Veronique Olmi: Bakhita. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018 – pisze Izabela Mikrut
Bakhita już jako kilkulatka zaznaje więcej krzywd niż niejeden dorosły przez całe swoje życie. Wydaje się wręcz, że Veronique Olmi zbiera to wszystko, co może zaszokować czytelników – i wprowadza do melodyjnej, płynnej narracji, tak, by brzmienie słów skrywało ciągłą udrękę. Bakhita jest niewolnicą i nie ma szans na to, że ktoś przejmie się jej doświadczeniami: musi radzić sobie sama z każdym wyzwaniem, jakie przynosi los. A ten jest wyjątkowo okrutny i brutalny. Olmi sięga po motyw, który w ostatnich latach śmiało wkracza do literatury pięknej – odnosi się do kwestii niewolnictwa i koszmaru czarnoskórych. Dzięki dystansowi czasowemu i kulturowemu może rejestrować to, co w “aktualnej” narracji nie miałoby prawa przejść do świadomości szerokiego grona odbiorców. Podejmuje dyskusję na temat zła, jakie człowiek może wyrządzić drugiemu – i pokazuje potęgę niezłomnego charakteru.
Bakhita jest dobra i wrażliwa, w pamięci pielęgnuje drobne skojarzenia z domu, chociaż rzeczywistość udowadnia jej na każdym kroku, że sielanka nie istnieje. Przerzucana od właściciela do właściciela dziewczynka jako służąca nie ma żadnych praw – a śmierć, która przyniosłaby ukojenie, jakoś nie przychodzi. W związku z tym bohaterka nie tylko musi znosić własny ból, ale jeszcze oglądać cierpienie innych – jeśli uda jej się do kogoś przywiązać, istnieje zbyt duże prawdopodobieństwo, że ten ktoś straci życie albo sens istnienia. W wymyślaniu tortur dla niewolników jest Veronique Olmi wyjątkowo okrutna. Szuka przy tym tematów, które i dzisiaj będą budziły grozę, nie tylko w “cywilizowanym” świecie. Potężne oskarżenia wysuwane w kierunku rasy “panów” działają dzięki temu jeszcze mocniej. Tu źli ludzie nie zawahają się przed bestialskim zamordowaniem niemowlęcia na oczach zrozpaczonej matki, a doskonałe panie domu mogą zabawić się w tatuowanie całych ciał podległych im służących po prostu dla rozrywki. Momentami wydaje się, że Olmi nie da już rady eskalować dramatów bohaterki i jej podobnych – ale za każdym razem przynosi coś mocniejszego. Jest “Bakhita” książką wstrząsającą z wielu powodów – ale turpistyczne sceny czasami mogą odstraszyć (jedynie fani najmroczniejszych thrillerów będą znieczuleni na podobne obrazy). To sugestywna proza, pełna okropieństw – to potrzebne autorce dla przedstawienia losów Bakhity, niewolnicy, która została świętą. W pewnym momencie klimat narracji musi się zmienić.
Jest to książka napisana nietypowo, jeśli bierze się pod uwagę jej temat. Veronique Olmi stawia na opowieść piękną w formie. Bardzo dba o szczegółowość relacji, ale i o jakość języka: dostosowuje się do minionych czasów, rezygnuje z kolokwialności czy potocyzmów, ucieka od tego, co wydaje się czytelnikom standardowe albo oczywiste. Świadomie odrzuca stylistykę znaną z powieści masowych, przez piękno uwydatnia jeszcze brutalność akcji. Stara się, żeby czytelnicy docenili jakość opowieści, żeby zwrócili uwagę na samą warstwę tekstu – jakby w opozycji do treści. To proza prawie poetycka, wpadająca w liryczne lub rzewne tony, na przekór losom Bakhity. Może autorka zaimponować sposobem przekazywania wydarzeń, na pewno ornamentyką i melodią tekstu. Staje się opowiadaczem historii, ale i mistrzem w cyzelowaniu jej kształtu, nie spieszy się z sugerowaniem biegu akcji, za to pozwala przeżywać bardzo dokładnie każdy etap życia Bakhity. Nic dziwnego, że książka przez wydawnictwo zostaje określona jako “literackie wydarzenie” – z pewnością nie pozostanie niezauważona na rynku.