Recenzje

Lot przez Lot

O spektaklu „Lot nad kukułczym gniazdem” na podstawie powieści Kena Keseya pod tym samym tytułem, reż. Cezary Iber, Teatr Polski we Wrocławiu, pisze Kamil Bujny.

Z Teatrem Polskim we Wrocławiu jak z pogodą: w kratkę. Nie mam na myśli nawet braku repertuarowej konsekwencji, tylko sam poziom wystawianych przedstawień: niektóre zupełnie rozczarowują, inne niespodziewanie zachwycają. Gdy „Czas na mnie”, jedna z większych premier ubiegłego roku, zawiodła na każdym możliwym polu, zagrane bodaj dwa lub trzy razy „Listy… i wszystkie lądy i wszystkie morza świata” zostają na dłużej w pamięci. Jak jest z „Lotem nad kukułczym gniazdem” w reżyserii Cezarego Ibera? Powiedziałbym: średnio. Spektakl ten wypełnia dokładnie sam środek zarysowanej wcześniej skali: ani nie rozczarowuje, ani nie zachwyca.

Wydana w 1962 roku powieść Kena Keseya „Lot nad kukułczym gniazdem” okazała się dużym sukcesem: została doceniona nie tylko przez krytyków i czytelników, lecz także przez twórców. Na podstawie książki powstał głośny film o tym samym tytule, a także wiele teatralnych adaptacji. Dzieje się tak nie bez powodu: przedstawiona przez pisarza historia pozwala opowiadać o opresji różnych systemów, prawie do szaleństwa i zniewalaniu jednostki, czyli o tematach, które nie tyle nie tracą na znaczeniu, ile stale zyskują nowe sensy (na przykład za sprawą pojawienia się nowych technologii). Randle Patric McMurphy, trafiając do zakładu psychiatrycznego, w którym panują nieakceptowane przez niego zasady, stał się przykładem bohatera-rewolucjonisty, pozostającego za wszelką cenę wiernym swojej odmienności.

Wrocławski „Lot nad kukułczym gniazdem” ogląda się całkiem przyjemnie. Iber panuje nad akcją, swobodnie prowadzi opowieść. Choć wystawiona historia wiernie odpowiada przebiegowi powieściowych zdarzeń (ewentualnym zaskoczeniem może być wprowadzenie do przedstawienia trzech homoseksualnych postaci, nie tak często uwzględnianych podczas adaptacji), to widz nie powinien czuć znużenia. O ile na scenie dzieje się dokładnie to, czego moglibyśmy oczekiwać, o tyle tempo akcji jest wystarczająco szybkie, by łatwo było „wejść” w spektakl. Duża w tym zasługa Piotra Łukaszczyka, który właściwie w pojedynkę prowadzi cały spektakl – jego charyzma i swoboda pozwalają mu odróżnić się od pozostałych postaci i zaciekawić sceniczną rzeczywistością widza.

Choć wrocławski McMurphy jest wizualnie dość współczesny, to wydaje się zupełnie oderwany od naszego świata. Bohater przypomina nie tyle cwaniaka-przestępcę, ile cwaniaka-hipstera (pewnie za sprawą luźnego sposobu bycia i modnego ubioru: rozpiętego pomarańczowo-niebieskiego płaszcza, wełnianej czapki, podwiniętych spodni i białych butów a la Martensy), ale nie ma to w gruncie rzeczy żadnego znaczenia. Przez chwilę myślałem, że „modna” charakteryzacja powinna utwierdzić oglądającego w przekonaniu, że McMurphy jest (czy też – mógłby być) jednym z nas, ale nic z tych rzeczy. Łukaszczyk gra z widocznym zaangażowaniem, z tym że jego postać nie jest w stanie reprezentować niczego więcej niż tylko fikcyjnych wydarzeń – do niczego nie odsyła, niczego nie problematyzuje, pozostaje wolna od jakichkolwiek społecznych kontekstów. McMurphy nie jest w tym przypadku ani rewolucjonistą, ani ofiarą systemu; nie staje się też symbolem buntu. Jako widzowie poznajemy więc wyłącznie realia panujące na oddziale szpitala psychiatrycznego. We wrocławskim „Locie…” nie zostaje nawet zasygnalizowany żaden polityczno-społeczny aspekt. Trudno winić o to Łukaszczyka; wina leży raczej po stronie reżysera, któremu zabrakło czasu lub pomysłu na to, by sproblematyzować główną postać i odnieść ją do współczesnego świata.

Podobnie jest z Siostrą Ratched (graną przez Paulinę Chapko). Konflikt między bohaterką a nowym pacjentem ma charakter umowny (po prostu zakładamy, że istnieje); zupełnie nie widać go na scenie i niewiele z niego wynika. Choć w innych realizacjach (zwłaszcza filmowej) Siostra Ratched jawi się jako manipulatorka i równa przeciwniczka McMurphy’ego, to w Teatrze Polskim wydaje się kimś słabym, pozbawionym jakiejkolwiek władzy. Niczym się nie odznacza, nie ma zarysowanej osobowości. Trafnie zauważa w związku z tym Mirosław Kocur, odnotowując w recenzji, że „nie wiadomo, dlaczego Łukaszczyk rzuca się na Chapko, żeby ją dusić. Nic złego mu nie zrobiła”. Sporu między bohaterami w pokazie Ibera po prostu nie widać, co de facto podważa sens całego spektaklu.

Choć przedstawienie jako całość ogląda się całkiem przyjemnie, to odnoszę wrażenie, że teatralna adaptacja kultowej powieści pod wieloma względami przerosła twórców. Widać, że w trakcie prób pojawiło się kilka ciekawych pomysłów i intuicji, jednak zabrakło albo czasu, albo możliwości, by je zrealizować. Zwróćmy uwagę choćby na pierwszą scenę: pokaz rozpoczyna się od podszytego erotyką tańca trzech pacjentów. Motyw ten powraca też później, ale niczego do przedstawienia nie wnosi. Wprawdzie pod koniec – po całkiem ciekawym i zaskakującym finale – można odnieść wrażenie, że lokalizuje on ukazane w prezentacji zdarzenia w przestrzeni snu lub urojeń jednego z bohaterów, jednak to przypuszczenie, dla którego nie znajduję żadnego potwierdzenia. Reżyser chciał w ten sposób najpewniej wyraźniej wyeksponować homoseksualnych bohaterów powieści, naznaczając kreowany świat seksualnym pożądaniem, ale niewiele tym ugrał. Pojawiający się w tanecznych sekwencjach aktorzy pozostają niewidoczni w pozostałych scenach, a ich obecność wydaje się  nieuzasadniona. Wyjątkiem jest znany Wrocławianom przede wszystkim z Teatru Pantomimy Eloy Moreno Gallego. Choć aktor przez cały spektakl pozostaje na drugim planie, to – zwłaszcza podczas bardziej statycznych scen – skupia na sobie całą uwagę. Fantastycznie i z dużym zaangażowaniem prowadzi postać pacjenta, oddając poprzez ruchy i rozbudowaną mimikę różne nerwowe tiki.

Na wystawiony w Teatrze Polskim we Wrocławiu „Lot…” można wybrać się po to, by przypomnieć sobie historię McMurphy’ego. Jeśli ktoś oczekiwałby czegoś więcej, będzie raczej rozczarowany. A szkoda – powieść Kena Keseya to dobry pretekst do mówienia na przykład o opresji, którą wielu z nas pod wieloma względami coraz bardziej odczuwa.  

fot. proj. Krzysztof Kuki Iwański

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , ,