A. Milne: Niedźwiodek Puch. Przekład: Grzegorz Kulik. Media Rodzina, Poznań 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Bo to jest tak: „Kubusia Puchatka” znają i kochają wszyscy, dorośli wiedzą, że żaden wstyd przyznać się do sentymentu do tej lektury. Cytatami z tej książki można się przerzucać do woli, zwłaszcza że mistrzowski przekład Ireny Tuwim zapada w pamięć. „Kubuś Puchatek” jako opowieść kojarzona przez ogół nadaje się świetnie również do przybliżania odbiorcom gwar i języków regionalnych – do porównań dochodzi w sposób naturalny i dzięki temu można nawet osłuchać się z obcymi dla siebie brzmieniami.
„Kubuś Puchatek” po śląsku to „Niedźwiodek Puch” – w takiej wersji przybliża historię misia o bardzo małym rozumku Grzegorz Kulik. I nawet jeśli trudno będzie czytelnikom zaakceptować, że Kubuś to w tym tomie Maryś, parę razy się uśmiechną. Z dala od politycznych dyskusji i prób skodyfikowania języka, z dala od bezsensownych sporów ideologicznych, „Kubuś Puchatek” sprawdza się jako popis translatorski. Oczywiście ze sporymi ograniczeniami. Przede wszystkim Grzegorz Kulik nie jest w stanie dorównać w warsztacie Irenie Tuwim, nawet jeśli ma podstawę, która sama się obroni. Traci w przekładzie trochę smaczków płynących ze słowotwórczych zabaw – jakby bał się uwierzyć w to, co w pierwowzorze się sprawdziło (albo nie miał wyczulenia puent, bo i tak mogło się zdarzyć). Brak sprawności humorystycznej widać przeważnie albo w piosenkach (Kulikowi one nie wychodzą, zdecydowanie to jego pięta achillesowa), albo w liścikach i informacjach od bohaterów (między innymi list Prosiaczka czy wywieszka na drzwiach Sowy, kartka dla Kłapouchego – tutaj Ijoka). W takich wypadkach tęskni się za oryginałem, a w większej części można po prostu śledzić tekst i cieszyć się pomysłami Milnego. W innych miejscach będzie zabawnie (jeśli wykluczyć humor sytuacyjny), ale przynajmniej można sprawdzić, jak śląski nadaje się do literatury.
Ilustracje z klasycznego wydania mocno kontrastują z „przełomowością” – publikacją w nowym języku. „Niedźwiodek Puch” wkracza na półki kolekcjonerów nietypowych wydań, pokazuje, jak popularyzować lokalność. Nie jest to tom wyłącznie dla Ślązaków (którzy być może wcale nie będą zainteresowani bajką z tradycjami): jeśli ktoś zechce poznawać śląski dzięki tej publikacji, może skorzystać ze słownika na końcu książki. Będzie to wprawdzie wielkie wyzwanie – i znacznie łatwiej domyślać się z kontekstu znaczeń, albo po prostu wziąć z biblioteczki polską historyjkę – i dokonywać porównań. Większość odbiorców „Puchatka” zna na pamięć, nie będzie więc aż tak kombinować – „Niedźwiodek Puch” będzie okazją do przyjrzenia się śląskiemu słownictwu, ale też możliwością podszkolenia się w tym języku.
Trochę na szybko przygotował Grzegorz Kulik to tłumaczenie, są tu miejsca, które aż się proszą o dopracowanie i lepszy pomysł translacyjny – taki, który wytrzymałby konkurencję z przekładem Ireny Tuwim. Szkoda najbardziej, że Kulik nie bawi się słowami, rezygnuje z lekkości charakteryzującej pierwowzór. Jednak do tego trzeba by znacznie więcej niż po prostu opowiedzenie Kubusia Puchatka po śląsku. A jeśli ktoś potrzebuje osłuchania się ze śląskim, może sięgnąć po audiobook dołączony do publikacji – wtedy łatwiej będzie mu poznać melodię języka