania, dostaje nawet alergii od pewnego składnika – nie wiadomo, alkoholu czy lekarstwa – musi upłynąć sporo czasu, zanim Bishop-Stall odkryje, co właściwie tak mocno mu szkodzi. Stara się zebrać wiadomości na temat tego, co najlepiej działa, ale też rozwiać mity na temat tego, co nie działa na pewno – czasami zdarza się, że ordynowane kiedyś remedia na kaca obejmowały przedziwne składniki, bliższe raczej magicznym eliksirom z baśni. Nie zabraknie tu również sprawdzania roli klina.
Odwołuje się Bishop-Stall do dawnej literatury, szuka wskazówek właściwie wszędzie i wydaje się, że momentami dość chaotycznie – nawet jeśli planuje „przygodę” w postaci upijania się w kolejnych słynnych miejscach, pobudka zwykle wygląda podobnie. Wiąże się z cierpieniem i rozczarowaniami. Na początku książki autor zajmuje się opowiadaniem, czym jest kac – później natomiast szuka już jak najbardziej literackich i obrazowych porównań, żeby uświadomić czytelnikom swój niewesoły stan. Zajmuje się tym, że przez wiele stuleci kac nie miał w ogóle swojej nazwy (a czasem przygotowuje też zestawienie, jak mówi się na niego w różnych kręgach kulturowych). Tworzy zatem barwną pijacką opowieść o kacu, sam chętnie uczestniczy w doprowadzaniu się do tego stanu (dla dobra nauki, oczywiście). I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że im dalej w lekturze, tym częściej zaczyna się powtarzać – przynajmniej jeśli chodzi o konstrukcję. W pewnym momencie zaczyna autorowi brakować pomysłu na to, co dalej – nie dochodzi do przełomowych wniosków ani odkryć, coraz mniej może już czytelnikom opowiedzieć, bo większość anegdot wyczerpał. Z części historii można by zrezygnować, ale wtedy zapewne czytelnicy, którzy podchodzą do tematu tak ambitnie jak Bishop-Stall nie mieliby powodów, żeby mu wierzyć.
„Kac” to książka dowcipna i reportażowo ciekawa – pokazuje między innymi, do jakiego stopnia człowiek jest w stanie poświęcić się dla „nauki”.