Recenzje

Małe rozczarowania, wielkie olśnienia

O koncercie {oh!} Orkiestry Historycznej i Belcea Quartetu oraz recitalu Juliana Prégardiena na Festiwalu Chopin i Jego Europa pisze Wiesław Kowalski.

Wtorkowy koncert na estradzie Filharmonii Narodowej nie przyniósł jakichś szczególnych olśnień, może przede wszystkim z powodu dość niefortunnie dobranego repertuaru, choć {oh!} Orkiestra niesiona temperamentem skrzypaczki Martyny Pastuszki mogła się podobać, zwłaszcza w  Symfonii g-moll KV 183 W.A. Mozarta. Utwór autora „Czarodziejskiego fletu”, ukończony  w Salzburgu w 1773 roku, w interpretacji instrumentalistów prowadzonych przez Pastuszkę, dzięki zastosowanemu różnicowaniu struktur dźwiękowych i niekiedy też ryzykownym tempom jeszcze sugestywniej uwypuklił jego mocno tragiczny wydźwięk, niczego jednak nie gubiąc z dyskretności pulsujących i niepokojących emocji niosących boleść, smutek, cierpienie, ból, udrękę czy poczucie zniechęcenia. Eksplozywność pojawiająca się w części pierwszej została bardzo dobrze skontrastowana z nostalgią, melancholią, rozpaczą i bezsilnością dominującą choćby w Menuetto.  Wszystko to razem złożyło się na przejmującą opowieść, która nie mogła pozostawić słuchacza obojętnym. Wcześniej usłyszeliśmy I Koncert skrzypcowy F-dur Feliksa Janiewicza (1762-1848), który z towarzyszeniem tej samej orkiestry zagrała Chouchane Siranossian. Było to wykonanie pozbawione głębszego wyrazu, raczej w emocjach beznamiętne i nieszczególnie porywające.

Po przerwie na estradzie pojawił się gitarzysta Mateusz Kowalski, który zagrał Koncert f-moll op.21 Chopina w opracowaniu Jerzego Koeniga. Nie był to najszczęśliwszy wybór repertuarowy – dźwięki gitary, choć nagłośnionej, były słabo słyszalne, albowiem orkiestra, która grała w swoim rozszerzonym składzie, nie zawsze mogła zadbać o to, pomimo podejmowanych starań, by głos gitary był na pierwszym planie. Dobrze, że chociaż w utworze zagranym na bis (Requerdos de la Alhambra Francisca Tárregi) Mateusz Kowalski mógł pokazać choć przez chwilę skalę swojego niewątpliwego talentu, nienagannej techniki i muzykalności.

Dużo ciekawsze okazały się koncerty zaprezentowane w środowe popołudnie w Studio S1 i wieczorem na estradzie Filharmonii Narodowej. Obydwa trzeba bezsprzecznie uznać jako najlepsze z tych, w których dotychczas festiwalowi melomani mogli uczestniczyć. Na pierwszy ogień poszedł Julian Prégardien, który zaprezentował cykl pieśni Franza Schuberta Die schöne Müllerin. Niemiecki tenor liryczny to klasa sama w sobie, zarówno jeśli chodzi o warstwę brzmieniową, z nienaganną intonacją i emisją, jak i umiejętności budowania nastroju czysto aktorskie, których podczas swojego występu ten znakomity artysta nam nie szczędził. Ciekawe efekty wyrazowe przynosiło też dość częste korzystanie z dźwięków falsetowych. Już na samym początku zaskakuje jakby codziennością kostium Prégardiena, który pozwala nam poczuć się trochę jak w teatrze – kamizelka zostaje w finale zdjęta i rzucona na parkiet, a zwinięte w trakcie mankiety od białej, ale wcale nie wizytowej koszuli, wrócą na swoje miejsce. Pomaga to Prégardienowi wcielać się niczym aktorowi w teatrze w postać  naiwnego młynarczyka, który najpierw jeszcze niepewny siebie zaczyna nam opowiadać o swojej miłości do urokliwej młynareczki. Śpiewak rewelacyjnie pokazuje jak w trakcie narastania tego uczucia zmienia się jego podejście do świata i samej ukochanej. Po pieśni Mein! solista lewą stroną na chwilę wolnym krokiem opuszcza estradę, aby publiczność mogła usłyszeć Balladę g-moll op. 23 Chopina w interpretacji towarzyszącej artyście Saskii Giorgini. Pojawia się na niej ponownie już z punktu centralnego, by roztoczyć przed nami kolejną paletę emocji, z których najdobitniej wybrzmiewają zawiść połączona z zazdrością, nieufność rodząca wzburzenie i zniecierpliwienie, przeradzające się w epilogu w pojawiające się niegwałtownie zniechęcenie, rozgoryczenie i melancholijne przygnębienie, które kończą słowa „Kołysanki potoczka”:

Dobranoc, dobranoc!

Aż znów będzie rano,

prześpij swą radość, prześpij swą mękę!

Wieczorny koncert przyniósł fantastyczne interpretacje zespołu Belcea Quartet, który najpierw zachwycił wykonaniem Koncertu smyczkowego Es-dur D 87 Franza Schuberta, a potem rewelacyjnym wpisaniem się w charakter Kwartetu smyczkowego (1893) Claude’a Debussy’ego. Po antrakcie nie mniejsze wrażenia pozostawiło znakomite wykonanie Koncertu na skrzypce, fortepian i kwartet smyczkowy D-dur op. 21 Ernesta Chaussona. Alena Baeva i Vadym Kholodenko, choć byli solistami, świetnie potrafili wkomponować się w całość utworu, który okazał się być prawdziwym rarytasem muzycznym bez wątpienia domagającym się szerszej analizy. Ale to już uczynią zapewne muzykolodzy, którzy bez trudu odnajdą wszelkie niuanse i smaczki tego niezapomnianego wydarzenia. Nie zakłóciło go nawet zerwanie struny w finale w skrzypcach Baevej, która musiała na chwilę opuścić scenę, co w momencie oczekiwania w zabawny sposób skomentował dźwiękiem Vadym Kholodenko.    

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , ,